poniedziałek, 30 listopada 2015

Zabiegany wekend

Sobota była całkowicie szalonym dniem. Dniem w którym aparat ani razu nie uchwycił mnie, ba nawet nie był kierowany w moją stronę. Trochę rozumie Borowskich, bo byliśmy bardzo zabiegani a w zasadzie to zajeżdżeni. Krążyliśmy po sklepach i człowieki pakowali do malutkiego autka kolejne rzeczy. Jak już wspomniałem ostatnio małe, białe autko daje mi wiele miejsca, ale w ogóle nie oddziela mnie od bagaży i ewentualnych zakupów. To wszystko sprawiło, że na wielkie pudła człowieki mieli bardzo mało miejsca i upychali je za foteliki i gdzieś blisko sobie.

W trakcie takiego zakupowania odwiedziliśmy sklep gdzie to meble trzeba sobie składać i montować własnoręcznie. Na szczęście nie kupili nic wielkiego, bo nie wiem gdzie bym się z tym wszystkim podział. Za to kupili hot dogi. Tych na szczęście nie trzeba składać, a trzeba je po prostu zjeść. W zasadzie to był tylko jeden hot dog i zniknął w moim brzuszku nim ktokolwiek mrugnął oczkiem. W końcu jestem w tym bardzo szybki.
Gdy już się ściemniało to zaczęliśmy powolutku jechać w kierunku domku. Tam szybciutko zjedliśmy i pobawiliśmy się z Fuksją, która dzielnie pilnowała domku. Nie na długo wróciliśmy, bo ledwo zdążyłem położyć się na brzuszku i już ruszyliśmy znowu w drogę. Tym razem pojechaliśmy do Gliwic. Nim jednak tam dotarliśmy to jeszcze odwiedziliśmy jeden czy dwa sklepy. Nie pytajcie mnie po co to wszystko w każdym razie bardzo się z tym napracowaliśmy. Gdy dojechaliśmy na miejsce to ja musiałem zostać w autku i pilnować zakupów podczas gdy Borowscy najnormalniej w świecie sobie poszli. No ale ktoś przecież musiał pilnować tych kolorowych pudeł wypełniających niemal cały samochód. Borowscy na szczęście zakryli je kocykiem aby aż tak bardzo nie rzucały się w oczy. Na tej swoje straży to nawet trochę przysnąłem. Jak pojawili się Borowscy to zorientowałem się, że  cały świat jest biały. Chwilkę się w tym pobawiłem i wróciliśmy do domku, oczywiście wcześniej odwiedzając jeszcze sklepy. Jakby było nam mało rzeczy w aucie. Do domku wróciliśmy późno w nocy. Ledwo dałem radę wdrapać się do domku i paść na pontoniku. Nie wiem jak przeniosłem się do sypialni za Borowskimi.
Za to niedziela przywitała nas pięknym słoneczkiem. Oj było to takie słoneczko, że aż chciało się wstawać. Czyste, przejrzyste powietrze i wspaniała aura. Aż chciało się spacerować. Spacerować po okolicach. Takie tam tylko zwiedzanie łąk pokrytych białym puszkiem. Oj działo się na spacerku szalałem z Pańciem. Pobiegaliśmy razem i nawet trochę śniegu udało mi się zjeść. W zasadzie to trochę szkoda było wracać do domku, no ale cóż po wojażach z dnia poprzedniego musiałem odespać, musiałem odpocząć.
o słońce - śnieg!

ale tu napadało

jak to wracamy?

Nie pospałem sobie jednak długo, bo zaraz jechaliśmy do Gliwic, Jechaliśmy odwiedzić mieszkanko z kafelkami a potem Freda. Oj bardzo cieszyłem się z tego faktu i jak tylko wychodziłem to pędziłem jak szalony schodami. Chciałem być pierwszy w małym autku.

lecę

Droga do odwiedzanych była jednak bardzo długa, bo znowu zahaczyliśmy o sklepy. No nie wiem już to wszystko ledwo mieści się w pokoju a oni ciągle ładują i ładują. Potem szybka obiadowa wizyta w w kafelkowym domku. Apetyczne zapaszki bardzo mnie kusiły, ale starałem się być bardzo spokojny i w zamian za to dostałem dużo głaskania i miziania. W takim pozytywnym nastroju ruszyliśmy odwiedzić Freda. Tam dużo ludzi i zamieszanie. Trochę posiedzieliśmy, trochę pogadaliśmy i trochę podjadłem, ale naprawdę troszeczkę. 
oto my i niemal całe zamieszanie

Wszystko co dobre jednak się kończy i ruszyliśmy do domku. Znowu zahaczając o sklepik. Tym razem nie było pudeł a wafle i kajmak. Dobrze wiedziałem co się szykuje. W domku będą pyszne smakołyki. Nie myliłem się.  Od razu po powrocie Borowscy zabrali się za robotę. Kajmak krówkowy wywołuje w Fuksji niemal hipnozę. Ona go uwielbia i ktoś mi powie, że koty nie czują słodkiego. Na 100% wiem, że czują kajmak, krówkowy kajmak. Powiem szczerze, że to dla niej narkotyk. Ona za nim szaleje. Pomagała w smarowaniu, czyściła puszeczkę a ja na to wszytko patrzyłem z dołu i podjadałem po cichutko dawane mi przez Pańcia suche kawałki wafelków. Te w ogóle nie interesowały Fuksji
no tylko liznę to tu to tam

ty tam smaruj a ja wyczyszczę pokrywkę!

Potem to wszystko, już gotowe wylądowało ściśnięte miedzy dwoma deskami w sypialni. Tam za zamkniętymi drzwiami sobie nasiąkało i przegryzało. Już nie mogliśmy się doczekać aż będzie gotowe. Późnym wieczorem już było i było deserkiem po kolacji Borowskich. My też staraliśmy się w tym uczestniczyć. My osaczaliśmy Pańcie z każdej strony aby się podzieliła z nami - niestety mogliśmy tylko powąchać, mogliśmy tylko obejść się smakiem. Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz