wtorek, 24 czerwca 2014

Ech codzienność

Po morzu i plaży oraz setkach uśmiechów, które wywoływałem na twarzach przechodniów, pozostało tylko wspomnienie i to takie już raczej mgliste. Jeszcze tylko trochę tamte chwile przypomina piasek wysypujący się z sierści. No i ze smutkiem zaczynałem kolejny dzień. Poniedziałek, to jest mój chyba najmniej ulubiony dzień tygodnia, bo po wspaniałym weekendzie przychodzi straszny dzień rozłąki. Na szczęście dzień ten był troszkę lepszy niż każdy inny poniedziałek, albowiem Borowscy zostali ze mną i nie opuścili mnie przez cały dzień, prawie cały dzień.

Zapowiadał się spokojny dzionek, jednak to był tylko pozory. Bo wskoczyliśmy w auto i odwiedziliśmy pracę Pani, gdzie odebraliśmy moje jedzonko, które tam przyszło w piątek, kiedy byłem nad morzem. Ech morze - ja chce nad wodę. Potem pojechaliśmy do centrum i na zakupy. Ja sobie z Panem pochodziłem dookoła sklepu w oczekiwaniu na Panią. Wróciła z dużą ilością owoców w rękach. Zapakowaliśmy to wszystko do autka i ruszyliśmy do weterynarza. Niestety duża kolejka nas odstraszyła i wróciliśmy do domku, zahaczając jeszcze o pracę po odbiór drugiej paczuszki. W samym domku wyspałem się co niemiara, regenerując ciągle siły po męczącym, acz bardzo fajnym weekendzie nad morzem.

Popołudniu ruszyliśmy na spacer. Ponieważ każda wyprawa zaczyna się od pierwszego kroczku stawianego tuż przed domkiem, to i ja odwiedziłem swój trawniczek.

Potem poszło już błyskawicznie, przynajmniej droga. Dotarliśmy do centrum i do weterynarza. Kolejka była długa, ale już postanowiliśmy poczekać. Mijały kolejne minuty, a my czekaliśmy. Zdenerwowany Pan zniknął, ale szybko wrócił z lodami. Też troszkę spróbowałem, a co. Kolejka niemal nie drgnęła, za to za nami pojawili się kolejni pacjenci. Głośny czekający piesio oraz kot. Tymczasem z gabinetu dobiegały przeraźliwie jęki pieska. Ech, nie wiem co tam może być takiego strasznego w oglądaniu ciałka, ważeniu i jakimś tam drobnym ukłuciu. No nic, czekamy dalej, kolejka się powolutku zmniejsza. Przyszła nawet jakaś nawiedzona Pani i opowiadała o śmierci królików. Na szczęście głośno szczekający piesio nabrał ochoty na zabawę. Tak sobie siłowaliśmy się i podgryzaliśmy przez dobrych kilka minut, aż mój nowy kolega znowu padł ze zmęczenia.

W końcu przyszła moja pora po ponad 34443234214235454 godzinach. Weszliśmy i szybko na wagę, a tam wskazanie 24,7 kg. Idealna waga, idealnego pieska. Potem mały przegląd oczku i koniec. Jak zwykle zdrowy jak rydz szybko wyszedłem z gabinetu. Powrót do domku to był moment, a tam najpierw przysmaki zakupione u weterynarza, wyglądające jak tabletki, a potem jedzonko i co najważniejsze - spanie. Po nocnych meczykach poszedłem do sypialni za Panem. Chwilę posprawdzałem czy dobrze się ułożyli do snu i dobrze im się zasypia i sam poszedłem spać. Nad ranem tylko budziło mnie szczekanie tego pieska pod klatką i mu troszkę odszczekiwałem, co denerwowało Pana i do spaceru spałem w kagańcu. Nie wykonałem żadnej wielkiej misji, ale dzień był ok. Do ugryzienia.

2 komentarze:

  1. Hmmm Bornholm nie kojarzę. Burger, Boczek, Holmburger, frytki ale Bornholm nie jadłem. Może się skusze, ale gdzie to można upolować ?

    OdpowiedzUsuń