czwartek, 19 czerwca 2014

Na walizkach

Dzisiejszy post będzie bardzo krótki i, w związku z tym, zapewne nudnawy. Wczorajszy dzień zaczął się jak zwykle i, jak to ma miejsce od kilku dni, tak samo trwał. Udało mi się zostać w domku, na szczęście Pani nie dała się namówić Panu na zawiezienie mnie do Bojkowa. Nie powiem, lubię tam się zjawić, ale od czasu do czasu, a nie codziennie. Zdecydowanie wolałem zostać w domku, schrupać szpona i walnąć się w kimono... znaczy pełnić czynną warte.



Po powrocie Pana wszystko potoczyło się szybko. Spacer i wyjście do auta, by Pan mógł naprawić LaBuni szybkę (po raz kolejny). Ciekawe, czy mu się to kiedyś definitywnie uda. Powoli zaczynam w to powątpiewać. Wiem, jestem brutalnie, ale cóż mogę powiedzieć... inny nie będę. Kiedy już udało nam się (wspólnymi siłami oczywiście), złożyć drzwi od strony kierowcy, niezwłocznie udaliśmy się po Panią. Podobno jutro jest jakieś święto, a do tego Państwo podobno gdzieś chcą w nocy jechać, więc potrzebują dużo jedzonka. Nie mam nic przeciwko - dopóki to jedzonko trafia do mojej miski. To jednak miało ominąć ją szerokim łukiem. Nie powiem, żeby mi się to podobało. Absolutnie. Szeroki łuk opierał się o słupek, umieszczony nieopodal samochodu. Tam właśnie mnie zostawili, głośno oznajmiając, że mam pilnować samochodu. Powoli zaczynam mieć tego dosyć. Kiedy któreś z nich zostanie w aucie, by go popilnować? Przecież nie mogę robić wszystkiego za nich! Na szczęście wrócili dość szybko i mogliśmy się udać do domu. Tam jednak stres wcale się nie zmniejszył. Pani latała po całym domu i robiła wiele szumu. Podobno pakowała? Nie wiem, zrobiła duży bałagan, wyjmowała rzeczy z szafy, które schowała do niej dzień wcześniej. Istne szaleństwo. W tym czasie Pan porobił coś przy komputerze, a potem jak gdyby nigdy nic rozłożył się na kanapce Pani i oglądał meczyk. Dziwne, bo zwykle pierwszy proponuje Pani pomoc. Kiedy Pani skończyła pakować i szykować jedzonko na drogę, powiedziała mu, że musi iść spać, bo nie wstanie. Nie chciałem się z nią kłócić, ale wiem z doświadczenia, że Pan zawsze rano wstaje. W końcu wychodzimy wtedy razem na spacerek. Wtedy Borowski rzucił się... do pakowania moich rzeczy. Zabrał większość moich poduszek, przekąsko, leki, ba - nawet legowisko. Przyznam, że byłem przekonany, że nie został spakowany spray na komary, ale wolałem nic nie mówić, w końcu nie przepadamy za sobą. Wybiła północ i Pan z Panią poszli do sypialni. I co?! Pan zasnął natychmiast, tak jak zawsze, dlaczego więc miałby nie wstać rano? Niestety, okazało się, że to rano ma być za dwie i pół godziny. Wiem, bo widziałem, jak Pani ustawia budzik.

Niezupełnie rozumiem, na czym to wszystko polega i z czym to wszystko się je, albo z czym się pije. Przecież chyba nie będziemy wstawać o tak niepieskiej porze?! Mam nadzieję, że to była tylko pomyłka. O tym, jak skończyła się ta noc opowiem Wam w jutrzejszym poście, bo widzę, że zaczynają wstawać, a za oknem ciemno. Do ugryzienia.

ps. Fotek oczywiście brak, bo przez te wszystkie przygotowania nie mieli nawet czasu pstryknąć jednego portreciku. Do ugryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz