piątek, 29 maja 2015

Czekając na płyty

Czwartek był dniem czekania, gorączkowego czekania. W każdym razie rano słońce nas nie obudziło, choć miałem wielką ochotę na ciepłe promienie na swoim nosku. Niestety, a żyć jakoś trzeba. Ruszyliśmy, odwieźliśmy Panią i  ruszyliśmy w drogę. Ruszyliśmy przed siebie. Słoneczko nawet nam się nieśmiało przyglądało jak jechaliśmy do domku z kafelkami.
Nim się zorientowałem byliśmy już na miejscu. Ledwo weszliśmy do domku to od razu od Pana dostałem informacje, że ma przyjechać transport materiałów budowlanych od firmy Pani. Początkowo się zastanawiałem po co tam jeszcze materiały. Przecież kuchnia gotowa, ale co prawda nie ma jeszcze drzwi, ale bez nich można żyć. Oj jak ja się myliłem. Po wejściu do mieszkania moim oczom ukazał się widok iście spartański. Duży pokój miał gołe ściany a meble w nim zakrywały folie. Ech ledwo skończyli jedno a już zabierają się za kolejne. 
Na całe szczęście od razu z Panem wybraliśmy się na spacer. Towarzyszyła nam gospodyni. Spokojnie sobie dreptaliśmy i pozwiedzaliśmy "centrum" dzielnicy. Ech no może to nie takie centrum turystyczne, czy coś. Ot kilka straganów i sklepów. Wszystko bardzo przyjemne. Pogoda nie była najgorsza choć słońce zawstydzone dniem postanowiło się za bardzo nie wychylać. Ech co to za wiosna? Mam nadzieje, że przynajmniej w piątek będzie słońce.
dużo truskawek kupcie!

W zasadzie podczas spacerku to głównie czekaliśmy na gospodynię, która robiła zakupy. My kręciliśmy się w koło sklepów i oglądaliśmy co tam się sprzedaje. W zasadzie to było tak jak w każdym innym mieście na podobnym targowisku. Gwarno i wielu zachwycających się moimi uszami ludzi. Największa ciekawostką było to, że udało mi się wywrócić Pana. Był to bardzo niefortunny zbieg okoliczności połączony z zablokowaną smyczą i murkiem.
tak sobie czekamy

Ostatecznie wróciliśmy z zakupami i poszliśmy na dalsza część spaceru. Było o wiele przyjemniej i przed wszystkim o wiele ładniej. Jeziorka a na nich wiele małych "kurek wodnych (Kokoszka zwyczajna). Te maluszki podpływały do nas chyba licząc na jakiś poczęstunek. W każdym razie gdy byłem zafiksowany na wąchaniu i szukaniu tropu nagle w oddali dostrzegłem pieska - taki mój kuzyn daleki, ale nawet ładny. Pan nawet spuścił mnie ze smyczy i sobie poganialiśmy. Jego właściciel był zafascynowany moimi uszami i bardzo mnie głaskał. Początkowo sobie biegaliśmy razem i się zaczepialiśmy. Oczywiście ja i ten piesek a nie jego właściciel.
głaszczą mnie!

no część!!

biegamy

wdrapuję się

biegamy z kijkiem

Gdy stałem się zbyt natarczywy, to musiałem się pożegnać z kuzynem/kumplem. Ech wielka szkoda i nie bez żalu, ale udałem się w dalszą drogę. No dobra początkowo to leżałem i po prostu byłą ciągnięty przez Pana. W końcu stanąłem na równe nogi i wróciłem powolutku do remontowanego domku. Tam czekała na mnie niespodzianka. Dostałem wspaniały kocyk. Co prawda nie do końca wiedziałem co i jak z nim miało być, ale w końcu nie bez pomocy ze strony Pana się na nim położyłem. Z braku snu byłem bardzo nieznośny więc zakończyłem w kagańcu.
ten kocyk to dla mnie, tak na lato?

Och długo siedzieliśmy i długo czekaliśmy na ten transport. Byłem nawet z Panem na jeszcze jednym spacerku, dłuższym spacerku, ale wszystko w około bloku, bo przecież ciągle czekaliśmy. Na obiadek zjadłem pierogi z mięskiem i kilka parówek
na spacerku 

W końcu transport się pojawił. Ja z gospodynią zostałem w domku i bardzo głośno dyrygowałem rozładowaniem i wnoszeniem rzeczy. Było tego sporo do wnoszenia, ale się udało. trwało to dość długo, ale co tam - ważne, że wszystko już jest. Część rzeczy nie trafiła do domku przez drzwi a przez balkon. Ja cały czas głośno nawoływałem ja układać i gdzie. No gdyby nie ja to pewnie by tego nie wnieśli.
dawaj te profile U!!

Po tym wszystkim byłem bardzo zmęczony a jeszcze przed nami była droga do Bojkowa. Zabraliśmy ze sobą opiekunkę Freda i jego samego. Nie chcieliśmy razem jechać w bagażniku więc Fred jechał z przodu. W Bojkowie byliśmy krótko, bo zabraliśmy tylko nową, całkowicie sprawna, bo naprawioną kartę do naszego autka. Od teraz nasze życie miało być łatwiejsze a LaBunia zawsze miała się otwierać i zamykać bez najmniejszych problemów. Tak też się stało - wszystko działało wyśmienicie!
Po powrocie do domku nie zawracałem sobie głowy niczym. W drzwiach przywitały nas Pani i Fuksja a ja od razu zjadłem i już chciałem układać się na foteliku Pana, ale ten sobie najnormalniej w świecie siadł na nim! Więc ja siadłem na nim!. Zasnąłem niemal od razu. Niestety ten wspaniały czas nie mógł trwać wiecznie, bo Pan musiał gdzieś wyjść, zostawiając mnie!
ale wygodnie!

Ostatecznie byłem tak zmęczony, że tego dnia postanowiłem już nie wychodzić. Ba nawet nie byłem świadomy tego jak znalazłem się na fotelu Pana a on siedział na kocyku na podłodze. Nawet nie wiedziałem kiedy ten czwartek się skończył. Fuksja w sumie też była trochę zmęczony i spała jak suseł. Pewnie się zamartwiała o nas - jak sobie dajemy radę.  Do ugryzienia!
śpie

Fuksja śpi

ooo jak wygodnie się śpi!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz