czwartek, 13 sierpnia 2015

na całej linii...

Wyjątkowo rano nie mogłem doczekać się spacerku. Przebierałem z nóżki na nóżkę aby sprawdzić, czy mój nowy towarzysz na mnie czeka. W końcu poszliśmy i po Biszkopciku nie było śladu. Z jednej strony wielki smutek, a z drugiej radość, bo pewnie odnalazł swojego właściciela. Troszkę się baliśmy, że coś mu się stało. Mam nadziej, że jest gdzieś szczęśliwy i uśmiechnięty. Bo tutaj są tacy ludzie, że karmią biedne psiaki i kotki bezdomne. Starają się im jakoś ułatwić życie, ale gdy coś się im stanie, to raczej nie pomagają. Można by powiedzieć, że podchodzą do tego tak "zwierzęta są to dobrze, ale nie ma to też dobrze"
Smutny wróciłem do tymczasowego domku i powolutku zebrałem się na plaże. Tam oczywiście pływałem, ale moi Borowscy wymyślili sobie inne zejście na plaże, takie bardziej ekstremalne, przez które o wiele trudniej zejść do do wody. Oni zawsze muszą coś wymyślić,
no wracajcie! przecież ja nie wskoczę!

Na szczęście znaleźli sposób na moje pływanie zostałem przez Pana wstawiony do wody. Tak za fraczki i popływałem z moimi Borowskim. Zresztą Oni mieli dzień skakanie. Nie tylko sami skakali, ale przy standardowym wejściu do wody też za fraczki latałem do wody. Niby fajnie bo nosek się oczyści, no ale bez przesady aby tak latać. Cała moja godność osobista została gdzieś w tych podnoszeniach, rzutach i lotach pogrzebana. Na szczęście tego nie nagrywali.
ja pływam

po skoku na rączkach kogokolwiek!

W końcu wypoczywałem na plaży. Wygrzewałem się licząc trochę, że moja szyja się poprawi, że przestanie być tak czerwona. Jakoś tak ciśnienie się zmieniło, czy coś i nie miałem ochoty pływać a zająłem się obserwacją pływaków. Stałem się takim ja wiem ratownikiem, z tym, że ja nie mumię za dobrze pływać. Jeśli jednak ratowanie polegało by na tym, że miałbym wskakiwać na rączki pływaków, to byłbym idealnym
oj widzę niepokojące rzeczy w wodzie

co to mi tu chcesz założyć?

e to jest super!

what's up

Z plaży jakoś szybciej się zebraliśmy do domku, bo trzeba było przyszykować pizze na obiad. Oczywiście zająłem się zarządzaniem i ewentualnym sprzątaniem. Potem oczywiście dokładnie przyglądałem się czy dobrze pokroili i czy aby na pewno nic im nie spadło. Oj było to wszystko takie bardzo apetyczne i na szczęście Panu co jakiś czas spadł brzeg pizzy. Jest jedna wada jedzenia na tarasie. Wszędzie są straszne osy. Czasami dziesiątkami przylatują i się chcą z nami dzielić!
tylko równo krój!

pszczoły przy soczku!

Po dłuższym odpoczynku po jedzeniu już mieliśmy się zbierać, już wychodziliśmy gdy się rozpadało. Z nieba lało jak spod prysznica. Na szczęście dość krótko. Nie przeszkodziło to nam w wyjściu na spacer do centrum. Chciałem pooglądać stragany, ale nie było mi dane i musiałem poczekać przypięty do ławki. Wokoło grzmiało i błyskało oraz jeszcze troszkę kropiło. No nic może w zamian za grzeczność dostanę coś pysznego, choć z drugiej strony nie miałem co liczyć na lody, bo w domku ukradłem z talerza pizze.
czekam

przy lodziarni

W nocy poszliśmy jeszcze na małe siusiu i przy okazji sprawdziliśmy, czy Biszkopcik się nie pojawił. Niestety. Zmęczony poszedłem spać, dość wcześnie bo czekała nas wielka wyprawa dnia następnego. Do ugryzienia!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz