niedziela, 15 listopada 2015

Duży czwartek

Po środzie przyszedł czas na czwartek, ten prawdziwy czwartek. Teraz to już tylko chwilka i będziemy cieszyć się weekendem. Ten dzień jednak jeszcze był zwykły. Skoro zwykły dzień to po załatwieniu porannych ważnych rzeczy, ruszyliśmy do lasku na spacerek. Oj było co spacerować, w końcu nie było nas aż jeden dzień w tygodniu. Po zaparkowaniu autka ruszyliśmy na dywan z liści.
las, a w lesie ja

Po lesie chodziło się z wielką przyjemnością, Mimo dość niesprzyjającej aury. mimo tego, że słoneczko się gdzieś tam chowało za chmurami - ogólnie unikało nas jak ognia, tak jakbym mógł mu jakąś krzywdę robić. W każdym razie ten czas umilałem sobie na wąchaniu, szukaniu odpowiednich patyczków do zabawy i sposobów na dokuczanie Borowskiemu. Ten robił zdjęcia jakimś tam liściom, drzewkom i widokom. Czasami bym mu nie przeszkadzał po prostu mnie przyczepiał do drzewa. Niby, żeby mieć spokój a tak naprawdę, żebym mógł wspaniale pozować.
patyczek!

oooo a coś po cichutku knuje

Top Model

Top Model w liściach

liznąłem trochę kultury

Po powrocie do domku poszedłem spać w czasie gdy człowiek mój ogarniał mieszkanie i coś tam jeszcze robił. Leciała po cichutku muzyczka i ogólnie panowała sielanka i spokój. Obiadek szykowany nie musiał być, bo jeszcze człowieki jedli to co nagotowali we wtorek. No ale powolutku zbliżało się popołudnie i robiło się ciemni. Oznaczało, to, że trzeba iść po Pańcię. Wyszliśmy trochę wcześniej aby sobie pospacerować, ale i tak dość szybko znaleźliśmy się u Pani i czekaliśmy na nią aż w końcu wyjdzie, aż w końcu dołączy w naszej drodze do domku.
popołudniowy spacerek

nie wiem czy będę jeszcze szedł

no kiedy ona wyjdzie?

W końcu Pani się pojawił i bez większych ekscesów udaliśmy się w drogę powrotną do domku. Po drodze zahaczyliśmy jeszcze o sklepik, gdzie człowieki kupili trochę pieczywa i jak zwykle nic dla mnie. Ech spotkało się to z moją reakcją - skakaniem. Za co było trochę nieprzyjemnie. No i w takiej grobowej atmosferze wróciliśmy do domku gdzie do końca dnia nalegałem na mizianie i na bliskość z człowiekami. Prosiłem o mizianie, o przytulanie. Na koniec dnia było wspaniale i wyśmienicie.

miziaj

tulimy się!

Po takim zakończeniu czwartku nie było innego wyjścia jak rozpoczęcie z dobrym humorem nowego dnia. Nowego ciepłego i trochę słonecznego dnia. Cieszyłem się, że słońcu znowu sobie o nas przypomniało, ze słońce się odbraziło. Piąteczek to jeszcze nie weekend więc rano ruszyliśmy na spacerek. Rano powolutku wyszliśmy z mieszkanka zostawiając na straży Fuksje.
Pancia szybko zamykaj

Załatwiliśmy wszystko i ruszyliśmy do lasku. Znowu do lasku, ale tym prazem pojechaliśmy w to drugie miejsce, koło wędkarzy. Po zaparkowaniu LaBuni na parkingu koło jeziorka od razu przyszły przywitać się z nami psiaki pilnujące wędkarskiej trzódki. Najpierw przyszedł pierwszy a chwilę później pojawił się i drugi. W oddali zauważyłem, że nawet biegnie kotek, ale on się zatrzymał i obserwował nas z oddali. No nic ostatecznie pieski wróciły do swojej "Zagrody" a ja podreptałem w las z Pańciem. 

hej

tobie też hej

Pewnie pomyślicie sobie, że znowu las, znowu te same drzewa i liście. Oj nic w tym bardziej mylnego. Tym razem podreptaliśmy w okolice ogrodzonych poletek. Droga tam była dość długa, ale bardzo malownicza. Czasami  Pańcio przystawał na zdjęcie, a czasami ja na wąchanie, na zabawę patyczkiem. Wszystko odbywało się w pełnej harmonii. Spacer był wielkiej przyjemnością. Nagle w nieznanej mi okolicy pojawiły się przed nami dziwne miejsca. Między drzewami kawałki terenu były ogrodzone siatką, nie było żadnego wejścia. A szkoda bo miałem ochotę powąchać co jest za siatką. Niestety jedyny sposób aby się tam dostać to wdrapanie się na drabinę, o bardzo wysokich szczebach zrobioną z bel drzewa.
idziemy na spacerek

hej co tam robisz człowiek?

a co to za siatka?

jak tam wejść?

Przyszła pora aby wracać, trochę zabłądziliśmy, bo ścieżka którą szliśmy zatamowana została przez powalone drzewa. Na szczęście w końcu się udało nam się przejść przez trawę i rowy. Dotarliśmy w końcu nad jeziorko a stamtąd już szybka droga i już byliśmy przy LaBuni.

o już prawie w domku

Po powrocie do domku przyszedł czas na porządki, przyszedł czas na sprzątanie. Najpierw z Pańciem zabrałem się za sprzątanie naszej szafki. Znaczy szafki Fuksji i mojej. Tam przechowujemy zapas jedzonka dla Fuksji, moje przekąski i najróżniejsze akcesoria do naszej pielęgnacji. Traf chciał, że trochę przekąsek się wysypało i ktoś musiał je pozbierać. Ten ktoś to ja i Fuksja, ale głownie ja. takie sprzątanie to ja rozumie. Jeśli zawsze takie sprzątanie mogło by być zawsze, Jeśli człowieki tak odbierają sprzątanie - zawsze, to wcale się nie dziwię, że Pańcio co chwilę to robi.  Trochę też się zastanawiam, czy to przez to sprzątanie jest taki puszysty. 

sprzątanie

Wieczorem to nawet Fuksja trochę czasu spędziła na pomaganiu nam, ale głównie to buszowała po szafkach i starał się trochę pobawić i łobuzować. Ona jest taka łobuziaka, ale ostatecznie padła zmęczona jak ja. Ona tak słodko śpi
a co tam jest?

pozuje

drzemka na kocyku u Pańci

Sobotni poranek był taki normalny, w zasadzie to był zwykły sobotni poranek. Obudziłem Borowskich i razem z Pańciem chciałem iść na spacerek, ale ten się bardzo ociągał. Na szczęście w końcu się udało i w końcu ruszyliśmy na spacerek. 
no idziemy na spacerek?

idźcie sobie ja będę pilnowała - powiedziała Fuksja

Na spacerku Po okolicznych łączkach towarzyszyło nam piękne słoneczko. Przynajmniej przez większą część. Wchodziłem w krzaczki i wąchałem wszystko co się dało a krzaczki chodziły za mną i to dosłownie. Spacerek ten należał do dość szybkich bo jakoś tak ostatnio bardzo nam się tęskni za Pańcią. Tak więc dość szybko się ewakuowaliśmy do domku po szybkim kółeczko. To był fajny spacerek a lepiej jest w domku, gdzie spokojnie można pospać. 

krzaczki idą ze mną

idą i idą

słoneczko 

wracajmy do domku


Do popołudnia niewiele się zmieniło, aż w końcu człowieki zaczęli się kręcić. Koniec ze spaniem było, musiałem iść za nimi. LaBunia ruszyła z nami na pokładzie. Nie miałem pojęcia gdzie jechaliśmy, na szczęście to nie ja prowadziłem a Pańcio. Tak więc dość szybko zatrzymaliśmy się. Ja wyglądałem przez tylną szybę, ale niestety miejsca nie kojarzyłem. Na parkingu gdzie się zatrzymaliśmy było tylko kilka autek a wiaterek dmuchał dość mocno. Uszy latały mi jak szalone a przed sobą widziałem niewielką górkę. W jej stronę się kierowaliśmy. Dość pewnym krokiem podeszliśmy pod jakieś napisy, które człowieki przeczytały. Dostałem informacje, że to Kopiec Wyzwolenia w Piekarach Śląskich. Coś czułem, że skończy się na wdrapywaniu na górę.
no i co to za miejsce?

Nie myliłem się dość szybko ruszyliśmy pod górkę. Wąska ścieżka szybko wznosiła się. Trzeba było okręcić się wokół tego kopca, ale dzielnie szliśmy pod górę. Mimo, że wiatr nam przeszkadzał jak tylko mógł a obok nas była wielka skarpa i to bez żadnych zabezpieczeń.

musimy?

Pańcia poczekaj!!!

W końcu się udało, w końcu weszliśmy na szczyt. Tam wiatr jeszcze bardziej nam dokuczał, ale za to widoki były wspaniałe. Na szczycie Pańcio porobił sporo zdjęć, z czego większość była raczej taka sobie, no może poza tymi ze mną i z Pańcią. W nagrodę za grzeczny spacerek dostałem kilka przekąsek. Niestety nie mogłem skorzystać z lunety. Człowieki sobie pooglądali świat w powiększeniu a ja nie. Luneta a więc i powiększony świat był tak blisko a jednocześnie tak za daleko. 

jesteśmy na górze!

chwila zadumy nad pięknem świata

o luneta

ja też chcę ja też chcę!

Te piękne chwilę skrócił dokuczliwy wiatr. Przyszedł czas aby wracać do LaBuni i się ogrzać. W zasadzie to na dół prawie zbiegałem, żeby tylko schronić się przed zimny wiatrem. Zresztą czekała nas jeszcze dalsza część przygody. 

idziemy

biegniemy na dół!

Pojechaliśmy kawałek drogi i zaparkowaliśmy, człowieki zostawili mnie w autku i sobie gdzieś poszli. Z jednej strony żałowałem, że nie mogłem być z nimi a z drugiej cieszyłem się, że mogę odpocząć i sobie pospać w najlepszym miejscu na świecie, zaraz po łóżeczku Borowskich. Powolutku się ściemniało i Pańcio wrócił dał jedzonko i poszliśmy na spacerek. Powędrowaliśmy po blokowisku dłuższa chwilkę, aż w końcu wróciłem do autka a Pańcio jeszcze na chwilkę mnie zostawił. Na szczęście zaraz wrócił i pojechaliśmy do domku, gdzie kontynuowałem relaksowanie się. Tym razem nie spałem na swoim pontoniku a drzemałem za fotelem Pańci czając się na jej komputerową myszkę. W zasadzie to nie chciałem jej zabrać, a jej pilnowałem aby nigdzie nie uciekał. To był fajny dzień, bo zobaczyłem coś nowego i sobie po odpoczywałem.  Do ugryzienia

drzemka

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz