niedziela, 29 czerwca 2014

Długi dystans

Rano Borowscy trochę czasu spędzili na jedzeniu śniadania i jakiejś tam zabawie z komputerem. Potem Pani wyszła z owym komputerem w torbie, a my chwilę za nią. Spacerek szybki, acz bardzo owocny. Powrót również szybki, bo w końcu patrząc na zegarek, to był czas na drzemkę, na mojej ulubionej kanapie.
śpię
Spałem sobie w najlepsze, a obok Pan, tylko co chwilę na niego zerkałem, czy przypadkiem mnie nie zostawił. Spałem sobie bardzo długo, przewracając się z boku na bok. W końcu niestety to błogie lenistwo się skończyło. Pan spakował rzeczy do plecaka, głównie moje i ruszyliśmy w drogę, oczywiście nie obyło się bez wracania, po sznur do gryzienia. No, w końcu wyruszyliśmy, szliśmy miastem, w miejscach których jeszcze nie byłem. Wszystko mnie ciekawiło i co kawałeczek się zatrzymywałem, aby coś powąchać, sprawdzić. Szliśmy sobie ulicami, chodnikami, między kamienicami i autami, a mijający nas ludzie ciągle zwracali uwagę na moje uszy. Znowu ciągłe zachwyty i zwracanie uwagi, tak więc moja przewaga nad morzem ciągle się powiększa.

Dobrze, że Pan zabrał ze sobą moją wodę i mogłem co jakiś czas łyknąć kilka kropelek, przy okazji odpoczywając. Kładłem się jak długi na chodniku i nie miałem zamiaru się ruszyć, przynajmniej aż do czasu, gdy zostałem oblany wodą. W końcu dotarliśmy miejsce. Zeszliśmy ze ścieżki, po małej skarpie i byliśmy nad jeziorkiem, gdzie mogłem zrobić to, co wszystkie zmęczone basseciki robią - przynajmniej tak mi się wydaje, bo żadnego innego nie znam.

Nieśmiało wkroczyłem do wody, bo nie byłem pewien, czy mogę. Pan na szczęście nie zabraniał mi, a nawet mnie do tego namawiał. Tak więc sobie wszedłem i popiłem co niemiara. Piłem tak długo, aż miałem pełny brzuszek, a całe moje podwozie było mokre do ostatniego włoska.
starczy, a poza tym czuję jedzenie

Nie myliłem się, Pan zabrał ze sobą moje przekąski, a na dodatek za drobne wykonywanie kilku banalnych sztuczek - dawał mi je. One są takie pyszne i takie smaczne, wiec było warto. W między czasie przekąsiłem też trochę trawki. Smak raczej nijaki, ale jak się nie spróbuje, to się nie wie - pod moim blokiem jest smaczniejsza.

Po zaspokojeniu podstawowych potrzeb życiowych, przyszedł czas na relaks. Położyłem się przy siedzącym Panu i tak sobie odpoczywałem razem z nim, patrząc jak nieprofesjonalnie robi zdjęcia.

Na całe nieszczęście moja ciekawość wygrała nad zdrowym rozsądkiem, który podpowiadał - odpoczywaj. Ruszyłem na zwiedzanie okolic. Dreptałem w stronę pasących się obok ptaszków. Tam gdzie one - tam musi być jedzenie. Odleciały, a ja obwąchałem okolice i nie było tu nic a nic do jedzenie, więc znowu spróbowałem trawki. Pan wstał, a to oznaczało, że czas ruszać dalej w drogę, Na szczęście ta droga okazała się być drogą powrotną, ale bardzo okrężną. Wytrwale dreptałem przed siebie i dość szybko dotarliśmy na miejsce, czyli do domku. Tam czekała już Pani i sprzątała. Nie wiem jak Oni dają sobie radę z robieniem czegokolwiek beze mnie. No ale było posprzątane i po chwili zniknął Pan. Zostawił mnie z Panią i uciekł - dezerter. Na szczęście po chwili pojawiła się bardzo miła Pani o rudych włosach, ta sama która zawsze skraca moją Panią. Przywitałem się z nią troszkę i położyłem się spać, ale nie na długo, bo po chwili usłyszałem domofon i włączył mi się tryb czuwania. To wrócił Pan i wniósł do domku pysznie pachnące pudełka. Nie wiedziałem co to było, ale na 10543443454365645% chciałem to mieć. Rozłożyli na stole zaczęli się częstować zawartością, zapominając o mnie. Ja co rusz byłem nakłaniany do niewchodzenia na stół/kanapę, a w końcu trafiłem w kaganiec. Gość zaczął wyczynić dziwne rzeczy z głową Pani. Po wszystkim gadali sobie, a ja w między czasie z Panem byłem na spacerze. Dobrze, że byłem, bo już miałem wielką ochotę na siusiu. Wróciliśmy i dalej rozmawialiśmy sobie o życiu i wyjazdach oraz wakacjach. Nie wiem czym te ostatnie są, ale już je lubię.

Niestety ruda Pani od ścinania głów musiała już iść, więc się z nią pożegnaliśmy i wróciliśmy do codzienności. Było już późno i zaczynał się kolejny mecz, a więc pora wdrapać się na kanapę. Najpierw musiałem troszkę o to zabiegać, poprosić, ale w końcu się udało.
tu ja ze stołowym podbródkiem

Jednak ta strona nie była zbyt fajna i w końcu przeniosłem się na swoją, czyli w nogach Pani i zasnąłem jak kłoda nie widząc ani minutki meczu.
śpię

Po dłuższej chwili, a w zasadzie po meczu, poszliśmy do sypialni, gdzie posprawdzałem co i jak i położyłem się na swoim miejscu, królewskim szlafroczku. Spałem smacznie, aż nie obudził mnie szwędaczek. Łaziłem sobie po mieszkanku, troch budząc Borowskich, ale byłem olewany, więc w końcu zasnąłem. Tak spałem do późnych godzin przedpołudniowych. Do ugryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz