środa, 29 lipca 2015

Hałasy za oknem

No więc Poranek był całkiem przyjemny a raczej standardowy. Obudziły nas głośne dźwięki dochodzące z  dworu. To robotnicy przygotowywali się wejścia na rusztowanie czyszcząc wiadra. Czasami wydaje mi się, że robią to specjalnie by nikogo nie zaskoczyć gołego gdy już będą pracować. My wstaliśmy i szybko udaliśmy się w drogę oczywiście po śniadanku. Odstawiliśmy Panią i poszliśmy na malutki spacerek. Nie za długi nie za mały.
Pani odwieziona można więc wracać

Autkiem wróciliśmy pod nasz blok i poszliśmy się szybko przejść. Szybko bo miałem ochotę jak najszybciej wrócić do domku i położyć się spać. Na spacerku oczywiście nie mogłem sobie odmówić zabawy sznurem. W zasadzie nie bawiłem a z wielką miłością nosiłem sznur ze sobą i nie miałem ochoty się o niego z nikim szarpać.
no co, to przecież mój sznur i nie mam ochoty abyś i ty się nim bawił

W końcu gdy dotarliśmy do domku i już kładłem głowę na miękkiej kanapie to  za naszym oknem zaczęło się kręcić sporu robotników na rusztowaniach. Hałasy, kroki i rozmowy zza okna bardzo przeszkadzały, ale nie udało się im i nie miałem ochoty budzić się. Mimo, że oczko od czasu do czasu otworzyłem. Fuksja za to, to coś zupełnie innego. Ona nie mogła się nadziwić, że za oknem na trzecim piętrze, ktoś chodzi, ktoś się kręci.  Cienie dodatkowo wzmacniały jej niepokój. Jednak ona jest trochę inna, bo gdy ja się czegoś boję, to od tego uciekam, ona natomiast postanowiła się dokładnie przyjrzeć swoim strachom - odważna babka z niej.
co to za hałasy!

sprawdzam!

Fuksja bardzo dynamicznie to przezywała. Była tak skupiona jak przy polowaniu na muchy. Trochę się baliśmy, że skacząc przebije się przez okno i zrzuci jakiegoś robotnika. W takim niepokoju żyła całe przedpołudnie. Ja się tym tam wszystkim nie interesowałem, bo miałem ważniejsze rzeczy do robienia - spałem. W końcu jednak w domku pojawiła się Pani, no dobra w końcu ja ją przyprowadziłem po malutkim spacerku.
W domku byłem żywo zainteresowany jedzeniem, znaczy szykowaniem obiadku dla Borowskich. Oczywiście coś tam pichcili, a ja pod pozorem chęci pomocy im postanowiłem czekać aż coś spadnie. Gdy w końcu było gotowe ja oczywiście byłem przy nich gdy jedli. Miałem cel i dążyłem do jego realizacji. Byłem z każdej strony jedzenie. Popiskiwałem, robiłem maślane oczy, ale niestety fasoli strączkowej w bułce tartej nie dostałem. Ech wielki pech, taki bardzo wielki pech.
co gotujecie?

no weź się podziel!

Tak w zawieszeniu miedzy smutkiem po braku jedzenia a spaniem i zabawą sznurami przetrwałem do popołudnia. Tuż po kolacji (czyli trzydzieści minut po ostatnim kęsie) udaliśmy się na spacerek po lasku, po pobliskim osiedlu. Spacerek na całe szczęście był spokojny, pełny zabaw i pełny przekąsek. Niestety był też bardzo męczący.  Na spacerku oprócz naszych  codziennych "przepychanek i kłótni" z Panem nic ciekawego się nie stało i nic ciekawego nie działo. Chwile gdy się nie bawiłem się sznurem spędziłem z nosem w ziemi. Po powrocie do domku dzień był jeszcze wolniejszy. Chwilę co prawda poganiałem się z Fuksją, ale w końcu poszedłem spać, bardzo zmęczony. Do ugryzienia!
no co?

w okolicy wyczuwam prąd

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz