sobota, 21 czerwca 2014

Plażing

Po pobudce ciągle nie chciało mi się jeść. Szybko zgramoliłem się na dworek. Tutaj, co prawda, schodów jest o wiele mniej niż w domku, ale stopnie są zdecydowanie wyższe. Utrudnia to trochę chodzenie, ale jakoś muszę dawać radę. Powróciliśmy szybko do domku po kaskę i od razu skoczyliśmy do piekarni po pyszne pyszności, po coś słodkiego na ząb. Dobrze, że zrobiliśmy te zakupy, bo korzystając z ładnej pogody udaliśmy się do wielkiej piaskownicy. W sumie wczoraj mi wyjaśnili, że ta wielka piaskownica to tak naprawdę plaża, a ta wielka woda to morze. Taka nieprzydatna mi wiedza nie zmieniła wiele w moim życiu, bo to dalej był piasek jak w piaskownicy, a woda jak w kałuży, tylko wszystkiego więcej.

W każdym razie udaliśmy się na tą plaże, ale długo nie mogliśmy wejść, bo wszędzie zakaz wstępu dla piesków. Tak więc przez park przewędrowaliśmy i w końcu znaleźliśmy odpowiednie miejsce. Zakaz pewnie ktoś ukradł, ale dla nas nie było to ważne. Po wejściu na tą plażę stanąłem jak wryty, wszędzie pełno ludzi oraz kilka, kilkanaście piesków. Dużą piaskownicę przemianowałem na "ludziownice". Rozłożyliśmy ręczniczek blisko tego morza i do wody. Znaczy mnie zmuszali do wejścia, ale ja się opierałem jak tylko mogłem. Nikt nie podgrzał wody, mimo moich wczorajszych skarg i w dodatku było jeszcze bardziej słono. W każdym razie trochę poszalałem z Panem przeciągając sznur lub ganiając za piłeczką. Co chwilę starali się mnie wciągnąć do wody, ale nie było to takie łatwe. Niemal wszyscy przechodzący obok ludzie zachwycali się mną i moją urodą oraz psiowatością. Było to miłe. Można powiedzieć, że w walce na zachwyty z morzem był remis.
rozciągnięcie 
jeden z niewielu kontaktów z morzem 
 uciekajmy od wody
 to co, że stoisz w wodzie i mnie wołasz, ja nie przyjdę!
nie zaciągaj mnie do wody - ja nie chcę! 
Paniusiuniu ratuj mnie, proszę! 
Pani mizia

Po całej zabawie relaksowaliśmy się, ja sobie kopałem w plaży, Pan mnie zasypywał. Ogólnie wygrzewaliśmy się, gdy w końcu musieliśmy się ruszyć dalej. Poszliśmy sobie do centrum miasta, gdzie zachwytów nad moimi czterema łapkami nie było końca. Pani co chwilkę znikała w sklepie oglądając jakieś tam różne rzeczy. Chmurzyło się, a to zaś wychodziło słońce, przyszedł więc czas na powrót do domku. Z moich obliczeń wynikało, że nie było nas kilkaset godzin w naszym tymczasowym centrum dowodzenia. Droga powrotna była wyczerpująca.
ech, musimy jeszcze iść? zanieście mnie!
chwila relaksu przed resztą dnia

W końcu dotarliśmy do bazy, ale nie na długo. Udaliśmy się do kantyny, gdzie zjedliśmy pyszny obiadek, znaczy Borowscy zjedli, a ja spokojnie spałem pod stołem licząc, że mój spokój zachęci Ich do podzielenia się ze mną. Nie myliłem się - trafiły mi się chipsy, ale nie takie zwykłe chipsy, tylko szprotowe chipsy. Smakowały jak ryba i nie było w nich nic z chipsów, ale lepszy rydz niż nic. Początkowo niepewnie jadłem, ale zasmakowały mi i niestety szybko się skończyły.
Po tym wszystkim wróciliśmy do tymczasowej bazy i odpoczywaliśmy. Tak przeleciała nam połowa meczu, a ja nawet nie wiedziałem kto wygrywa, bo przespałem całość. Niestety ta sielanka nie trwała długo i znowu musiałem iść na spacer. Nie byle jaki spacer, a znowu do miasta, zwanego Władysławowem. Jak dla mnie to powinno się nazywać Złodysławowem, bo wiecznie tam trzeba łazić i jest bardzo, bardzo daleko. W każdym razie na miejscu okazało się, że szliśmy do sklepu. Po drodze rozkochiwałem w sobie ludzi. Jedni nawet mówili, że mieli takiego samego jak ja i w ogóle też był cudowny. Głaskali mnie jak wariaci, a ja sobie myślałem, że przecież ja ich nie znam i nie mogli mnie mieć, skoro ja niemal od zawsze jestem z Borowskimi. No nic, trzeba było iść dalej, bo droga przed nami była jeszcze daleka. Potem spotkaliśmy wielką grupę ludzi, którzy rozpływali się nad moją cudownością. Głaskali mnie i bawili się ze mną. No więc było już jakieś 14334:0 dla mnie, w bitwie z morzem. Pod sklepem zostałem sam, ale nie szczekałem, a wypatrywałem potencjalnych zagrożeń i tras ewakuacji. W końcu wrócił Pan i mogliśmy udać się do bazy. Dziwne było to, że wyszedł bez zakupów.

Droga powrotna zdecydowanie różniła się od tej którą do tej pory zrobiliśmy. Wracaliśmy plażą, nad morzem. Droga dość długa i trochę męcząca, ale cały czas bawiłem się sznurem, a potem znaleziona butelką na wodę. W końcu gdy ubyło ludzi - biegałem bez ograniczeń, gdzie tylko chciałem i jak tylko chciałem.
tu kiedyś szedł jakiś piesek, czuję to 
woda, piasek i butelka - czego więcej chcieć?
eeeeeeeeee, a gdzie mój Pan

Już się robiło ciemno, więc pora była dogodna, aby być już w domku. Kilka kroczków przed mną jeszcze jednak było. Tak długi i męczący dzień w końcu się skończył w domku i zasnąłem na dywaniku. W między czasie troszkę poszczekałem z niepokoju na dobiegające z tarasu hałasy. Kończyło się to reprymendą. Czara się przelała, gdy nad ranem zaszczekałem. Trafiłem w kaganiec i zasnąłem. Nie wiedziałem jak i gdzie, ale trzeba było już wstawać i już lecieć do piekarni po śniadanko. Do ugryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz