poniedziałek, 8 czerwca 2015

ale za to niedziela

Leniwa niedziela miała swój moment kulminacyjny w postaci wyjazdu do Parku Chorzowskiego, na szczęście nie mieliśmy tam spacerować. Pojechaliśmy tam chyba w najgorętszym okresie dnia. Słońce niemiłosiernie paliło z nieba. Że też mu się tak chce świecić na 100%. Uwielbiam je ale mogło by trochę zluzować i poświecić tak na 80%, bo 30 stopni w cieniu to lekka przesada.
Chwila wentylowania samochodu nic nie dała i jechaliśmy w rozgrzanej puszce. Ja siedząc w bagażniku zamiast cieszyć się widokami to wyczekiwałem aby tylko w końcu wysiąść. Z radością wyskoczyłem gdy tylko otworzyły się wrota. Nie chciałem napić się ze swojej butelki tylko od razu lecieć i zwiedzać oczywiście w swoim tempie.
zwiedzamy

Szliśmy dobrze znaną trasą po drodze mijając olbrzymie masy ludzi. Wszyscy podobnie jak my szli relaksować się w upalny i słoneczny dzień. Już po kilkudziesięciu metrach byłem bardzo zmęczony. Całe szczęście, że dreptaliśmy głównie pod drzewami aby uniknąć żaru. Zważywszy, że Pan ostatnimi czasy się spalił na głowie i dostał wielki katara a teraz zapomniał zabrać ze sobą chustę na głowę. Dobrze, że chociaż okulary przeciwsłoneczne miał.
zmęczony jestem

Mniej więcej w połowie drogi zatrzymaliśmy się aby zjeść lody. Z niecierpliwością czekałem w kolejce. Była długa i bardzo chaotyczna.  Przed nami była bardzo duża gromadka dzieci, które wywołały wielkie zamieszanie. W końcu przyszła nasza pora. Pani zamówiła dwa świderki jeden mieszaczy a drugi śmietankowy. W zamówieniu widniał również lód włoski śmietankowy. Szybko przeanalizowałem spływające do mnie dane i wyszło mi, że jest jeden lód za dużo. W mojej główce szybko zaczęła się tlić myśl, na razie było to niepewne marzenie: jeden z lodów chyba jest mój. Całe szczęście moje marzenie się ziściło i dostałem tego włoskiego dla siebie. Jak to ja zjadłem go bardzo szybko aby nikt mi nie zabrał. Choć to się nigdy nie zdarzyło aby ktoś zabrał mi jakieś jedzonko. Z miłym chłodkiem w brzuszku znów patrzyłem maślanymi oczami na Borowskich powolutku jedzących swoje lody.

w kolejce

konsumpcja lodów

Niestety nic nie dostałem, ale jakoś bardzo z tego powodu nie cierpiałem. Przed nami było jeszcze trochę dreptania. Tak więc dziarsko szedłem przy Borowskich co jakiś czas słysząc zachwyty nad swoimi uszami, łapkami i ogólnie nad moim wyglądem.
Gdy tylko minęliśmy basen dla bassetów to rozłożyliśmy kocyk. Po małych przygotowaniach Pan poszedł ze mną nad basen. Tu stała się bardzo zaskakują rzecz. Zdjął budy i wlazł do wody. Teraz próbował mnie przekonać abym postąpił podobnie. Ja byłem trochę zaaferowany innymi latającymi wkoło pieskami i z oporami i po lekkim pociągnięciu smyczą w końcu wszedłem. Dalej interesowałem się pieskiem, ale byłem trochę zszokowany zaistniałą sytuacją. Początkowo chodziłem bezładnie próbując przejść na drugi brzeg. Pan jednak mnie przywołał i powolutku u jego boku się znalazłem. Było to jedna z najlepszych moich posunięć w ostatnim czasie. Pan mnie głaskał i jednocześnie oblewał woda. Było to bardzo przyjemne, prawie odpłynąłem w błogi sen. Niestety wszystko co dobre szybko się kończy. No dobrze nie tak szybko, ale jednak się kończy i wróciliśmy na kocyk. Byłem odświeżony i pełen energii.
 w basenie

ale po co wychodziliśmy

idę ja i buła

Położyliśmy się i schnęliśmy a Pani czytała książkę. Nawet mi się trochę przysnęło i zjadłem kilka truskaweczek. Taki błogi relaks trwał dość długi i przerwała go dopiero prośba Pana o przyniesienie sznura. Posłusznie i dość pośpiesznie to wykonałem. Po chwili już siłowaliśmy się z Panem przeciągając sznur. Było to bardzo fajne i bardzo zabawne. Po kilkunastu minutach oboje mieliśmy dość. Poszliśmy jeszcze na chwilę do basenu, gdzie bawił się beagel. Niepewnie do niego dołączyłem w wodzie i chwilę się pobawiliśmy. W końcu wróciliśmy na kocyk i oddaliśmy się relaksowi. Ja przez pewien czas wypatrywałem zagrożenia dla naszego kocyka. Ostatecznie jednak i ja położyłem się i nawet nie wiedziałem kiedy zasnąłem na nogach Pana. Ech totalny odlot.
w trybie pilnowania

W końcu zebraliśmy się do autka. W drodze do domku zahaczyliśmy o sklep i do domku, gdzie spanie. Wielkie spanie. Obudziłem się dopiero aby coś zjeść. Dość późno to było i jak 30 minut później wychodziłem na spacer to było już w zasadzie ciemno. Przyjemny chłodek owiewał nas i przyjemnie się spacerowało. Dodatkowo pod sam koniec spacerowania spotkał nas wielki Fan bassetów. Oczywiście pokazałem mu się z jak najlepszej strony. Pan dodatkowo zareklamował forum Nasze Bassety. Z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku wróciliśmy do domku, gdzie niemal natychmiast wylądowaliśmy w sypialni. Pan się nie najlepiej czuł więc nie położyłem się na swoim kocyku tylko na podłodze obok chorowitka. Pilnowałem go. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz