niedziela, 5 kwietnia 2015

Coś się święci

Na sobotę ze sprzątania pozostało nam tylko ogarnąć podłogę i inne takie rzeczy, które miały nam zająć kilka minut najwyżej. Po porannym spacerku i zjedzeniu śniadanka zabraliśmy się jeszcze za skończenie sypialni. Trochę się to przeciągnęło. W między czasie kilka razy odwiedziliśmy balkon, aby coś odłożyć, wynieść i wnieść.
Fuksja na parapecie
Oczywiście również i ja odwiedzałem balkon, a gdy tylko był on otwarty to urządzałem sobie z Fuksją wyścigi albo jak kto woli zabawę w ganianego.
ejno przecież ja tu tylko sobie siedzę

W okolicy południa Pani przygotowująca potrawy w kuchni zarządziła przygotowanie koszyczka ze święconką. Nie do końca wiedziałem o co chodzi, ale musiałem przy tym być, zresztą tak jak i Fuksja. Tak więc balkon przestał być ważny a cała nasza uwaga skupiła się koszyczku.
Pani ciągle krzątała się w kuchni i co chwilę dopytywała się o postępy. My z całym impetem twórczym zabraliśmy się za dekorowanie koszyczka i wypełniania go przyniesionymi przez Panią potrawami i przysmakami. Koszyk został opleciony bukszpanem, do tego doszła kokardka oczywiście w kolorze fiolet. Do tego mały bocian i kolejno smaczny chlebek, domowe babeczki, kiełbaska, szyneczka, pisanki kolorowe w przewadze fioletowe no i wieloletnia cukrowa kura, baranek. Bym zapomniał, a tu jeszcze w koszyczku wylądowały czekoladowe kurczaczki, baranki i zajączki. Niby wszystko, ale zapomnieliśmy o soli z pieprzem. Na szczęście uratowało nas to, że wybraliśmy się do Freda z tym koszyczkiem, gdzie szybciutko się przywitałem i mnie Borowscy zostawili wychodząc z Wiktorią. Mieli koszyczki w rękach i sobie poszli. Długo nie wracali, ale się nie martwiłem tylko wyjadałem jedzonko z miseczek i ogólnie nie wychodziłem z kuchni.
Borowscy w końcu wrócili jacyś tacy zmarznięci a przecież przez okno wyglądało, że na dworze jest cieplutko. Ech w każdym razie spędziliśmy u Freda chwilę czasu oczywiście na mizianiu. Nawet Fred się zrobił taki jakiś tulaśny i jakiś taki skory do miziania. Potem oczywiście Borowscy zjedli obiadek (nic mi nie dając) i zabraliśmy się do domku.
mizianie synchroniczne!

Ekipa w drodze do domku się powiększyła o jedną osobę, w aucie była z nami Wiktoria. To oznaczało tylko jedno, że w nocy wyśpię się na kanapie i nikt mnie nie będzie zrzucał i nie będzie miał nic przeciwko temu.
Pod domkiem ja szybciutko poszedłem na spacerek a Pani i Wika szybko udały się do domku. Jak tylko zrobiłem kółeczko po osiedlu to od razu wróciłem do domku i zobaczyłem, że dziewczyny rozgościły się w kuchni. My z Panem jeszcze praliśmy kanapę i myliśmy sto razy podłogę. Tak sobie myślałem, że nie mam pojęcia kiedy i kto ją tak wybrudził. Po kilkudziesięciu minutach prania gorącą parą udało się przywrócić świetność naszej już nie nowej kanapy. Cieszyłem się bardzo, że na czystym sobie pośpię w nocy. Ta noc bardzo szybko przyszła przy akompaniamencie wspaniałych zapachów dochodzących z kuchni.
ale jak to jeszcze nie wyprałeś?

Ja całe popołudnie spędziłem na przedpokoju na dywanikach łazienkowych, które szły do prania. Postanowiłem sprawić, że ich pranie miało sens, taki głębszy sens. Podczas tego całego sprzątania ostatecznego cały salon się poprzestawiał. Kanapa i stół zamieniły się miejscami i początkowo nie umiałem się tam odnaleźć. Na szczęście Wiktoria położyła się spać a ja do niej dołączyłem i miałem całą noc na przyzwyczajanie się do nowego ustawienia. Do ugryzienia!

2 komentarze:

  1. Świetna Wielkanoc oczami Furiata :0)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety ze względu na brak czasu na pisanie w terminie to takie jakiś niepełne święta moimi oczami :)

      Usuń