sobota, 28 czerwca 2014

Piątek świątek

Rano odwiozłem Panią, zawitałem w Sośnicy i odwiedziłem Freda. Potem z Panem z Fajką pojechaliśmy do Bojkowa, gdzie kilka dłuższych chwil spędziliśmy razem z Nim. Pan gdzieś tam chodził, coś tam nosił, chował i przenosił, w końcu mnie zostawili samego na pożarcie krwiożerczym bestiom. Ech, w końcu tutaj chodzi dużo robaków i jeszcze ten kot od sąsiadów. Czarny jak noc, na pewno na mnie poluje i na pewno chce mnie zamordować. Przerażony troszkę poszczekałem, by w końcu pójść spać na swojej podusi i koło swojego misia. Te dwa atrybuty, które przytachał mi Pan sprawiły, że te ciężkie chwile były do zniesienia.
Na szczęście nie minęło wiele tygodni, gdy słyszę znajomy terkot silniczka i wjeżdżające tyłem autko. Szybko podbiegłem do bramy i bardzo dobrze zrobiłem.
to jest mój Pan


Przywitaliśmy się przy otwieraniu bramy. Głośno szczekałem z radości. Po chwili minąłem Pana i nim się zorientował już siedziałem w autku i czekałem spokojnie na rozwój wypadków. Pan wjechał do środka zamknął bramę i mnie wypuścił. Nie odstępowałem go na krok. On poszedł ze mną się napić wody, potem zabrał się za odkurzanie samochodu. Trwało to bardzo, bardzo długo i się troszkę niecierpliwiłem.
jedziemy już ?

Niestety musiałem jeszcze czekać, aż skończy drugą stronę i moją kanapę, która akurat jest, była i zawsze będzie niezwykle czysta. Tam w sumie nie ma co sprzątać. Zniecierpliwiony dostałem łapkę orła do zjedzenia.
gdzieś czuję łapkę?

W końcu po dłuższym czasie mogliśmy pojechać. Zamknęliśmy na cztery spusty wszystkie drzwi i bramy i w drogę. Szyby otwarte, więc pełen relaks i podziwianie świata. Mój pas jakoś wyjątkowo długi się zrobił i bez problemu mogłem wystawać przez okno. Po dłuższym czasie dojechaliśmy do pracy Pani. Chwilę odczekaliśmy i do domku. Tam chwila relaksu. Ja się zdrzemnąłem na kanapie, a co wolno mi - to korzystam, a potem trochę posprzątaliśmy i znowu do autka i po Panią. Zabraliśmy jakieś tobołki i do domku. Ja oczywiście zabrałem się za jedzenie swojego obiadku oraz dostałem prezent w postaci pojemniczka po mięsku. Przyznam, że troszkę nietrafiony, ale z grzeczności liznąłem trochę i przy okazji wypaprałem niemal całą podłogę. Nie smakowało, więc zostawiłem prawie wszystko.
a co to? to dla mnie? całe? 
eeeeeeee spróbowałem, ale takie sobie, nie jestem zadowolony, chcę coś innego!

Nie dostałem nic innego, a ten prezent został sprzątnięty. No nic, poszedłem spać. Tak sobie drzemałem, aż w końcu zostałem wyciągnięty na spacer. Ech, noc się zbliża, a ja muszę wychodzić.
"nie chcem, ale muszem"

Do tego wszystkiego okazało się, że nasz spacer okazał się być wielką, ba nawet olbrzymią, wyprawą w nieznane. 
eeeeeeee, cóż to za ładnie pachnące drzewo?

Droga tak jakby trochę znana, ale jakby inna. Po wyjściu z gęstego lasu trafiliśmy na znane mi jeziorko. Co prawda ptaszków już nie było, ale woda była pyszniutka, mimo wszystko.
naprawdę mogę się napić? 
piję, piję i piję....

Po obniżeniu poziomu wody o dobrych kilka metrów udaliśmy się w drogę powrotną, przez centrum miasta. Droga była znacznie dłuższa, ale za to pełna ludzi, którzy podziwiali moje uszy i moje jestestwo. W domku oczywiście od razu dopiłem trochę wody i poszedłem spać. Pan i Pani robili coś przy jakimś śmiesznym i wielkim komputerze z oddzielonym monitorem. Ja spokojnie się relaksowałem na podłodze. W końcu Pani nie wytrzymała i poszła spać, a Pan jeszcze do późnej nocy siedział i coś tam naprawiał. Ja towarzyszyłem mu na kanapie, śpiąc. Gdy i on zdecydował się na spanie, ja powędrowałem za nim. Sprawdziłem czy wygodnie zasypia i poszedłem do przedpokoju na swoje legowisko. Tam zastał mnie świt i wstający Pan. Do ugryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz