wtorek, 17 listopada 2015

Mielony wypad

Niedziela to miał być dzień wolny i spokojny i w zasadzie taki był. Rano nikomu nie chciało się wstawać. Niestety przyszedł czas, że potrzeby fizjologiczne przeważyły nad chęcią spania. Obudziłem więc Borowskich, co im się bardzo nie podobało. No ale Borowski wstał i poszliśmy na szybki spacerek. Zanurzałem się w liściach i szalałem na osiedlu. Było naprawdę super. Takie spacerki kocham najbardziej. Szybkie, emocjonujące, pełne przygód oraz odprężające.

kupa liści
Liściaste szaleństwa zakończyły się w domku i mogłem wypocząć po męczącym całonocnym śnie. Tego dnia postanowiłem oddać pole do popisu Fuksji. Wycofałem się, stanąłem z boku a w zasadzie spałem na swoim pontoniku. Fuksja tym czasem opanowała domek. Była przy Borowskich gdy tylko coś zaczynało się dziać. Oczywiście z pominięciem sprzątania - w tym Fuksja nie uczestniczy, bo się najnormalniej w świecie poi odkurzaczy. Za to była bardzo zaaferowana robieniem obiadku. Bardzo starała się uczestniczyć. Najbardziej podobało jej się robienie kotlecików mielonych. Najpierw kombinowała jak otworzyć paczkę z mięskiem. Uważała, że ta należy się jej jak nic innego. Uważała tak, bo na pudełku znajdowała się cyfra 6 a ta podzielona przez dwa dawała jej wagę - prawie. Jakkolwiek pokręcone to było to jej wydawało się to słuszne. Gdy paczuszka w końcu się otworzyła i nim mięsko wylądowało w miseczce, to jeszcze sobie korzystała zabierając niewielką część dla siebie. Ech mała złodziejka. Gdy kotleciki się usmażyły to Fuksja już taka zadowolona nie była. Pańcio postanowił jej poprawić humor częstując orzeszkiem, ale Fuksja była oburzona takim postępowaniem i zachowaniem. Obraziła się i sobie poszła poprzytulać się do Pańci!
to moje!

tylko odrobinkę dla mnie!

orzeszek?

Cały dzionek był spokój. Ja tylko od czasu do czasu wychodziłem na spacerek, od czasu do czasu zjadłem. Ogólnie jakby mnie nie było, wieczorem podobnie było z Fuksją. Ta również zmęczona po całym dniu położyła się na kocyku w nogach Pańci. Niedziela upłynęła nam na spokojnym leniuchowaniu. 
nie budzić

niech nikt się nie waży!

Poniedziałek rano mnie bardzo zaskoczył, byłem zszokowany. Rano zaraz po pobudce skoczyłem na spacerek pod blokiem na szybkie załatwienie najpilniejszych spraw. Po powrocie czekała na mnie wielka niespodzianka - w domku była Pańcia, czekała na mnie! Wszyscy wspólnie zjedliśmy śniadanko a po chwili już byliśmy w drodze. Miałem nadzieje, że weekend się przedłuży a tu niestety. Na całe szczęście pojechaliśmy nie tam gdzie zwykle, pojechaliśmy do Gliwic. Zaparkowaliśmy, najpierw zniknęła Pani a po chwili zniknął Pańcio. Na szczęście ten ostatni zaraz wrócił i poszliśmy na spacerek. Nie byle jaki spacerek a spacerek połączony z zakupami. Przewędrowaliśmy sobie przez centrum miasta. Mijaliśmy wesołe miejsce. Większość z nich dobrze znam inne były raczej nowością. W drodze zastanawiałem się, czy nie warto udać się na kabaret, który znalazłem na słupie ogłoszeniowym mijanym na początku. Pewnie jednak i tak nie wpuszczają tam psiaków. Okazało się, że poszliśmy do sklepu aby kupić klej. Klej do naprawienia kurtki bo popsuł mu się zamek w kieszeni. 
o może poszli byśmy

nad rzeczką!

czekamy na zielone

Po wyjściu ze sklepu okazało się, że z nieba deszcz leje. Ech droga do autka na parkingu nie była krótka i zapowiadało się, że raczej zamoknę i to bardzo zmoknę. No ale wrócić trzeba było - w aucie czekał na nas parasol. Ten zabraliśmy ze sobą i poszliśmy po Panią. Chwilę na nią poczekaliśmy, ale w końcu wyszła, w końcu razem mogliśmy wrócić do LaBuni. Pojechaliśmy jeszcze w jedno miejsce i na zakupy. Najlepsze dopiero było przede mną. Podjechaliśmy w odwiedziny do Freda. Oczywiście Pańcia poszła szybciej. Ja jeszcze musiałem zrobić siku. Ech tak bardzo chciałem tam wskoczyć i wyczyścić miseczki, ale musiałem sikać. Ech w końcu się zmusiłem i ruszyliśmy na górę. Leciałem niemal jak na skrzydłach. Pod drzwiami mało nie zszedłem z podekscytowania. W końcu jednak Pańcio się nade mną zlitował. Jak się uspokoiłem to drzwi się otworzyłem i jak rakieta wpadłem do kuchni. Tam niestety miseczki były puste. Mało tego - padła prośba aby mi miski nie napełniać - posmutniałem i to bardzo. Na szczęście co jakiś czas spadały jakieś przysmaczki dla mnie - mimo zakazu. Najsmaczniejsza była skórka z boczku. Pyszna, razem z Fredem za różne siad, daj głos i leżeć, oraz daj łapę dostawaliśmy kawałeczki. to było super. W kuchni roznosiły się wspaniałe aromaty, które nie tylko mnie kusiły. W między czasie przyszedł opiekun Freda, z którym bardzo wylewnie się przywitałem. Ostatecznie człowieki zjedli a my pojechaliśmy dalej.
otwierać!!!

tu coś daja

o tu też

wszędzie coś pachnie

Pojechaliśmy zrobić małą naprawę w LaBuni. Trzeba było odwrócić na feldze jedną oponkę. Zaparkowaliśmy w warsztacie, od razu człowieki wysiadły i autko się uniosło. Ja w środku. Czułem się jak w samolocie, znaczy nie wiem jak jest w samolocie, ale pewnie jakoś tak podobnie. Szybko się uwinęli z jednym kołem i w drogę. Postanowiliśmy zrobić małą niespodziankę Pańci. Podjechaliśmy z Nią do pobliskich ruin zamku. Tam oprowadziliśmy się po okolicach. Chciałem zostać dużo dłużej, ale pogoda brzydka, zimno i powoli robiło się ciemno i co najważniejsze byliśmy już zmęczenie i to nie byle jak. Tak więc szybko obeszliśmy zamek, zaglądając tylko pobieżnie do pobliskich drewnianych rzeź i ruszyliśmy w drogę do domu. Stęskniona Fuksja nas przywitała w drzwiach i nie mogła odstąpić od Pańci. W końcu mogłem pospać! Do ugryzienia!
o widzisz rzeźba

o widzisz zamek

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz