poniedziałek, 23 grudnia 2013

Dwór - tam i z powrotem na łapkach

Dzisiaj znowu pracowity dzionek. Moi Państwo troszkę zaspali, ale dałem im do zrozumienia, że za długo leniuchują. Ranek upłyną nam tak jak zwykle, więc nie ma co się rozpisywać, no może tylko napomnę, że mieli pyszne śniadanko i, że się nie podzielili. No cóż, taki mój żywot, wiecznie resztki i odpadki i to jeszcze kilkudniowe. Może się troszkę zagalopowałem, w końcu ta sucha karma nie jest taka zła i w dodatku dziś przyszło więcej (o czym potem), ale chodzi mi o sens mojego ciężkiego, szczenięcego żywotu!

Pani poszła do pracy przy akompaniamencie mojej rozpaczy. Nawet, będąc na klatce, chciałem za nią lecieć, ale na przeszkodzie stanęły mi schody. Moja umiejętność schodzenia z nich opiera się na dość bolesnych fikołkach, znaczy się przewrotach (ostatnio pewien Pan od ćwiczeń zwrócił mi uwagę - nie ma fikołków - są przewroty). Do rzeczy, gdy tylko Pani zniknęła mi z oczu pozwiedzałem jeszcze pięterko i szybko do domu, bo tu Pan sprząta. Postanowiłem mu pomóc w porządkowaniu zapasów świątecznych.

On zajmował się jakimiś duperelkami, ja tymczasem zabrałem się za sprawdzanie zawartości buteleczek, tych w szafeczce (bo bareczek był za wysoko).

Mój szczwany nos i analityczny umysł w trakcie drzemki pozwolił mi wydać ocenę - zapasy są ok i na święta starczyć powinny, a kto wie, może zostanie i się podzielą? Żeby nie było, że jestem interesowny w pomaganiu i zawsze liczę na jakieś gratyfikacje, to muszę zauważyć, że pomagałem dziś ściągać pranie. Co prawda dopiero co zostało tam założone i było dość mokre, ale przecież liczą się szczere chęci.
Pan to tylko skomentował słowami "cóż za niedźwiedzia przysługa". Jaki niedźwiedź, przecież ja jestem Furiacik? Szybko sobie tę sprawę wyjaśniliśmy w trakcie małej dysputy i poszedłem spać - a co, przecież się napracowałem.

Wyspany zabrałem się za to, co najbardziej lubię, czyli za zabawę. No dobra, jakby się zastanowić, to najbardziej lubię jeść, ale w sumie zabawę też najbardziej lubię. Wiec zabrałem się za jedną z dwóch rzeczy które najbardziej lubię, czyli za zabawę, którą poprzedziło jedzenie.

W ogóle, to chciałem wspomnieć, że Pan i Pani czasami mówią, co mam zrobić i jak to zrobię, to dostaję pyszny smakołyk. Nie myślcie sobie, że to jakieś proste rzeczy, o co to, to nie! Normalnie orka, prawie jak na egzaminach na astronautę. Ciągle tylko siad, łapa, czekaj... eh, ale warto, bo smakołyczki są pyszniutkie!

Dzień to nie jest niestety tylko zabawa, jedzenie i sprzątanie, to także obowiązki. Jednym z nich dziś była kupka i siku. Moment, to przecież jest zabawa i przyjemność. Obowiązkiem było przecież pojechać po Panią do pracy. Zaliczyłem oczywiście dwór. Z tym, że dziś było zupełnie inaczej. Pan kazał mi używać moich zmęczonych łapek. Tak cierpiałem. Zwiedzaliśmy boisko koło naszego mieszkanka. Niby malutkie, ale dreptania na 10000000000 kilometrów.


Początkowo mi się nie podobało. Zresztą jak taki przystojny chłop wygląda z fioletową smyczą i do tego  z łańcuszkiem? No, ale z czasem o tym zapomniałem i dzielnie dreptałem za Panem. Tylko było tak trochę głupio, bo bez sensu dreptaliśmy w kółko. Zupełnie nie wiem co w tym było zabawnego, ale to podobno On jest Naczelnym - przyznam, że czasami tego nie widzę! Cała zabawa zakończyła się wniesieniem na rękach do domu, najfajniejszego bassecika pod słońcem, czyli mnie. Zabawa z ręcznikiem, którą Pan nazywa czyszczeniem łapek i podwozia, ale ja wiem lepiej - to jest zabawa!

Po powrocie do domku i drzemce, czekała na mnie paczuszka. Był w niej gratis od firmy Royal Canin za to, że moi Państwo kupili 15 kg jedzonka dla mnie. Przyznam, że jest to moja ulubiona firma jedzeniowa, choć prawie żadnej innej nie znam, ale czuję, że to moja ulubiona i basta! Ciekawe kto robi moje pyszne przysmaczki ? (mój pamiętniczku - sprawdzić jutro producenta przekąsek).

Ekscytowałem się otwieraniem, jak bym otwierał prezenty świąteczne, licząc na zabawki, piszczałki, albo chociaż piłeczkę. A tu tylko jedzenie - rozczarowanie! Przecież to już mam i to w nadmiarze!

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Podczas porządków dostałem szalik. Podobno, żeby nie było zimno mi w gardziołko i żebym mógł głośno szczekać. 
W sumie troszkę mnie uwierał, więc szybko zdjąłem. Pan myślał, że mi się nie podoba i powiesił wysoko, ale przecież ja go chcę już natychmiast! Dobra to sobie sam ściągnę.

I jeszcze jeden prezent dostałem: włoski orzeszek. Ta nazwa w ogóle nie pasuje do tego czegoś. Ani nie ma włosków, ani nie wygląda jak orzeszek - widziałem Epokę lodowcową i tam orzeszek jest zdecydowanie inny. Pewnie coś ściemniają z tą nazwą. Ustrojstwo to idealnie mieści się w mojej paszczy. Nierówności ułatwiają chwyt i jest twardy. Super - może nawet to on zostanie moją ulubioną zabawką na zawsze, czyli do jutra rana?
Mówili, że wyglądam jak Chomik

No nic Państwo jeszcze siedzą i coś sprzątają i gotują. Zapowiada się, że chyba dziś spać nie pójdą, za to ja padam ze zmęczenia. Na szczęście moje legowisko jest takie cieplutkie i tak blisko, czego i wam życzę. Dasz bór - bo jestem przecież myśliwskim pieskiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz