niedziela, 22 czerwca 2014

Po turecku

Kolejny dzień nad morzem mijał mi bardzo fajnie. Poranny spacerek po bułeczki był bardzo fajny, mimo iż pogoda nie dopisywała za bardzo. Na szczęście szybko wróciliśmy do domku i zalegliśmy. Leniuchowalismy tak w pokoju, aż do popołudnia. Za oknem deszcz i wiatr, więc ja co najwyżej wyglądałem na chwilkę za okno i przechadzałem się po tarasie.
ale widoki, chciałbym coś takiego w domku

Niestety w końcu nastała odpowiednia godzina i po obiadku Borowskich ruszyliśmy na zakupy. Celem polowania są pamiątki i jedzenie, najlepiej jakieś lokalne. Tak więc bez ociągania dreptaliśmy przed siebie, a drogi było bardzo dużo przed nami.
to znak, że idziemy w dobrą stronę

W centrum miasta odwiedziliśmy kilka mniejszych i większych sklepików oraz straganów. Początkowo nic nie zabieraliśmy ze sobą, a jedynie robiliśmy zestawienia i porównania.

Jakoś mnie nie interesowało to poszukiwanie pamiątek. Ja jedynie szukałem czegoś pysznego do jedzenia, a zewsząd dobiegały do mnie wspaniałe zapaszki. Musiałem wszystko obwąchać, przez co bardzo powoli szliśmy, co czasami doprowadzało do frustracji Borowskich.

Na chwilę odeszliśmy od zakupów, by zwiedzić trochę ciekawych rzecz w mieście. Po dłuższym spacerku zawędrowaliśmy do Portu. Tam wszędzie czułem zapach przypominający chipsy rybne. Było też sporo ludzi przez co raz prawie zostałem zadeptany. Większą część czasu jednak spędziłem na wysłuchiwaniu pochlebstw na swój temat, oraz na wąchaniu aromatów rybnych.

W porcie był wielki betonowy mur, przez który wszyscy przeskakiwali po drabinie. Ja niestety po drabinie przejść nie mogłem, a co za tym idzie szukałem innego wyjścia,
co tam jest za nim? 
kiedy ten mur się skończy?

Szliśmy i szliśmy, a końca widać nie było. Ludzie za murkiem się śmiali i opowiadali jak jest fajnie, a ja zobaczyć nic nie mogłem. W końcu się Pani i Pan zlitowali i mogłem w końcu zobaczyć to, co wszyscy inni.

No niestety trochę widokiem się rozczarowałem. To tylko wielkie morze i trochę piasku. No nie wiem czym się tu zachwycać. Choć muszę przyznać, że bardzo mnie ciągnęło na plażę. 
chodźmy tam, proszę?

Na całe szczęście poszliśmy tam, schodami które były na początku muru, a które skrzętnie zostały przez Borowskich ukryte przede mną. Początkowo trochę się obawiałem tych dziurawych schodów, ale się przemogłem i wdrapałem. 

Plaża jak to plaża, pełna piasku po którym mogłem sobie pobiegać i poskakać.


Niestety szybko wróciliśmy do miasta, gdzie wróciliśmy do robienia zakupów. Na całe szczęście zaczęliśmy od jedzenia. Trochę na nie poczekaliśmy. Ja niestety za przewinienia trafiłem w kaganiec i tylko przyglądałem się jak jedzą. 
dajcie gryza!

Na całe szczęście po chwili mogłem i ja sobie troszkę pojeść. Zostawili mi troszkę, więc znowu byłem szczęśliwy. W sumie ja zawsze jestem bardzo szczęśliwy, ale gdy coś zjem, to jestem szczęśliwszy. Odzyskaliśmy siły i ruszyliśmy na dalsze zakupy. Wracaliśmy w odwiedzane już miejsca, aby dokonać zakupów wybranych wcześniej rzeczy i odwiedzić stoisko z goframi. Zasiedliśmy na ławce i jedliśmy. Tu pasuje to jak nigdy wcześniej, bo co chwilę dostawałem jakiś kęs. Czasami owoc, czasami ciasto, a nawet pyszną rureczkę. Po jedzeniu stała się rzecz straszna. Ja przywiązany do ławki, a Pan odszedł robić zdjęcia, a Pani zniknęła gdzieś dalej, bo niby poszła wydrukować pieniądze.
mam pełny brzuszek, chyba mnie tu nie zostawicie ?

Na szczęście po chwili wrócili. Już powolutku wracaliśmy do domku, ale jeszcze musieliśmy kupić jedzonko na śniadanko - tak więc wybraliśmy się do sklepiku spod znaku owada. Tam jeszcze skorzystaliśmy z drukarni pieniędzy (bo wcześniejszy wydruk był nieskuteczny), ale nie poznałem tajnego kodu do maszyny, mimo iż próbowałem. Ech, gdyby mi się tak udało, ile ja bym sobie zafundował przekąsek i gofrów i mięska. Pod sklepem mnie zostawili i sobie troszkę poszczekałem. Po chwili dołączył się do mnie inny piesek i tak sobie gadaliśmy na odległość. Wrócili i mogliśmy wracać. Bardzo byłem już zmęczony i dreptałem bardzo opornie, ciągle łobuzując. Droga była więc bardzo długa i bardzo męcząca dla wszystkich stron. Po drodze od przechodniów tylko słyszałem jakim pięknym jestem pieskiem. Gdy po męczarniach wróciliśmy do domku mogłem zasnąć w spokoju, wcześniej napełniając sobie brzuszek.

W pokoiku było już bardzo fajnie. Ciągle widziałem swoich Borowskich i mogłem się relaksować na podłodze, przegryzając sobie przekąskę. Niestety co jakiś czas dobiegały do mnie jakieś dziwne, niepokojące mnie dźwięki, co wprawiało mnie w stan poddenerwowania i zmuszało mnie do szczeknięcia. Na szczęście w końcu wszystko ucichło i mogłem spokojnie spać, do rana. Obudziłem Pana i skoczyliśmy na spacerek przy okazji dowiadując się, że o wschodzie słońca piekarnia jeszcze jest zamknięta. Wróciliśmy niepocieszeni, a ja zacząłem się znowu denerwować, aby mnie uspokoić Pan mnie głaskał po pyszczku i nakłaniał do położenia się w łóżeczku. Ja na szczęście taki nie jestem, aby spać w nieznanych mi łóżeczkach i gdy tylko zasypiający Pan przestał mnie głaskać, położyłem się na podłodze, na kocyku, który skopali Borowcy na ziemię. Tak minął dzionek spokojnie i niespokojnie. Dziś znowu pokonałem morze w bitwie na zachwyty. Ja usłyszałem dziś co najmniej 23215468 komplementów i zachwytów, natomiast nikt przy mnie morza nie chwalił. Wnioski nasuwają się same. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz