wtorek, 18 sierpnia 2015

Szczęscie

Czasami jednak poranne wstawanie bardzo się opłaca. Po szybkim porannym spacerku i zjedzeniu śniadanka, zamiast na plaże zebraliśmy się do autka i szybciutko pojechaliśmy. Oj jechaliśmy kilka chwil po górkach i dolinach. Głównie jednak zjeżdżaliśmy. Widoki za oknem trochę psuła nam wielka chmura, ale i tak było ładnie
ech jak ja lubię wstawać!
Po zaparkowaniu autka zabraliśmy wszystkie ważne rzeczy i udaliśmy się do portu gdzie po chwili pojawił się statek a w zasadzie to autobus wodny. Nie ważne jak się nazywał, ważne, ze wyprzedził wielką chmurę z której już z daleka widać było, że nie przyniesie nic innego jak deszcz. Po chwili w kolejce i pomocy w wejściu na bardzo strome schody zasiedliśmy na górnym pokładzie i za chwilę mieliśmy ruszać. W między czasie obserwowaliśmy jak reszta kolejki moknie w strugach deszczu. W końcu ruszyliśmy, więc mogłem spokojnie położyć się spać. Deszcz zacinał, że trochę zmokłem, ale ogólnie było fajnie. Nawet nie wiedziałem kiedy upłynęła mi ta podróż.
płyniemy? już można spać!

Na szczęście gdy wysiedliśmy to słońce świeciło. Zresztą to wysiadanie to był cyrk. Po stromych schodach zejść nie umiałem w ogóle. Dobrze, że miałem szelki i Pańcio mnie ściągnął. Sam bym nie dał rady i taki przysłowiowy "kopas w dupasa" mnie zmotywował i jakimiś ekwilibrystycznymi ruchami się udało. Po wyjściu całowałem ziemie, po której stąpałem. Byłem na Korculi
za mną autobus którym przypłynąłem

Na wyspie, a raczej w mieście od którego cała wyspa wzięła swoja nazwę pogoda zrobiła się cudowna. Szare i złowieszcze chmury odeszły gdzieś, zabierając ze sobą swój deszcz, a przed nami ukazały się skąpane w słońcu mury obronne starego miasta i piękne widoki. Nim dotarliśmy do głównego wejścia to Pani odwiedziła dwie placówki bankowe celem wymiany gotówki na ichniejsze kuny. Mając dużo kun można poszaleć w sklepach i na straganach z różnymi gadżetami. W drodze pod główne schody nasłuchałem się od mijających mnie ludzi jaki jestem fajny i jaki jestem uroczy i oczywiście jakie mam długie uszka. Skradziono mi też kilka fotek.
no plaża w dechę

zaraz wchodzimy na stare miasto - tymi schodami za mną

My udaliśmy się do miasta pomijając schody i przeszliśmy nadbrzeżem odwiedzając po drodze sklepy. Chcieliśmy się też załapać na zdjęcie przy armatach, ale były bardzo oblegane więc sobie na razie darowaliśmy ten pomysł. Dreptaliśmy powolutku wśród restauracyjnego gwaru i wesołych oraz ciekawskich spojrzeń turystów. Nasza uwaga i zainteresowanie rozdarte było między sklepami i pięknymi widokami.
widoki

pod sklepem

W końcu dotarliśmy do końca głównej drogi. Byliśmy po przeciwnej stronie schodów głównych i weszliśmy w główną ulicę starego miasta. Główna jest tylko z nazwy, bo jej szerokość nie przekracza 2 metrów, no dobrze 3 bassetów. Od ulicy tej rozchodzi się kilkanaście uliczek prostopadłych. Miasto powstało na zasadzie rybiego szkieletu. Wdrapaliśmy się po schodkach i odwiedzaliśmy sklepiki. W każdym z nich oglądaliśmy wszystkie dostępne produkty poszukując tych idealnych dla nas i dostępnych na nasza kieszeń. Te dwie rzeczy niestety nie zawsze się ze sobą schodziły. Przy okazji odwiedzaliśmy boczne uliczki. Takie malutkie wypady w poszukiwaniu jakiś oryginalnych i niedrogich sklepów. Po drodze spotykaliśmy wielu turystów i miejscowych którzy nie mogli oprzeć się pokusie pogłaskania mojego czułka. Oczywiście rozumie to i sprawiało mi to wielką przyjemność.
główna ulica - idziemy dalej?

a tu sklepów nie ma!

wyczuwam promocje w sklepie

Przechodząc przez centralny punkt starego miasta dotarliśmy pod mur obronne, przy głównych schodach. Tu sklepów nie było, ale był z to imponujący widok inżynieryjnego knusztu budowniczych.

robią wrażnie

zacne te mury

Zmęczeni byliśmy już nieziemsko, więc postanowiliśmy skoczyć coś zjeść. Długo szukaliśmy knajpki, ostatecznie wybór padł na jedną z wielu przy nabrzeżu. Nie wiem w ogóle co się tam działo, bo tak jak człowieki siedli, tak padłem i zasnąłem. Obudziłem się dopiero jak wstawaliśmy aby iść dalej. Żałowałem, że przespałem, bo mówili, że pyszne, choć z obsługą było trochę gorzej.
już wstajemy? przecież dopiero się położyłem

Pełni sił ruszyliśmy na dalsze zwiedzanie miasta. Dotarliśmy pod centralny punkt. Niestety nie zdążyłem przeczytać co to za kościoły i budynki tam się znajdowały bo spotkałem kumpla, spotkałem kolegę. Potem wyczerpany padłem aby się napić. To wszystko działo się tak szybko i tak nagle, że nie miałem siły na oglądanie świata.
cześć

picie wody

Przed opuszczeniem miasta i wyspy udaliśmy się jeszcze na armaty. Mieliśmy szczęście, że były wolne. Dzięki asyście Pańcia wdrapałem się na podstawę jednej z nich i miałem zdjęcie. Byłem zaskoczony, że nie tylko Pani robiła zdjęcia, ale także kilka osób dookoła. 
przy armacie!

Zmęczeni i z nie małym zapasem pamiątek i innych takich powolutku ruszyliśmy na prom. Nie zapomnieliśmy jeszcze o odwiedzeniu kilku sklepów, w tym czwartego czy też setnego Marco Polo, gdzie jeszcze zakupiliśmy koszulkę dla Pańcia. W końcu udaliśmy się na prom. Stojąc w długiej kolejce załapaliśmy się bez problemów i w końcu zasiedliśmy w kabinie. Nie bawiliśmy się we wchodzenie na  górę. Po prostu chwilę odpoczęliśmy! Powoli mały Dubrownik, czyli Korcula znikała gdzieś za naszymi plecami
jeszcze ten sklep?

fajne te zakupy, wcale nie jestem znudzony!

tylko sobie poleżę

o czuję, że idziemy na prom

Wylądowaliśmy w Orebiczu. Miasto pełne ludzi i z kilkoma ciekawymi miejscami do zobaczenia. Cżłowieki spoglądali co chwilę na dużą górę, której cień niemal zjadał całe miasto - pewnie chcieli tam wejść.  Na szczęście słyszałem "nie w tym roku".  Przeszliśmy się jedynie głównym deptakiem miasta, gdzie również odwiedzaliśmy sklepy i wzbudzałem nie małe zainteresowanie turystów i rdzennej ludności - zwłaszcza dzieci.
miziajcie

z Kasią pod sklepem

na deptaku przy pięknych kratach okiennych

Ciekawa architektura i co chwilę ujęcia wody trochę zapierały dech w piersiach. Niestety popełniłem wielką obrazę pięknego miasta. Zrobiłem siusiu przy donicach pod pięciogwiazdkowym hotelem, co nie spodobało się jego obsłudze. Ech no ale co miałem zrobić natury nie oszukam. W dodatku siusiałem pod doniczką po drugiej stronie ulicy. Po tym incydencie opuściliśmy miasto. Udaliśmy się LaBunią na taras widokowy. Po kilku górkach i wzniesieniach zatrzymaliśmy autko a przed naszymi oczami rozpościerał się widok iście bajeczny. Pod łapkami mieliśmy te wszystkie miejsca, które wcześniej oglądaliśmy z bliska.
z Pańciem

i z Pańcią

Nie zabawiliśmy jednak tu za długo, bo musieliśmy jeszcze zrobić zakupy. Droga do sklepu była ekscytująca, bo w zasadzie ciągle zjeżdżaliśmy po krętej drodze na którą chwilę wcześniej z wielkim trudem się wspinaliśmy. 
Pod sklepem pilnowałem autka z miską wody. Zapchany po brzegi parking autami na polskich tablicach rejestracyjnych sprawiał wrażenie ula. Auta wymieniały się na nim z taką intensywnością jak pszczoły wylatujące i wlatujące w trakcie poszukiwań nektaru kwiatowego. W końcu wrócili. Bagażnik LaBuni szybko się zapełnił i wracaliśmy do domku. Po drodze stanęliśmy jeszcze na chwilę aby zobaczyć późny zachód słońca. Ja nawet nie wysiadałem, bo chciałem już tylko spać i odpoczywać i spać oraz jeść.
no widok jak widok - do domku!

Po dotarciu na miejsce i wypakowaniu zakupów udaliśmy się do zasłużony odpoczynek -  znaczy ja! W nocy jeszcze przeszliśmy się do miasta aby rozprostować kości i zobaczyć co i jak. Nie chciałem iść bardzo, ale całe szczęście, że się dałem namówić. Na 99.5% spotkałem tam Biszkopcika, czyli pieska, któremu odstępowałem swoją karmę. Był zadowolony i chyba nas poznał, bo jak odeszliśmy po długim i wylewnym powitaniu to wypatrywał za nami, bardzo długo. Zapomniałem o najważniejszym. Biszkopcik był ze swoim Pańciem. Teraz nie dość, że zmęczony to jeszcze niezwykle szczęśliwy mogłem iść spać. Do ugryzienia!
Biszkopcik!!!

2 komentarze: