niedziela, 17 sierpnia 2014

Legionista

Pisane z tarczą w łapkach

Wczorajszy dzień był bardzo interesujący i zdecydowanie inny niż wszystkie dotychczasowe. Działo się wiele ciekawych rzeczy, a mój Borowski robił wiele zdjęć zapominając tylko o jednym, o robieniu zdjęć mi. Tak więc wczorajszy dzień na zdjęciach będzie bezfuriatkowy.

Poranek, jeszcze było ciemno jak wyszedłem z opiekunem Franka i nim samym na spacerek po najbliższej okolicy. Potem jeszcze nim było śniadanko, to byłem jeszcze raz na spacerku z moim Panem. Wróciliśmy w sam raz na śniadanie, które spędziłem pod stołem - sami wiecie czemu. Niedługo potem wszyscy oprócz kotów i Freda zasiedliśmy do aut i ruszyliśmy w drogę. Do tej pory się zastanawiam, czemu Fred został. Może miał się opiekować kotami, a może miał pilnować domu? W każdym razie bez niego po jakiś 345463532 minutach, trafiliśmy do celu. Na miejscu czekał nas malutki spacerek, a po drodze spotykaliśmy sporo ludzi, niektórzy z nich się zachwycali takim ładnym psem jak ja. Co prawda spacerowałem z Frankiem, ale on wzbudzał jakąś mniejszą sensację. Przechadzaliśmy się między straganami i w końcu trafiliśmy do miejsca gdzie kupuje się bilety, czy coś, gdzie dostaliśmy informację, że takie straszne psy jak Franek i ja muszą nosić kagańce. Ponieważ jeszcze nie wymyślono kagańca na Franka, a ja swój zostawiłem w aucie, to wszyscy musieli na mnie poczekać, gdy ja się wracałem. W sumie to nie byłem pewien, czemu musieliśmy wszystkich zostawić i udać się w drogę powrotną. Słyszałem zachwyty od mijanych ludzi i zachowywałem się jak malutki osiołek, który nie chce nigdzie iść. Pod autkiem na szybko się napiłem, a Pan bardzo mnie przepraszał i tłumaczył co i jak, i stało się, wylądowałem w kagańcu. Byłem smutny ale czułem, że tak być musiało ze względu na jakiś tam regulamin. Po zakupieniu biletów i kromki ze smalcem, której również spróbowałem, spotkaliśmy się z resztą ekipy. Powiem Wam, że jedzenie w kagańcu sprawia trochę trudności i jest męczące, ale się da i jest sycące. Zresztą spróbowałem to jeszcze kilka razy. Przeszliśmy troszeczkę i się rozpadało, więc postanowiliśmy udać się coś zjeść. Podczas gdy ekipa wybierała przysmaki, ja próbowałem konsumować dopiero co znalezioną kiełbaskę, ba - nawet dwie kiełbaski. Pan mi pomógł i gdy tak padało, to sobie wszyscy jedliśmy w spokoju. W końcu przestało padać i mogliśmy udać się oglądać dalsze atrakcje.

Weszliśmy do jakiejś starej opuszczonej wioski, w której część ludzi była bardzo dziwnie ubrana. Po drodze spotykałem pieski większe niż ja sam, ale bez kagańca. Widać było, że nie tylko ja, ale również Pan był troszkę tym faktem zdziwiony i oznajmił, że jeszcze jakiegoś psa turystę zobaczy bez kagańca, to zdejmie i mój. Tak się stało już po chwili. Całe szczęście, bo spotkałem w jednej z chat fajnego pieska, z którym się obwąchałem i przywitałem.
jedyne zdjęcie jakie zrobił mi Pan

Po tym wszystkim ruszyliśmy dalej tylko po to, by dołączyć do Franka, który bawił się z wesołym pieskiem. Wszyscy byliśmy na uwięzi, ale i tak zabawa była przednia. Niestety skończyło się t,o gdy usłyszeliśmy donośny głos. Przeszliśmy kawałek, by zobaczyć bijących się Panów, zwanych gladiatorami. Nie wiedziałem o co chodzi, ale przypuszczałem, że walczyli na śmierć i życie o to, który pierwszy mnie pogłaska. Po chwili cichaczem na arenę próbowali się dostać skradający się za naszymi plecami legioniści. O dziwo nie byli oni na zielono i nie nosili szalików, a tym bardziej nie byli fanami zespołu piłkarskiego. To byli twardzi i uzbrojeni wojownicy gotowi nas wszystkich pozabijać. Po chwili się ustawili w szyku i czekali na dalsze rozkazy krzyczącego złotego Pana ze szczotką na głowie.

Twardziele o gołębim sercu, bo większość z nich gdy tylko mnie zobaczyła, to się rozpływała. Jeden z nich nawet mnie zaczepiał, co prawda na odległość, ale miał szczęście, że był w zbroi, a ja na smyczy, bo bym go zaatakował i doprowadził do zardzewienia jego zbroji przez zalizanie!
tu formują szyk obronny przed mną 

W trakcie pokazu umiejętności, pochodzili to tu, to tam, poustawiali się bliżej i dalej, gdy po chwili zobaczyłem coś co mnie zaskoczyło, aż zdębiałem.
też chce czapkę z misia!

Cała ta grupa postanowiła zaatakować publiczność, na całe szczęście nie mój sektor, bo bym ich rozszarpał, znaczy zalizał. Po czym się uformowali w szyk i wyszli hałasując przy tym donośnie.
Super pokaz, no jestem rozbawiony i zadowolony
(ukradzione zdjęcie od Wiktorii)

Trochę pokazu przegapiłem, przez zaczepiających mnie obcych ludzi, którzy chcieli sobie zrobić ze mną zdjęcie i zagadywali mnie oraz Pana, o tym jaki fajny i ładny jestem. Zresztą nie był to ewenement, bo co chwila ktoś podchodził i podziwiał, głaskał oraz komplementował. Ba, nawet rzymscy legioniści, o dziwo mówiący po polsku, chcieli mnie zabrać ze sobą do swojego obozu, abym pomógł im polowaniach.
oby to polowanie było smaczne i mieli tego dużo w swoich namiotach

Nie zostałem jednak z nimi, bo dowiedzieli się od Pani, że jem więcej niż ważę, a jedyne co potrafię wywąchać to smakołyki podstawione pod nos, a ponadto ciężko dobrać dla mnie zbroję.
proszę wróćmy tam, ja chcę być legionistą!

Koniec końców po kilku godzinach ruszyliśmy w drogę powrotną, robiąc niewielkie zakupy pamiątek i rzeczy niezbędnych w domku, oraz jedzenia. Wszystkiego popróbowałem. Zasiedliśmy do autek i w drogę. Nie mogłem sobie znaleźć miejsca do spania, więc ciągle się kręciłem, ale jakoś dałem radę. 

Tymczasowym w domku spakowaliśmy się do autka i zjedliśmy, oni ziemniaczki, ja kaszę i udaliśmy się w drogę powrotną do domku właściwego. Troszkę popiszczałem, bo nie mogłem ciągle się ułożyć, a ponadto chciałem siusiu, ale gdy wysiadałem z autka, to od razu mi przechodziło. Dotarliśmy do domku robiąc zakupy i byłem szczęśliwy, że tą noc spędzę na swoich śmiechach. Fuksja również była bardzo szczęśliwa z powrotu, bo całą drogę co chwila gdy tylko lekko potrąciłem jej legowisko, to zaraz miauczała. Nocny szybki spacerek i już byłem gotowy do snu. Spałem jak szczeniaczek do białego rana. 

Podsumowując, cały dzionek był super i Dymarki Świętokrzyskie były super wydarzeniem. Pełno ludzi, kolorowo i pysznie. Do tego okazja zobaczenia dzikich ludzi i posłuchania skocznej muzyczki. Muszę jednak nieskromnie zauważyć, że mimo całej ciężkiej pracy wykonanej przez ludzi, a zwłaszcza Legionistów byłem jedną z głównych atrakcji na tej imprezie. No cóż mogę poradzić, mam to coś i już. Borowscy nawet planują by zabierać ze sobą skarbonkę na utrzymanie mnie - podobno mam im się zwrócić, ale ja myślę, że bardzo szybko dorobilibyśmy się dużego domku nad morzem i to z basenem! No nic kończę te wywody, do Ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz