piątek, 14 sierpnia 2015

Wycieczka

Po szybkim porannym spacerku i malutkim śniadanku nagle zebraliśmy się do autka i w drogę. Z wielką przyjemnością zagłębiłem się w swoim skrawku kanapy i najnormalniej w świecie poszedłem spać. Tak wiem, zamiast podziwiać widoki i krajobrazy ja najnormalniej w świecie sobie chrapałem. Nawet sobie nie zdawałem sprawy z tego jaka wielka tragedia działa się na trasie naszego przejazdu. Tylko słyszałem co której słowo przez sen jak Człowieki rozmawiali między sobą o spalonym lesie i wielkich zniszczeniach. 
Nagle się zatrzymaliśmy. Słoneczko nieźle dawało po futerku a nad nami górował wielki mur. Byliśmy w Stonie, tak przynajmniej powiedział mi Pańcio i między malowniczymi uliczkami z pięknych płyt spotkałem kumpla rudzielca.
cześćłem 
Potem jeszcze w blasku fleszy poszedłem napić się wody z fontanny czy też z ujęcia wody. Pyszna chłodna woda jest zawsze dobra na takie upalne dni. Powolutku przechadzaliśmy się między straganami i sklepikami coś tam kupując coś tam oglądając. Ogólnie było znośnie bo mogłem się położyć w cieniu i najzwyklej w świecie odpocząć. Nie goniliśmy się ani nic.
piję

W drodze miedzy sklepami spotkałem bardzo sztywnego pieska. Mimo mojego nawoływania do zabawy ten stał niewzruszony i pilnował wejścia do sklepu. Musze przyznać, że był jak posąg i trochę się go nawet obawiałem. W końcu postanowiłem go zostawić w spokoju i sobie poleżeć w czasie gdy Borowscy oglądali pamiątki i kupowali pareo.
hej odezwij się!

odpoczynek

Zrobiliśmy sobie jeszcze z Pańciem pamiątkowe zdjęcie i powolutku ruszyliśmy dalej. Byliśmy dopiero w połowie drogi do celu naszej wycieczki. Podziwiam tą naszą LaBunie, że z gracją i wytrwałością wiozła nas po takich górkach i zawijasach asfaltowego szaleństwa.
weź pozuj a nie się wydurniasz!

W końcu dotarliśmy na miejsce. LaBunie zostawiliśmy na podziemnym parkingu, którego cena za godzinę popsuła nam humory do końca dnia. 30kun to cena trzech wielkich puszek jedzenia dla psa. Masakra i skandal jakiś!
Po pierwszych kilku krokach przycupnęliśmy na chwilkę aby ochłonąć i się uspokoić oraz uzupełnić siły przekąską i wodą.
jedzonko!

W końcu wielkimi schodami zeszliśmy na poziom starego miasta. Przekroczyliśmy imponujące mury przez jeszcze bardziej imponującą bramę i pochłonęło nas miasto. Pierwsze co uderza to olbrzymia ilość ludzi, najróżniejszego koloru skóry, wieku i zupełnie nie wiem jak oni wszyscy się ze sobą dogadują, bo chyba każdy mówił zupełnie w innym języku. Tylko co jakiś czas dało się słyszeć dobrze znane "Patrz jakie ma wielkie uszy" ale słodki. Naprawdę wszyscy nas zaczepiali, a raczej mnie zaczepiali. Głaskali i opowiadali o tym, że kiedyś mieli Todiego, który wyglądał tak samo, że syn ma takiego samego szczeniaczka w Południowej Afryce. Niektórzy wypytywali się jakiej rasy jestem, ale wszyscy bez wyjątku mnie głaskali, miziali i robili zdjęcia. Drugie co mnie uderzyło i to w pozytywnym znaczeniu tego słowo to czystość. Chodziliśmy po idealnie wypielęgnowanych chodnikach, które wypolerowane zostały przez miliony butów i stóp, które po nich się przewinęły. Miałem wielkiego strach aby gdzieś się załatwić, bo wszędzie czułem się jak w domu. Ostatecznie cały pobyt w Dubrowniku trzymałem poziom w zbiorniczku na wysokim poziomie. Zresztą pomimo picia wielkiej ilości wody tak bardzo mi się nie chciało siusiu.
Nasz wycieczka rozpoczęła się od Fontanny Onufrego, gdzie jak zwyczaj nakazuje napiliśmy się z każdego źródełka wody. Podobno to na szczęście i na możliwość powrotu, albo na spełnienie marzeń? W zasadzie to nie pamiętam, ale które by się nie spełniło to będziemy zadowoleni. Przez gwar i wspaniałe architektoniczne cudeńka przebiliśmy się główną drogą przez port na plażę. W drodze oczywiście jeszcze zjedliśmy lody i pobieżnie przejrzeliśmy zawartość straganów i sklepów. Na plaży pomimo braku strojów kąpielowych postanowiliśmy się zrelaksować w słoneczku. Pańcio mówił, że woda była cudownie ciepła, więc za jego namową wszedłem w trochę innym miejscu. Już nie chciałem wychodzić. Ciepła woda, słoneczko i lekkie fale. Nic do szczęścia nie było mi potrzebne. Mieli
tylko dywanu potrzeba

w porcie

poświęcę się i zjem resztę loda

relaks na plaży

nieoczekiwany gość

po kąpieli czas na drzemkę

plaża pod murami

W końcu wypoczęliśmy na tyle i ochłonęliśmy aby ruszyć na miasto. Chcieliśmy zobaczyć jak najwięcej więc się śpieszyliśmy. Odwiedziliśmy bank aby zakupić troszkę kunasków na drobne wydatki a potem to już były tylko sklepiki i sklepiki celem upolowania czegoś doskonałego, ale nie do jedzenia. Czegoś na pamiątkę. Chodziliśmy po schodkach, zagłębialiśmy się w wąskie uliczki. Za każdą z nich czaiły się nowe sklepiki i straganiki. Na jednych były produkty, kolorowe acz bardzo zwyczajne a na innych drogie niczym roczny zapas jedzenia dla mnie.. Zrobiliśmy sobie nawet chwilę przerwy na wizytę w restauracji. Obiadek to pyszna pizza i zimna gazowana woda. Jedliśmy w zasadzie na ulicy, na wystawionych przed restauracje stoliczkach. Tu potwierdza się moje zdanie -- na ulicy jak w domku. Poczułem się tam bardzo doceniony, poczułem się jak gwiazda. Gdy tylko człowieki dostali wodę, to chwilę później, przemiły kelner przyniósł i mi miseczkę. Co prawda miałem dość swojej wody, ale nie wypadało nie spróbować, nie wypadało trochę nie wypić.
pyszna woda

no a pizza to już rewelacja!

Na zobaczenie całego Dubrownika jeden dzień to za mało. Przydał by się tydzień, może dwa, albo i trzy. Ze względu na wysoki kosz parkingu postanowiliśmy sobie odpuścić mury, zresztą była tam wielka i gigantyczna kolejka aby wejść, więc bez sensu było stać - następnym razem, bo wiem, ze jeszcze tam wrócę NAPEWNO!
Z łupami w siatkach i uzupełniając zapasy wody w fontannie, wróciliśmy po wielkich schodach do LaBuni. Zapakowaliśmy się i z wielkim bólem zapłaciliśmy gigantyczny rachunek i pojechaliśmy na malutkie zakupy.

widoki

podziwiam architekturę

o koteczke

no i znowu mnie głaskają :)

na stragan idziemy

na schodkach

z Pańcią przed sklepem

pod fontanną 

pyszna chłodna woda

powoli czas się żegnać!

papa Dubrowniku!

Na zakupach trochę poczekałem a to sam a to z Panem. Produktów nakupili tyle, że ledwo do bagażnika weszły. Znowu bardzo współczułem LaBuni. Ona musiała to wszystko teraz wieź do tymczasowego domku. W takim upale, pod górkę i po tych zawijasach. 
no gdzie One są?

Nim ostatecznie pożegnaliśmy się z Dubrownikiem to jeszcze zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie z Panoramą nowoczesnej części tego miasta, Nie było jednak czasu na poprawki bo przegonił nas deszcz. Popadało może ze 3 minuty. Na szczęście popadało. Czas wracać do domku, przed nami były dwie godziny jazdy po zawijasach i to po ciemku. Do ugryzienia!
Jeszcze tu wrócimy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz