sobota, 11 kwietnia 2015

Zabiegani

Piątek był bardzo aktywnym dniem i wszędzie byliśmy tylko na chwilę, załatwialiśmy tylko swoje sprawy i szybko znikaliśmy.  Obudziliśmy się w miarę sprawnie dzięki pięknemu słoneczku, które nam przyświecało od samego ranka. Tak więc ruszyliśmy w drogę. Szybo wsiedliśmy do LaBuni i odwieźliśmy Panią, gdzie się z nią szybciutko pożegnaliśmy. Przed nami było jeszcze bardzo dużo zadań.
Całą drogę spędziłem spokojnie śpiąc w swoim bagażniku. Natomiast Fuksja w transporterze jechała na tylnej kanapie. Tak zapomniałem wam powiedzieć, że Fuksja pojechała z nami i uczestniczyła z nami we wszystkich pracach. Najpierw odwiedziliśmy domek z kafelkami. Gdzie razem razem z siostrą się przywitaliśmy i chwilę pochodziliśmy po mieszkanku. Zabraliśmy kilka rzeczy i pojechaliśmy dalej pod market budowlany aby zakupić jakieś dziwne rzeczy, których przeznaczenie pozostawało dla nas wielką tajemnicą. My z Fuksją spokojnie czekaliśmy w autku na szybki powrót Pana z małymi zakupami. No i pojechaliśmy dalej, do Bojkowa, gdzie pobiegałem sobie samopas, jedynie co jakiś czas zaglądając do siedzącej w transporterze Fuksji. Pan tymczasem wymieniał koła z zimowych na letnie. Jest to jedna z pierwszych wskazówek, że wiosna praktycznie już przyszła.
Wymiana oponek nie trwała zbyt długo i była dość sprawna. Ciągłe tylko odkręcanie i przykręcania, podnoszenie i opuszczanie. Przy każdym kole sprawdzałem jakość wykonanej pracy, czy aby wszystko przykręcone i trzyma się jak należy. Trochę to opóźniało prace, ale przecież kontrola jakości jest jedną z podstawowych i najważniejszych czynności wykonywanych podczas każdej pracy. Gdy zimówki zostały opisane i wniesione do "magazynu" którym jest po prostu pokój na pięterku to autko zostało lekko opłukane wodą i przy okazji dostało się moim uszom. W końcu wróciliśmy w tryb drogowy i pojechaliśmy odwiedzić Weta.
Dłuższa chwilę spędziliśmy w poczekalni, a mieliśmy tylko dostać pyszne tabletki i pastę na odrobaczenie. Na szczęście nie byliśmy sami, bo najpierw był z nami malutki wesoły piesek, który jednak  był bardzo bojaźliwy i trzymał się kurczowo swojej Pani. Ja oczywiście nie martwiłem się niczym i nie stresowałem a po prostu drzemałem na podłodze będąc mizianym przez Pana. Fuksja w swym transporterze czuła, że coś się świeci i chyba się trochę stresowała. Nawet głaskanie Pana nie pomogło jej się uspokoić a w dodatku miłe zaczepki wywoływały u niej ostrzegawcze buczenie.
Fuksja w transporterku próbuje osiągnąć zen

no i po co ją zaczepiasz?

osiągnąłem zen

Mały piesek w końcu wszedł do gabinetu, ale tylko przez chwilkę byliśmy sami, bo zaraz przyszedł wielki owczarek niemiecki. Podobno agresywny dla innych psów. Na szczęście ze mną się dogadał i mogliśmy się obwąchiwać do woli. Takie nasze przyjacielskie powitanie zostało przerwane przez zapraszającego na Weta. Gorąco się przywitaliśmy i od razu poszedłem na wagę. Nawet spokojnie i spranie udało się uzyskać wynik - 28kg. Zadowolony z siebie uzupełniłem trochę poziom płynów.
Ważenie Fuksji to zupełnie inna bajka. Aby wyjąć ją z transportera trzeba było wszystko z niego wyciągnąć i trzeba było go otworzyć. Na samej wadze zachowywała się bardzo spokojnie, ale szybko chciała wrócić. Pewnie wynik ja zawstydził, bo waga pokazała aż  2790 gram. Potem dostaliśmy to po co przyszliśmy, co zostało odnotowane w naszych książeczkach.Ciepło pożegnałem się z Wetem i poszliśmy. Już miałem nadzieję, że do domku, ale złudne były moje marzenia. Pojechaliśmy jeszcze do jednego sklepu, o dziwo również marketu budowlanego. Chwilę czekania na parkingu i przyjechał Pan z wielkim wózkiem wypełnionym po brzegi deskami. Dość długą chwilę zajęło mu przełożenie tego do autka. LaBunia mimo iż wygląda na szczupłą damę, to jest bardzo pojemna. Ja aby pomóc Panu wysiadłem ze swojego bagażnika, Fuksja w transporterze wylądowała przed przednim fotelem pasażera. Kolejne deski lądowały w autku i wszystko było już niemal gotowe, tylko pozostało wcisnąć wielkie płyty. Na szczęście się zginały i wcisnęły.
załadowane autko

Na mnie nie było już miejsca w bagażniku i musiałem się z wielką radością przesiąść na przedni fotel pasażera. Do domku wracałem wyglądając przez przednie okienko, które było cały czas otwarte. Nie jechaliśmy zbyt szybko wiec podziwiałem mijany świat czując przyjemny wiaterek na uszach. Z nawiewów autka wiało zimne powietrze co tylko nie podobało się Fuksji. Ta głośno protestowała i nawiew został zmniejszony.
Podjechaliśmy szczęśliwie do domku i szybko weszliśmy na pięterko. Uzupełniłem płyny a tymczasem Pan zniknął na szczęście szybko wrócił z pierwszą partią deseczek. Krążył tak kilka razy a my z Fuksją się temu przyglądaliśmy. W końcu wszystko zostało zniesione i przyszedł czas na składanie.
Początkowo próbowaliśmy to składać w salonie. Niestety po szybkich obliczeniach wyszło nam, że się potem nie będzie dało tego przenieść. Tak więc szybko postanowiliśmy przenieść się do małego pokoju gdzie te  puzzle miały być złożone. Wcześniej trzeba było jednak wszystko wynieść z małego pokoju. Przez to w salonie zrobił się niemały bałagan. Wszędzie stały książki, na każdym kawałeczku płaskiej powierzchni leżały jakieś książki.
Tymczasem w małym pokoju łączyły się ze sobą kolejne elementy puzzli. Teraz dowiedziałem się, do czego były te wszystkie rzeczy zabrane z domu z kafelkami i zakupione w sklepie. Manewrowanie w tak ograniczonej przestrzeni dużymi elementami było bardzo kłopotliwe i czasochłonne a ponadto Pan został tam zupełnie sam. Ja nie byłem w stanie mu pomóc bo miałem problem z wejściem. 
początki puzzli

już trochę połączone

Kot nic a nic nam nie pomagał i najnormalniej w świecie spał. Naszą ciężką pracę przerwało wyjście po Panią. W zasadzie to pojechaliśmy. Tam miałem chwilę czasu na rozprostowanie kości i spacerowanie. Nawet trochę próbowałem pojeździć wózkiem widłowym, ale niestety miał zamknięte drzwi i się nie dało. Wielka szkoda. Gdy pojawiła się Pani to podjechaliśmy tylko do sklepu po drodze na malutkie zakupy i do domku, gdzie w dalszym ciągu budowaliśmy a racze puzlowaliśmy.
to wsadamy

tego sam bym nie przesunął

czekamy na Panią pod sklepem

Była jeszcze malutka przerwa na jedzenie, spacerek i na koniec dnia tuż przed snem nasze dzieło stanęło przy ścianie gotowe w jakiś 30%. Przyszedł w końcu czas na zasłużony sen po męczącym dniu. Nic a nic w jego trakcie nie spałem, bo ciągle starałem się być przy Panu i towarzyszyć mu w pracach. Do ugryzienia!
koniec pracy na dziś!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz