sobota, 21 listopada 2015

To tu to tam

W środę o poranku było dość fajnie. Co prawda nie było możliwości pospania do południa, ale zdawało się, że będzie ładny dzień. Ładny i słoneczny dzień. Niestety to słońce to było tylko i wyłączenie zmyłka, podpucha. Bo gdy poszliśmy na spacerek to powoli zaczęło się chmurzyć i o słońcu można było zapomnieć. Szkoda, wielka szkoda. Park Skałka wyglądał bardzo smutno i to pomimo bardzo dużej ilości ptaków na wodzie.

cześć ptaszki
Podczas spacerku podziwiałem ptaszki. Bardzo dużo zebrało się ich na jeziorku. Chyba ustalały co i jak z dalszym lotem do ciepłych krajów. Na pewno coś planowały i to bardzo skrycie bo bardzo podejrzanie na nas patrzyły, a gdy zbliżyliśmy się do wody to po prostu nas osaczały. Tak sobie teraz myślę, może mnie po prostu chciały uwolnić z niewoli. Co prawda je też nie za bardzo lubię chodzić na smyczy, ale bez niej czuje się jakoś taki wyobcowany. W każdym razie wydaje mi się, że wzięły mnie za jednego ze skrzydlatej braci. Pewnie zmyliły ich moje uszy. Takie zwykłe małe a one widziały w nich skrzydła czy coś. I tak oto moje zwykłe uzupełnianie płynów zamieniło się w jakąś wielką sensacje wśród gęgającej i kwaczącej skrzydlatej braci. 

ale ptaków

piję, a tu takie sensacje

o co im chodzi?

To jednak nie był koniec przygód, w ten środowy poranek. Nim skończyliśmy połowę kółeczka nad jeziorkiem to z nieba spadła woda. I to nie byle jaka woda, ale taka olbrzymia woda. W jedne chwili pożałowałem, że piłem wodę z jeziorka. Gdybym wiedział, że będzie taki kataklizm, to bym nie zaprzątał sobie głowy piciem i bym śpieszył się do autka. Tak natomiast gdy wsiadaliśmy to byliśmy calusieńcy mokrzy. Z kurtki Pańcia to ciekło jak z fontanny a najbardziej suchą częścią mojego ciałka był mój nosek. Ech nim ruszyliśmy do domku to musieliśmy ochłonąć. Po chwili deszcz już nie padał a zza chmurek trochę wyglądało słoneczko. Oj było to była wielka złośliwość tej naszej natury. W drodze do domku jechałem wyglądając przez okienko podziwiając mokry od deszczu świat. 
Reszta dziennego słoneczka była wyśmienita. Nieniepokojony przez nikogo, spałem sobie jak mały szczeniaczek. Porządne wycieranie ręczniczkiem nic nie dało i sam musiałem bardzo długo schnąć. Taki proces jest bardzo wymagający i bardzo męczący. Aby tak na bieżąco regenerować siły musiałem spać i to bardzo mocno. Nie interesowało mnie sprzątanie ani nawet nic innego. Byłem bardzo szczęśliwy, nawet Fuksja mimo iż morka nie była to spała, spała sobie smacznie.
Gdy się ściemniło, przegnaliśmy Fuksje i ruszyliśmy po Pańcię. Kotka miała za zadanie pilnować naszego dobytku, a w zasadzi to źródełka z jedzeniem i spanka. No a my nie tylko pojechaliśmy po Panią to jeszcze ruszyliśmy gdzieś w jakieś tam miasto, ruszyliśmy do Bytomia. Tam odprowadziliśmy gdzieś Panią i ruszyliśmy zwiedzać okolice. W ciemnościach miasto jest jakieś inne, w ciemnościach miasto jest bardzo tajemnicze. Spacerek po mieście trwał dość długo. Nawet zdążyłem się na nim bardzo zmęczyć. Plan mieliśmy cudowny. Porobić zdjęcia nocnego miasta, ale Pańcio zapomniał karty w aparacie. No i nasz misterny plan strzelił. Tu wypadało by zacytować, klasyka, niejakiego Pana Siarę, ale się powstrzymam. Pozostało nam tylko bezmyślne chodzenie po mieście. Troszkę się pokręciliśmy to tu to tam a najwięcej to kręciliśmy się tam gdzie zostawiliśmy Pańcię. Już nie mogłem się doczekań Pańci bo mówiąc szczerze się trochę za nią stęskniłem a po drugie to trochę zimno było mi w pupcię. Nareszcie w końcu się pojawiła i bezpiecznie wróciliśmy do LaBuni i do domku.

na światłach zawsze czekamy na zielone!

o straż pożarna na sygnale śmiga!

W domku na szykowanie obiadku nikt nie miał już siły. Wszyscy byli zmęczeni, więc poszliśmy na łatwiznę. Frytki z piekarnika nie są ani pracochłonne ani za bardzo czasochłonne. No może to drugie to tak nie do końca, ale nie trzeba czekać godzinami. Już po chwili w całym mieszkanku rozchodził się wspaniały aromat fryteczek. Już nie mogliśmy się doczekać, aż zatopimy w nich ząbki, aż będziemy mogli je jeść ze smakiem. Gdy tylko frytki wyszły z pieca to rzuciliśmy się na nie wyprzedzając naszych człowieków. Każde zabrało co tylko mogło. W zasadzie udało nam się po jeden frytce zabrać, a tak naprawdę dostać. I nic, że były gorące, to był najsmaczniejsze frytki jakie jadłem tego dnia. Oczywiście było nam mało i prosiliśmy o jeszcze po jednej malutkiej, no może dwóch albo i 10. Najlepiej prosi się u Pańci bo jakoś tak niżej jest przez ten swój fikuśny fotelik. Ostatecznie padliśmy i zasnęliśmy również u Pani. Ja z mordką u Pani a Fuksja w Jej nogach, aż żal było iść do sypialni
dawaj frytkę!

jeszcze jedną!

zasypiamy

człowieki poszły a Fuksja została

Czwartek rano to przede wszystkim szyba wizyta w lesie. Pomimo pogody raczej takie nijakiej to spacerował się dość fajnie. Ja czas spędzałem na szukaniu patyczków. Jedne były większe inne mniejsze. Jakoś trzeba było sobie radzić z tą pogodą i z tym nastrojem. Bez słońca las staje się jakiś taki mdły. Brakuje w nim tej radości, którą dają promienie słońca. Zabawy z patyczkiem nie tylko poprawiają mi humor ale pozwalają się rozładować. Mogę je obszczekiwać, gryźć, rzucać oraz zabierać ze sobą. Na szczęście takie wariowanie pozwalało mi się dość dobrze rozgrzać bo muszę przyznać, że wiatr hulał i dość zimno było. 
no niewyraźnie mi

o jacie patyczek!

a co tu tak pachnie?

idziemy ciemnym lasem

no nie ma patyczka

a jednak się znalazł

Mając na uwadze smętność porannego lasu i hulający wiatr postanowiliśmy wyjść z lasu i między zabudowaniami wrócić do domku. Powiem szczerze, że po niedawnych wydarzeniach trochę boję się lasu w trakcie wiatru, no może nie lasu a uginających się drzew. Drzewka dość szybko zamieniły się w domku. Były to piękne jednorodzinne domki z których dobiegało szczekanie, ale to co zwróciło moją uwagę to zapaszek, ciekawy zapaszek. Tak więc kierowany noskiem udałem się w kierunku jego źródła i to co zobaczyłem wywołało wielki uśmiech na mojej mordce.
duże pieski!

czemu nie mogę tam iść?

Koniki zdawały się mnie ignorować. Ech jakby mnie nie widziały. Chciałem tam iść pobawić się z nimi, ale Pańcio mi zabronił. Nawet nie zbliżyłem się do płotu. Takie tasiemki to bym przerwał bardzo szybko, przecież zrobione są z tasiemek a nie drewna, metalu czy betonu. Nawet dał bym radę przejść pod nimi. Pańcio jednak mi zabronił wchodzić, bo przez tasiemki płynął prąd i jakbym dotknął to bym poczuł. Ech i mój plan poległ już na początku. Po dłuższej chwili wpatrywania się w koniki udałem się do autka aby pospać. W między czasie Fuksja zainteresowała się książką która przyszła do Pańci. Do Pańci w zasadzie to przychodzą same książki, tym razem jakoś tą Fuksja wyjątkowo była zainteresowana. Może po tytule sądziła, że to o niej!
a co to za książka.

Do wieczorka spałem, ale nagle stało się to czego w zasadzie chciałem i nie chciałem. Po obiadku chciałem sobie pospać. W końcu byłem na krótkim spacerku i mogłem spokojnie spać do samej nocy. No ale z drugiej strony nie było Pańci i trzeba było po nią pojechać. Tak więc ruszyliśmy po Panią. To jednak nie był byle jaki wypad po Panią. To była podróż do Gliwic a spotkać swoją wielką fankę. No więc LaBunia zaparkowała dość daleko od miejsca docelowego naszego celu podróży. Ruszyliśmy w drogę na rynek, pod fontannę Neptuna. Udało się i po chwili już fanka mnie głaskała i ciągle powtarzała, że jestem fajny i taki duży, zupełnie inaczej niż na zdjęciach.
Panie poszły coś zjeść i podyskutować, a ja z Borowskim ruszyłem na zwiedzanie wieczornego miasta, tym razem z aparatem, sprawnym i wyposażonym w kartę aparatem. Ruszyliśmy miedzy budynkami po chodnikach wypełnionych ludźmi. Nim się zorientowałem to dotarłem na wspaniały plac na którym był tunel ze świateł. Kolorowe światła zdawały się wypływać z ziemi i do niej wracać. Można by powiedzieć, że to była fontanna światła.  Nim do nich dotarłem to dostrzegłem reflektory w ziemi, które obwąchałem . W zasadzie to chciałem się pobawić w rzucanie śmiesznych cieni, ale wychodził mi tylko rozmazany basset. Po chwili zabawy w światłach ruszyliśmy dalej. Ruszyliśmy do kolejnego pomniku. Tym razem trafiliśmy na czołg. Na szczęście nie jeździł a stał i czekał. Chyba liczył na to, że pójdziemy z nim na spacerek. Po małej inspekcji stanu technicznego i obejściu jak to zwykle odbywa się przed jazdą. Postanowiłem ruszyć z cokołu ten odrętwiały pojazd. Najpierw pchałem potem ciągnąłem, ale nic to nie dało. Czołg, jak stał tak stał dalej. No niestety por raz kolejny musiałem obejść się smakiem w związku ze swoimi planami. A miało być tak pięknie, trudno.
ruszamy w miasto

gwiazda 

w tunelu

czołgu jak się czujesz?

to idziemy

W drodze powrotnej do Pańci jeszcze obwąchałem całą ulice Krótką i nie tylko, spotkałem małego kotka. Co prawda z oddali, ale jednak. Przemknął ukradkiem w poprzek ulicy. Pewnie myślał, że go nikt nie widzi, ale jak bardzo się mylił. Nim spotkaliśmy się z Panią obeszliśmy cały rynek, spotykając pilnujących bezpieczeństwa strażników miejskich.

zapaszki, nowe zapaszki

ale bezpiecznie się czuje!

To jednak nie był koniec przyjemności na ten dzień. Nim wróciliśmy do autka, to jeszcze zjedliśmy pyszne zapiekanki. Znaczy Borowscy kupili dwie sztuki, ale na szczęście nie były w stanie zjeść całych. Tak więc dość sporo przypadło dla mnie. Oj najadłem się i to bardzo i szczęśliwy wróciłem do domku, aby zasnąć.
zapiekanka dla mnie?

Piątkowy poranek przyszedł bardzo szybko. Wielka szkoda, że musiałem wstać, bo śniła mi się niekończąca się zapiekanka, którą mogłem jeść bez końca, a smaki jej zmieniał się co chwilę. Wszystko to zostało przerwane przez pobudkę. Szkoda wielka szkoda, bo brzuszek miał taki pełen. Okazało się, że to nie była zapiekanka a woda w zbiorniczku. No nic na szczęście załatwiliśmy wszystkie poranne sprawki i szybciutko pojechaliśmy na spacer, na spacer do lasku. Był to szybki spacerek. Poszliśmy w nowe nieznane miejsca, ale ale lasek okazał się być nie taki wielki jak myślałem. Znaczy za ulica do której dotarliśmy też był las, ale może inny już. Nie wiem, kiedyś to sprawdzę, ale sprawdzę na 200%. No nic obeszliśmy las wzdłuż drogi i w zasadzie wróciliśmy do autka. Droga długa, ale jakoś nam się udało bezpiecznie przejść, bawiąc się przy tym i trochę relaksując. Zawsze starałem się mieć przy sobie patyczek
mam go

tu tez mam patyczek

Ledwo wróciliśmy do domku, a znowu musieliśmy wrócić w trasę, znowu wróciliśmy do autka i pojechaliśmy. W domku ledwo sprzątnęliśmy i musieliśmy jechać. Zeszło nam się tak całkiem długo i do domku wróciliśmy już praktycznie w nocy. No dobrze nie była to noc, ale było już ciemno. Odebraliśmy Panią i wróciliśmy do domku aby się relaksować i przyjąć weekend w pełni.

dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz