niedziela, 3 maja 2015

Piekarska eskapada

Drugi maja to święto Flagi, tak więc od rana Pan przyozdobił nasze balkonowe okno niewielką flagą. W końcu ruszyliśmy na poranny spacerek, który zakończył nasze leniuchowanie. Spacerek ze względu na udział w wyzwaniu był dość długi. W zasadzie to muszę przyznać, że trochę nam się przydaje takie chodzenie. Szkoda tylko, że Pani i Fuksja nie wychodzą z nami.
na spacerku
Kolejne kilometry zaliczyliśmy, nie wiele tego wychodzi w sumie, ale zawsze jest jakaś szansa a przede wszystkim dbamy o zdrowie. W domku trochę się spokojnie się pobawiłem z Fuksją robiąc demolkę w całym mieszkanku i w końcu poszedłem spać. Fuksja jednak ani myślała odpoczywać. Postanowiła jeszcze trochę pobawić się z "człowiekami", ale skończyło się jak zwykle na tuleniu do Pani. W zasadzie nie na tuleniu a na cyckaniu Palca.
to nie wiewiórka, to Fuksja

Fuksja się relaksuje

W okolicach południa znowu ruszyliśmy z Panem na spacerek. Spacerek po okolicy był dość długi i o dziwo odwiedziliśmy kilka dawno nie widzianych miejsc. Nie spodziewałem się, że nie wszędzie chodziłem i nie wszędzie byłem. Jak się okazuje czasami obok nas są miejsca, które rzadko oglądamy.
Każdy spacerek zaczyna się od pierwszego kroku

pod górkę i z górki

Spacerek oczywiście nie należał do krótkich, ale też jakoś wyjątkowo długi nie był. W zasadzie to staramy się dziennie przedreptać około 10km. Wydaje się nam, ze to taka optymalna długość spacerku w odniesieniu do czasu na niego potrzebnego. Już w zasadzie wracałem do domku, gdy na swojej drodze spotkałem wesołego beagla. Oczywiście nasi ludzie mieli dużo do pogadania więc my mogliśmy się po prostu pobawić troszkę. Wszystko to jednak na smyczy. 
już idziemy?

Z zabawy i rozmów dowiedzieliśmy się, że oboje się równie mocno lenimy i oboje równie mocno nie lubimy chodzić w kagańcu. Pożegnaliśmy się i ja z jęzorem niemal na ziemi udaliśmy się do domku. Już miałem się położyć na swoim pontoniku, ale niestety okazało się, że musimy gdzieś jechać. Ech ostatkiem sił wdrapałem się do LaBuni i zdrzemnąłem się w bagażniku. Spałem dość długo, ale czułem jak autko jedzie i jedzie. W końcu się zatrzymało a chwilę później Pani już nie było. Razem z Panem jej szukaliśmy, ale się nie udało. Obchodziliśmy jakiś wielki i dziwny budynek w nieznanym mi miejscu. 
nigdzie Jej nie ma

jestem załamany

Na szczęście chwilę później pojawiła się Pani. ucieszyłem się jak nigdy wcześniej (chyba) i oprowadziłem Panią po okolicy. Niestety chwilę później Pani pożegnała się z nami i zniknęła w wielkim budynku. My tymczasem z Panem poszliśmy na spacerek aby zapoznać się trochę dokładniej z okolicą. Trochę nieśmiało weszliśmy do ogrodzonego parku, który okazał się Kalwarią Piekarską. W zasadzie to nie było zakazu wstępu z pieskiem więc już po chwili całkiem normalnie spacerowaliśmy sobie między kolejnymi "stacjami". Było tam pięknie. Pogoda nam bardzo dopisywała i mogliśmy się delektować całą otaczającą nas aurą.  Głównie chodziliśmy pod górkę, ale na szczęście nie zawsze. Podziwialiśmy najróżniejsze drzewka, latające nad naszymi głowami i śpiewające ptaszki a także niewielkie ale fantazyjne budynki.
nieśmiało wchodzimy!
pozuje

czemu poszedłeś z drugiej strony drzewa

zaplątałem się!

chwila zadumy

Tak sobie chodziłem i powolutku ogarniało mnie zmęczenie. Całe szczęście, że wracaliśmy do autka, tak trochę na około, ale jednak wracaliśmy. W trakcie drogi na chwilę przycupnęliśmy przy płocie aby popodziwiać "ogród oliwny". Trochę tam spędziliśmy i przy okazji pobawiłem się sznurem. W zasadzie to chwile go nawet ponosiłem, ale mi się znudziło noszenie go, więc się położyłem dla relaksu.
chwilę poniosę!

poleżę sobie i pogryzę

Niestety długo nie poleżałem, bo pora była na nas, bo Pani już prawie czekała. Nie było więc chwili czasu na podziwianie świata i zabawę i ktoś musiał nieść sznur, a tym kimś na pewno nie byłem ja. W każdym razie szybciutko zawędrowaliśmy pod autko a tam była Pani, opiekun Franka wraz z opiekunką. Ja zostałem na chwilę sam w LaBuni, ale "człowieki" za chwilę wrócili i razem z nimi mogłem się delektować pysznymi lodami. Te przydały mi się bo naprawdę byłem zmęczony i miałem wielką ochotę na coś ziemnego, coś dla ochłody.

Chyba nie myślisz, że ja to będę teraz nosił!

Po pysznym deserku się pożegnaliśmy i ruszyliśmy do domku, bo tam czekała nas malutka wspólna robota. Szybciutko wdrapaliśmy się do domku  aby przygotować pizze. Każdy z nas miał zadanie. Pani robiła ciasto, Pan szykował dodatki a my z Fuksją sprzątaliśmy i w zasadzie to trochę dyrygowaliśmy.
no mieszaj ładnie!

coś spadło?

No i na kolacyjkę zjedliśmy pyszną pizze z rukola. Znaczy Borowscy zjedli i to nie całą zostawiając sobie na dzień następny resztę, a my z utęsknieniem na nią patrzyliśmy, co prawda coś tam dostaliśmy, ale ledwo zdążyliśmy spróbować. Po tym pysznym wydarzeniu czekał mnie jeszcze spacerek w ramach wyzwania i spać. Kolejny raz przedreptaliśmy kilka kilometrów. Po powrocie do domku padłem i zasnąłem. W zasadzie dopiero późno w nocy poszedłem za Borowskimi do sypialni, ale ponieważ zasnąłem na pontonie, to on nie mógł być przeniesiony do sypialni. Z braku laku położyłem się spać w nogach Borowskich. Wspaniały taki sen. Nawet nie czułem jak nad ranem Pan przeniósł mnie na ponton, który magicznie znalazł się w sypialni. Do ugryzienia! 










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz