czwartek, 14 maja 2015

Brzdące

Środa była kolejnym ładnym dniem. Słoneczko świeciło  aż serduszko się cieszyło. W dni takie jak ten aż chce się żyć, aż chce się spacerować i dobywać kolejne kilometry. Połykanie kolejnych kilometrów w zasadzie jest nuda czynnością, bo to przecież tylko chodzenie. No dobra mogę też wąchać i tropić. Zwykle rozrywkę podczas "kilometrowania" zapewniają odwiedzane miejsca, spotykani ludzie i zwierzęta.
Popołudniu udaliśmy się po Panią. Oczywiście żeby nabić kilometry to poszliśmy bardzo okrężną drogą. Wiedząc, że zajmuje to sporo czasu wyszliśmy odpowiednio wcześniej aby nie trzeba było na nas czekać. Dreptaliśmy się miedzy sąsiednimi kamienicami. Ja obwąchiwałem świat, gdy nagle w nieznacznej odległości usłyszałem jakieś dziwne piszczenie. Dobiegało z trawy przed nami. Oczywiście postanowiłem to sprawdzić. Najpierw zobaczyłem miłego Pana a chwilę później jego dwa malutkie psiaki z którymi już pędziłem się przywitać, gdy nagle spostrzegłem jeszcze mniejsze pieskie. To właśnie one piszczały. Od razu się zatrzymałem w obawie, że coś im się stanie przez moją nieuwagę i moje gapiostwo. Małe pięciotygodniowe szczeniaczki jednak od razu mnie zaatakowały. Ja z ciekawości je obwąchiwałem a one właziły pode mnie i się wtulały. Ja starałem się być jak najbardziej ostrożny. Gdy one podchodziły mi pod łapki ja się cofałem i zabierałem łapki. W końcu się położyłem to mnie dwa oblazły jak jakaś szarańcza. Ich mamusia to coś zupełnie innego. Gdy chciałem się przywitać to najnormalniej w świecie na mnie warczała. W sumie to trochę ją rozumie, bo przecież ma pod opieką taką gromadę małych kuleczek. W końcu niestety musieliśmy się pożegnać i ruszyliśmy dalej!
atak kuleczki!

przywitanie z mamą

drugi atak kuleczek

Szkoda było iść, ale przecież przed nami spacer a nie jakieś tam leniuchowanie z małymi puchatymi kluskami. Z tego wszystkiego zapomniałem poprosić o imiona maleństw. W każdym razie z małym żalem ruszyliśmy przed siebie. Pan aby poprawić mi humor po rozstaniu prowadził mnie w nieznane miejsce. O dziwo w  niewielkiej odległości od naszego domku trafiliśmy do całkiem nowego miejsca. Odeszliśmy od głównej ulicy może o kilkaset kroków a trafiliśmy w niemal dziki obszar. Krajobraz wyglądał jak lej po bombie. Wszystko było pokryte dość ostrymi kamieniami i dość trudno się po tym chodziło. Wdrapaliśmy się na przeciwległy szczyt z którego rozpościerał się ładny widok na okolicę. W dodatku jeden malutki krok dzielił nas od upadku dobre kilkanaście metrów w dół. Ech strach się bać, na szczęście zaraz odezwał się telefon i popędziliśmy szybko po Panią. Na szczęście nie byliśmy zbyt daleko i raz dwa trzy się znaleźliśmy na ma miejscu, gdzie Pani już na nas czekała.
wysoko!

pędzimy po Panią

W domku oczywiście szybciutko zasiedli Borowscy do obiadku a ja położyłem się spać nie dostając nic do spróbowania. Stęskniona Fuksja najnormalniej w świecie wtuliła się w Panią i postanowiła sobie pocyckać paluszki.  Po chwili już zasnęła jak kamyczek. Ech ona to ma dobrze bo jak ja wchodzę na kanapę to zaraz się zaczynają nerwy, bo niby jestem za wielki i za ciężki. Ech to jest zwykła dyskryminacja.
Kocica zasypia

Wieczorkiem udaliśmy się z Panem na ostatni spacerek. Kolejny raz w tym dniu odwiedziliśmy zapomniane miejsce. Poszliśmy nad staw Kalina, który od dłuższego czasu podlega powolnemu procesowi rewitalizacji. Aktualnie nic się tam nie dzieje a szkoda, bo okolice stawu otacza aura nieprzyjemnego zapachu. To wszystko przez te zanieczyszczenia, a wielka szkoda bo bardzo przyjemnie tam jest, a raczej mogło by być gdyby najnormalniej w świecie nie śmierdziało. No nic po około 3 kilometrowym spacerku wróciłem do domku po drodze załatwiając wszystko to co powinien załatwić pies na spacerze i zasnąłem jak kamyczek. Do ugryzienia!
wieczorem

staw Kalina wieczorową porą

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz