sobota, 20 czerwca 2015

Coś się święci

Od samego rana jakoś ten nasz piątek wyglądał bardzo dziwnie. Od razu z rana poszliśmy na spacerek nawet nie budząc Pani. Znaczy leżała ona sobie w łóżeczku a my wyszliśmy. To było ciekawe, bo przecież piątek był normalnym dniem pracującym. Ech może jest jakoś wyjątkowo wcześnie, albo Pani idzie później do pracy.
W każdym razie szybciutko pospacerowaliśmy, bo w domku już czekało na mnie śniadanko. Mało tego Borowscy nigdzie się nie śpieszyli i też sobie posiedzieli przy śniadanku. Co prawda byłem trochę zszokowany tym faktem, ale już zbierałem się do spania. Niestety nie pospałem za długo, bo musiałem znowu iść na dworek. Pan postanowił się wybrać się na zakupy. Tak więc poszliśmy sobie do pobliskiego sklepu zoologicznego, gdzie zakupione zostały wędzone szpony orła (kurze łapki) w ilości pięciu sztuk. Potem udaliśmy się na chwilę do pracy Pani aby zabrać jakieś rzeczy. Oczywiście Pani tam nie było. Cały nasz spacerek starałem się zdobyć zakupione przez Pana skarby, niestety się nie udało. Wróciliśmy w końcu do domku aby nareszcie odpocząć.
Sen przerwany mi został przez szykujących się do wyjścia Borowskich. Zapakowane zostały również moje rzeczy i obładowani tobołami udaliśmy się do autka. Od razu zorientowałem się, ze jedziemy do Gliwic. W centrum wysadziliśmy Panią i pojechaliśmy szukać miejsca parkingowego. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy coś na skraju świata, gdzie sobie pospacerowaliśmy oczekując kontaktu od Pani
spacerujemy przy LaBuni

Pani zadzwoniła i my pojechaliśmy. Cała nasza paczka, bez kota oczywiście trafiła do remontowanego mieszkanka. Tam Borowscy się przebierali a ja witałem się z gospodarzami domku. Okazało się, że zostałem a Borowscy sobie poszli. I okazało się, że muszę spędzić długi dzień prawie sam w domku z kafelkami. Zjadłem swoje jedzonko, leżałem sobie wszędzie i w zasadzie to spacerowałem bardzo dużo. Całe szczęście, że pogoda była ładna. Odwiedziliśmy razem z Panem z fajką okolice schroniska dla zwierząt. Zjadłem dwa orle szpony. W końcu gdy już szukałem miejsca do spania pojawił się Pan. Ucieszyłem się tak bardzo, że się lekko zsikałem. No dobra było to duże siku, ale szybko uprzątnęliśmy. Zebraliśmy rzeczy pożegnaliśmy się. Usłyszałem, pochwałę od gospodarzy, że dziś byłem dość grzeczny i pojechaliśmy do domku, oczywiście wiozła nas LaBunia.
Pod domkiem czekała nas jeszcze jedna niespodzianka. Na miejscu gdzie zwykle parkujemy autko, jedzonka szukała rodzinka dzików. Postanowiliśmy im za bardzo nie przeszkadzać i spokojnie poczekać. Dziki w końcu przeszły kawałek dalej a my podjechaliśmy. Jednak nim zdążyliśmy się wypakować, to dziki znowu się pojawiły. Dzieliło nas może 5 metrów. Z bliska robią wielkie wrażenie. Spokojnie i cichutko udaliśmy się do domku - spać. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz