piątek, 20 czerwca 2014

Największa kałuża

Budzik zadzwonił w środku nocy, jeszcze było ciemno, jeszcze było zimno, a Oni już wstają. Pełno toreb, plecaki i siatki. Wyglądało to jakbyśmy się wyprowadzali. Nie pomyliłem się, środek nocy, a my to wszystko znosimy do autka. Zrobiłem jeszcze siusiu, zapakowaliśmy się i ruszyliśmy w stronę wschodzącego słońca.
środek nocy, a Wy na nogach?

Jechaliśmy sobie tak bardzo długo, a ja sobie spałem na tylnej kanapie, zmieniając co i rusz pozycję. A to głowa w niebie, a to tyłeczek na podłodze. Nie mogłem znaleźć sobie odpowiedniego miejsca. Przebudzałem się na poważnie, gdy tylko w autku poczułem zapach jedzenia. To przecież oznaczało, że moi Borowscy coś jedzą i może ja też coś dostanę. Zwykle dostawałem mały kawałeczek na sam koniec. W trasie zatrzymaliśmy się dwa razy. Pierwszy na stacji benzynowej, ale nie tankowaliśmy, tylko robiliśmy siusiu. Drugi raz to zatrzymanie po wjeździe na autostradę. Po kilku minutach ślimaczenia i pobraniu bileciku, zatrzymaliśmy się na pierwszym parkingu, aby rozprostować kości i sprawdzić niepokojący dźwięk dochodzący z dopiero co naprawianej szyby. Oczywiście po testach przestała działać i trzeba było rozkręcać. Spadł jakiś plastik i naprawa była szybka i sprawna. Jedynie 40 minut i dalej w drogę, a ja spałem.
daleko jeszcze?

to idę spać! 
 a może tak?
 mój podbródek
mój drugi podbródek

Gdy już dojeżdżaliśmy na miejsce to stanęliśmy w niewielkim korku, a ja ten czas sobie wykorzystałem na oglądanie świata przez okienko. Gdy dojechaliśmy na miejsce, ja od razu zaznaczyłem swój teren i zobaczyłem w jakich warunkach przyjdzie mi mieszkać. Tymczasem Pan kursował nosząc nasze bagaże i moje jedzonko. Długo nie czekając, od razu wyszliśmy zwiedzić okolicę.

W sumie nic nowego i nadzwyczajnego. Jechaliśmy taki kawal czasu i drogi, a tu jak u nas. No nic poszliśmy kawałek dalej, pozaznaczałem teren i odeszliśmy od naszego autka. Chodziliśmy po chaszczach, bo wszędzie były zakazy wprowadzania piesków. Pogoda nie zachwycała, ale Borowscy uparcie chcieli spacerować. 
położę się i co z tego, że to ścieżka, ja tu leżę i kropka
takie chaszcze?

No i schodziliśmy w takie dziury, że niektóre wydawały się nie do przebycia. Każdy krok mógł się zakończyć moją niechybną śmiercią.
tam to chyba już nie zejdę!

Okazało się jednak, że zszedłem z pomocą Pani i Pana i wylądowałem w największej piaskownicy na świecie, a na pewno największej jaką ja widziałem na swoje stare oczy.
jak okiem sięgnąć sam piasek

Mimo chłodu i chmur oraz od czasu do czasu kropiącego deszczu, Borowscy zdejmowali buty, podwijali nogawki spodni i lecieli do wody. Wielkiej wody, która wypełniała cały horyzont, którego nie zajmował piaseczek. No mówię Wam byłem w takim szoku wielkim. Niepewnie ruszyłem z Panem do tej wielkiej wody. Takiej dziwnej kałuży, to ja nigdy nie widziałem. Faluje bardzo i w dodatku jest słona. Co tu padało, co tu się rozlało?
pierwsze kroki w okolicy wody 
ten kijek jest za duży 
o biegnę i uciekam, bo ta woda jest mokra 
jestem cały mokry i cały zapiaszczony, oby mi łożyska i przeguby się nie zatarły

Już lekko zacząłem unikać tej wody, ani to do picia, a w dodatku jest bardzo zimna, aż mi się uszy kurczyły. Na szczęście pojawił się w okolicy piesek, z którym troszkę pobiegałem, niestety miałem smycz, która mnie troszkę ograniczała, ale i tak było super.
ten koleżka nazywa się Psotka, albo Frotka :)

Zabawa się skończyła wraz z nadejściem sporego deszczu, piesek zniknął, a My zaczęliśmy się ubierać i rozkładać parasole.
tu Pani siadła na kupie, kupie piasku

Uciekliśmy przed deszczem po wielkiej piaskownicy, która wydawała się nie mieć końca. Już uciekliśmy z tego piasku i już mieli zakładać buciki okazało się, że nie ma jednej skarpetki Pani. To nie była moja wina, ale postanowiłem pomóc i razem z Panem ruszyliśmy na poszukiwania - bezowocne. Po powrocie okazało się, że skarpetka była w bucie, ale bardzo wciśnięta. Do "domku" wróciliśmy bardzo okrężną droga. Przemokłem do suchej nitki, trochę się zgubiliśmy, ale udało się.
odpoczywam 

Chwilę potem zasnąłem idąc w ślady Pana i trochę Pani, ale ona chyba była najbardziej z nas czujna i przytomna. Gdy się obudziliśmy, za oknem świeciło słońce, a to oznaczało tylko jedno - idziemy na spacer. Takiej pogody nie można było stracić, więc ruszyliśmy do piaskownicy.
słońce, piaskownica i kałuża oraz Borowscy, czego chcieć więcej? 
no czego? 
 piłeczki!!!
to ja i Pan nad kałużą w piasku!

Piękna pogoda została wykorzystana, a słońce już znikało za horyzontem i robiło się zimno i ciemne, tak więc ruszyliśmy do domku. Wracaliśmy jak poprzednio, na około - wąwozem. Troszkę oszukaliśmy i poszliśmy skrótem pod górkę i bardzo szybko wróciliśmy do domku. Zasnąłem leniwiec i spałem aż do 6.00, kiedy to odezwał się mój pęcherz. Nie dało się doprosić nikogo, by wyjść na spacer, więc lekko popuściłem, na ten piękny perski dywan na podłodze. Pan tylko zwrócił mi uwagę i trochę posprzątał. Kaganiec po chwili dostałem za włażenie na łóżko.

Tak sobie myślę, że ta moja wyprawa ma mnie przyzwyczaić do działania w nowych i nieznanych sytuacjach. Muszę przyznać, że te blachy zrzuciły na moje barki ogrom obowiązków i nowych wyzwań. Do ugryzienia i Czuwaj!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz