czwartek, 12 czerwca 2014

W częściach

Gdy już wszyscy wstali, ja sobie spokojnie popatrzyłem na wsypywane do mojej miski jedzenie i spokojnie poobserwowałem jak jedzą śniadanko Borowscy. Znaczy próbowałem coś zdobyć, ale mi się jak zwykle nie udało. Skutecznie mnie blokowali i po zawodach. Gdy byli już gotowi do wyjścia ja również oczekiwałem na otwarcie drzwi. Wyszliśmy razem, bo przecież trzeba było odprowadzić Panią do pracy. Zastanawiam się nad tym coraz bardziej. Pani jest taka dorosła, a ciągle nie umie sama trafić do pracy. Co ciekawe, bardzo często potrafi wrócić sama. Ja nie wiem, to może już jakaś choroba starcza, albo coś? W każdym razie szybko wróciliśmy do domku, bo było strasznie gorąco. Tam tylko chwila wytchnienia na odpoczynek, bo przecież zaraz trzeba się zbierać do sklepu.
moje nowe ulubione miejsce


Po dłuższej chwili i niewielkim ogarnięciu małego domowego bałaganu, ruszyliśmy w drogę. Znieśliśmy wielkie torby najróżniejszych rzeczy, zapakowaliśmy do autka i już nas nie było. Podjechaliśmy do sklepu w którym sprzedają autka. Zaparkowaliśmy w jedynym miejscu, dostępnym dla naszej LaBuni. Pan pootwierał tylne okna i zostałem w środku, gdy On odbierał wcześniej zamówione rzeczy. Siedziałem sobie spokojnie i statecznie czekając, aż wróci. Stało się to dość szybko, ponadto ciągle miałem wrażenie jakby mnie obserwował zza wielkich sklepowych szyb. W ręku dzierżył dwie malutkie sprężynki. No cóż i takie rzeczy też czasami trzeba kupić. Wsiadł i już ruszamy i otwiera klapkę schowka w radiu, która wydała bardzo niepokojący dźwięk i przestała się sama otwierać i sama zamykać. Ech, do tego sprężynek raczej nie mamy. No nic ruszyliśmy dalej, przed siebie do sklepu nr 2. Zrobić zakupy dla Pani, jakieś farby czy coś. Ja tym razem poczekałem przy aucie, dostałem wodę, którą rozlałem i zostałem w cieniu przyczepiony do autka. Pierwsze co zrobiłem, gdy odszedł Pan, to wylałem wodę i zacząłem sobie szczekać tak trochę z przerwami, ale jednak. Kiedy wrócił to był troszkę zły na mnie. Ja za to byłem szczęśliwy, że mnie nie zostawił na zawsze, bo muszę przyznać, że ostatnio, gdy tylko zostaję sam choć na chwilkę, to takie właśnie myśli przechodzą mi przez głowę.

Ruszyliśmy dalej do Bojkowa, gdzie byliśmy umówieni z Opiekunem Franka. Początkowo nikogo nie było, a ja pozwiedzałem całą dostępną przestrzeń, gdy tymczasem Pan próbował rozmontować schowek na radio. Minęło trochę czasu, dużo części zostało wyjętych z auta, ale schowek nawet nie drgał. Ja się temu tylko przyglądałem tak z każdej strony, a to sobie trochę leżąc, a to siedząc. W końcu pojawił się rzeczony wcześniej Opiekun Franka i zabrał się do roboty. Wykręcał, odpinał, wyciągał coś pod kierownicą i nagle coś tam pękło. Robota z prostej wymiany sprężynek stała się grubsza. Na szczęście taka część była w zapasie i można było dokonać składania z dwóch, co znacząco miało skrócić czas naprawy. Potem trochę się pogłowili Panowie jak założyć sprężynkę, która jak się okazało nie była dołączona do właśnie wymontowanego pedału sprzęgła. Tak się głowili w garażu, że siedząc sobie przed nim musiałem im doradzić. Co i gdzie mają wcisnąć.
Ech, gdyby nie ja, to nic by nie zrobili

W końcu już składają już montują, gdy okazuje się konieczna wymiana całej wcześniej złamanej części. To już wymaga otwarcia pokrywy silnika. Dużo rzeczy trzeba było wyjąć, aby można było w końcu coś włożyć. Gimnastykował się Opiekun Franka, gdy tymczasem Pan rozładowywał z trzeciego auta, którym przyjechał Opiekun Freda, deseczki. Duże i dużo deseczek, zostało skrzętnie poukładanych. Tymczasem w końcu LaBunia zaczęła odzyskiwać swój dawny wygląd. Krótka zabawa ze sprawdzaniem pedału sprzęgła i ostateczny test. Wszystko działa jak należy, a więc naprawa okazała się skuteczna i nie oddamy autka do schroniska.

Opiekunowi Franka się śpieszyło, tak więc mój Pan zabrał się za sprzątanie narzędzi, a ja relaksowałem się leżąc spokojnie na trawie lub przeszkadzając, dokazując Opiekunowi Freda. Muszę nadmienić, że dzęki Niemu miałem zafundowany prysznic. Nie było to zbyt fajne, ale też nie było jakąś wielką traumą. Najważniejsze, że było mi chłodniej. Naprawa zrealizowana została jedynie przy moim wsparciu moralnym i nie musiałem się za nadto fizycznie męczyć, ale i tak to był wyczerpujący dla mnie czas.


Gdy już wszyscy się zebrali, Pan pozamykał drzwi i mogliśmy jechać. Jednak mi się nie chciało wsiadać do autka, więc troszkę pouciekałem. W końcu jednak dałem się przekonać i pojechaliśmy. Przed drogą do domku musieliśmy załatwić jedną rzecz. Podjechaliśmy do sklepu. Ja poczekałem w aucie przy otwartym oknie, a Pan zabrał ze sobą dwie części i w zamian dostał pieniądze, zapewne na moje jedzonko.

Powrót do domku był szybki, odebraliśmy nawet Panią z pracy. Zjedli obiadek, a ja czasami dokazywałem, czasami bawiłem się, a czasami miałem kaganiec na pyszczku. Wieczorkiem jeszcze wyszliśmy, by się wyczesać. Było tego sporo, a ze względu na złe zachowanie nie mogłem się pobawić z moją sąsiadką, która akurat też wyszła. Ech, straszny ten Pan. Wyrzuciliśmy śmieci i moją sierść i wróciliśmy do domku. Wypiłem wodę ze swojego wiaderka na wodę, zjadłem trochę karmy z ręki Pana i poszedłem spać. W nocy przeniosłem się do sypialni. To tam zastał mnie świt i dzwoniący budzik. Bardzo chciałem aby wstali, ale nie dość, że nic to nie dało, to za wskakiwanie na łóżko wylądowałem w kagańcu. Do ugryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz