sobota, 7 listopada 2015

Leśny tydzień

Poniedziałek zawsze przychodzi niespodziewanie. Każdy wie, że jest zaraz po niedzieli, ale jak już się pojawia to wszyscy jesteśmy smutni i zrozpaczeni. Nas szczęście ten ostatni poniedziałek obchodził się z nami niezwykle łaskawie. Słońce, bo o nim mowa, przywitało nas całą swoją mocą i z całą swoją energią i jasnością. Z wielką chęcią zbiegłem do czekającej na nas LaBuni.
jedziemy!
LaBunia dzielnie pozwoliła nam załatwić wszystkie ważne poranne sprawę i zawiozła nas do lasu. Och, że jej się tak chce. Całe szczęście, że na razie nic jej nie dolega - chyba. Ona co jakiś czas potrafi wyskoczyć z jakimś problemem jak Filip z konopii. A to coś nagle zaczyna stukać, piszczeć lub trząść. No po prostu taka jej urocza natura. W każdym razie ruszyliśmy na spacerek, a ja skupiłem się głównie na wąchaniu liści i szukaniu najodpowiedniejszego patyczka do zabawy. Oczywiście przyjemność ze spacerowania w w liściach ciągle się nie nudziła. Taki słoneczny czas w trakcie jesieni jest raczej niespotykany w naszym klimacie, wiec trzeba z niego korzystać ile się tylko da. Już trochę poznałem ten las na nowo. Wiem mniej więcej, które ścieżki gdzie prowadzą. Powolutku rozpoznaje wiele miejsc po zapachu a mijane drzewa wydają się jakieś takie znajome i zawsze mam wrażenie, że się ze mną witają. Znaczy nie mówią nić, baaa nawet nie kłaniają mi się w pas. Po prostu tak jakoś przyjaźnie mi machają koronami. Może jednak robią coś więcej, ale ciężko mi to zauważyć w trakcie poszukiwania nosem jakiegoś zapaszku, ciekawego zapaszku w liściastym dywanie.
Jak już wspomniałem wcześniej skupiłem się i to bardzo na patyczkach. Jedne znajdowałem lepsze inne trochę gorsze. Jedne były dłuższe inne trochę krótsze. Wszystkie jednak zasłużyły na trochę uwagi z mojej strony. Każdym starałem się trochę zająć, poślinić. Niektórych nie byłem w stanie podnieść a te mniejsze nosiłem przez kolka dobrych minut. Do czasu aż znalazłem nowy, chwilowo lepszy. Tak w miarę spokojnie mi spacerek zleciał, ale powoli trzeba było wracać do LaBuni i w końcu do domku.
o jacie - ale pachnie!

patyczek pierwszy znaleziony!

smaczny!!!

kolejny patyczek!

nie oddam!

w lesie są same patyczki

W domku w zasadzie nic się nie działo i wiało wielką nudą a raczej codziennymi obowiązkami i spokojem. To coś tam sprzątnęliśmy, to sobie pogotowaliśmy. Ogólnie robiliśmy wielkie nic. Od czasu do czasu Fuksja tylko gwałtownie zwiększała swoją aktywność i szalała. Bawiła się głównie jakimiś dziwnymi rzeczami, ale przede wszystkim upodobała sobie mój sznur. No i 
zabawa

Popołudniu skoczyliśmy po Panią w dość szybkim tempie. Znaczy się pokręciliśmy się trochę po okolicy, ale w końcu po małych kółeczka dotarliśmy i szczęśliwie przyprowadziliśmy Ją do domku. Nie było to spowodowane jakimiś tam problemami, od zwykła chęć pozwiedzania okolicy i wydłużający się czas wyjścia Pań z pracy. 

idziemy po Panią

Po powrocie do domku obiadku Borowskich i kolejnym wieczornym spacerku nawet chwilę poganialiśmy się z Fuksją. Wieczorkiem troszkę się ochłodził. W zasadzie ostatnio dochodzę do wniosku, że wyraźnie widać skąd pochodzi nasza Fuksja. Ciepłolubny stwór i tyle, która najlepiej czuje się zawinięta w kocyk. Znaczy ona tylko się kładzie i czeka aż Pańcia ją zawinie. Znaczy nie czeka - śpi, ale jak tylko zostanie otoczona przez kocyk to natychmiast się w niego wtula a nawet się w niego chowa, tak aby było jej ciepło, bardzo ciepło. Ja natomiast, niemal niezależnie od temperatury zawsze śpię na kocyku jak go nie zrzucę.  

jestem w kocyku

bardziej w kocyku

ja obok kocyka, ten czeka do -40

Wtorek rozpoczął się szybko i nagle. W nocy trochę zazdrościłem Borowskim i Fuksji spania w kocykach i tym podobnych. Po prostu wskoczyłem na kołderkę. Może to zwiastuje zmianę pogody a może po prostu gorsze samopoczucie Nie wiem. Przestałem wchodzić, dopiero jak w moim legowisku pojawił się mój czerwony kocyk. No a wcześniej tak nagadałem się, że kocyk to dla mnie coś abstrakcyjnego. No i chyba sobie wykrakałem.
Wtorek po ważnych sprawach spędziłem oczywiście na spacerze w lesie. Oczywiście powędrowaliśmy zdecydowanie inną trasą. Trochę się zagubiliśmy w tej drodze, ale mój niezawodny nos pozwolił nam się jakoś odnaleźć. Oczywiście oficjalna wersja jest taka, że węszyłem za droga do autka, drogą do cywilizacji. Prawda jednak jest zgoła inna - szukałem patyczka.
ale jak to nie wiesz gdzie jesteśmy?

może tutaj?

o tak to jest droga do domku!

W końcu trafiliśmy w dobrze znane nam obszary. Pańcio oczywiście pogratulował mi wspaniałego noska i miział mnie z wielkim uśmiechem. Był ze mnie bardzo dumny a ja bardzo się cieszyłem, że on ze mnie się cieszył. Ogólnie cieszyliśmy się razem. 

mizianie

oczywiście, że znalazłem drogę!

Teraz z noskiem w ziemi dreptałem szukając patyczka, już oficjalnie. Dreptaliśmy trochę w okolicach niewielkiej rzeczki. Kiedyś będziemy musieli sprawdzić gdzie ona płynie i co najważniejsze skąd wypływa. To plan na następnie dni, to dobry plan aby odwiedzić nieznane dotąd okolice, ale potrzeba na to trochę więcej czasu, niż te chwile w lesie. Od czasu do czasu udało mi się zaplątać w krzaczory a pod wodę nie podchodziłem za blisko bo jakby mi zmokły uszy to mógłbym się przeziębić. W takich zmiennych warunkach pogodowych lepiej nie kusić losu. 
tu nie ma patyczka

tutaj też nie ma

tu jest woda!

Podczas gdy Pańcio robił fotki ja grzebałem w liściach i w pewnej chwili bardzo się przestraszyłem i odskoczyły jak poparzony. W tym czasie akurat Pańcio robił zdjęcie i wyszło coś co idealne nadawało się na przeróbkę zdjęcia. Oboje doszliśmy do wniosku, że dobrze będzie dodać do zdjęcia coś super.
znalazłem minę

W trakcie drogi powrotnej do domku, Pańcio postanowił trochę mnie podszkolić. Przypiął mnie do drzewka, poinformował, że ma siedzieć i zostać. Tak więc ile się dało czekałem i patrzyłem jak się oddala. Oczywiście po chwili obrócił się i robił mi foteczki. Ja już po chwili zacząłem się niecierpliwić i kręciłem się, ale zdjęcia jakoś tako wyszyły. W mojej nieskromnej opinii oddają urok rozświetlonego przez słońce jesiennego lasu zatopionego w mgle.

czekam!

trochę nudne to czekanie!

W końcu wyszliśmy z lasu i udało nam się dotrzeć nad jeziorko. Tam oczywiście znowu wlazłem tak, że nie udało mi się nawet łyknąć najmniejszej kropelki wody. Całe szczęście, że aż tak spragniony nie byłem.  Z jeziorka była już łatwa i krótka droga do LaBuni. Ja na szczęście nie spędziłem jej tylko drodze do autka. Oczywiście poszukiwałem patyczka, najlepszego na świecie patyczka i w końcu się udało. Niestety tak szybko jak go znalazłem, tak szybko mi się znudził. Zostawiłem go za sobą aby w końcu dotrzeć do LaBuni.
no i znowu się nie napiję!

wącham 

znalazłem patycze


uf ale on ciężki - zostawiam!

W domku zwykła codzienność, do czasu aż nie wróciła Pańcia. Choć z drugiej strony wtedy też było całkiem normalnie i zwyczajnie. Borowscy jedli obiad a ja im pomagałem, znaczy po prostu próbowałem próbować.  Oczywiście nic to nie dało, ale ile się na wąchałem i ile mnie nagłaskali to moje.

co tam jesz?

Wieczorkiem Pańcia i Fuksja spędzili trochę chwil razem na przytulaniu się. Zwykle to Fuksja po prostu cycka palec Pańci, ale teraz było inaczej tuliły się do siebie i to całkiem fajnie to wyglądało. W mieszkanku zrobiło się tak słodko, że aż od nadmiaru cukru zmógł mnie sen.

tulaśki

Środa już tradycyjnie zaczęła się od leśnego spacerku. Chwile trwa tam dojazd, ale jest wielką przyjemnością potem chodzić i wąchać las.  Na spacerku oczywiście jak zawsze był czas na wspaniałe mizianie mnie i zabawy ze znaleziony patyczkiem. Po dłuższej chwili spacerowania w końcu udało nam się zrobić większe kółeczko i czułem w kościach, że powolutku wracamy do autka, że wracamy dla LaBuni. 
och jak tu łądnie

głaskaj głaskaj


jestem grzecznym pieskiem

mam patyczek, możemy wracać!

Słoneczko naprawdę nieźle dawało. W promieniach słońca moje ciałko momentalnie się nagrzewało - było mi tak cieplutko i tak przyjemnie. Miałem w sobie tyle energii, że mógłbym polecieć w kosmos, co najmniej. Oj próbowałem wielokrotnie wystartować. Z całych sił starałem się wybić, wyskoczyć i polecieć. Niestety nie udało mi się, niestety. Ze smutkiem i żalem musiałem pożegnać swoje marzenia a słońce tak bardzo mi pomagała - tak bardzo się starało przekazując całą pozytywną energie.

start....

druga próba

Idąc do autka jeszcze zahaczyliśmy o jeziorko. Kilku rybaków wprowadzało nad mi bardzo senna atmosferę. Jakoś tak od razu zachciało mi się drzemać, na szczęście spotkałem nowego znajomego, nowego przyjaciela. Po krótkim przywitaniu i małej rozmowie każde z nas poszło w swoją stronę. Ja zająłem się wąchaniem i tropieniem oraz podgryzaniem smyczy a ten kolega śledził mnie. Nie dawałem po sobie poznać, że go widzę, ale dobrze wiedziałem co robi. I to mimo tego, że trzymał się na bezpieczny i dość odległy dystans. 

idziemy nad jeziorko?

o już widzę!

cześć

nie patrz tam, ale on nas śledzi

idziemy do autka

W domku byliśmy dość późno, ale nie przeszkodziło nam to w tym aby zmarnować czas na zabawę. Ganialiśmy się z Fuksją po całym mieszkanku. Jak jednemu się na chwilę odechciewało to drugie zaczepiało i lecieliśmy dalej. W końcu nasze harce przerwało odkurzanie. Fuksja zdążyła jeszcze się umyć i uciekła gdzie pieprz rośnie. Ja natomiast szalałem z odkurzaczem. Starałem się pomóc jak tylko mogłem wskazując, miejsca jeszcze wymagające dopieszczenia.

czyszczenie 


pomagam w odkurzaniu

Czwartek jak zwykle przywitał nas słońcem. Na prawdę nie chciało się spać. Obudziłem więc szybko Borowskich i dzień się zaczął. Nie było co zwlekać, trzeba było korzystać z doskonałej pogody. Sami wiedzie, każda chwila jest na wagę złota. Na szczęście nie namęczyliśmy się z budzeniem. Z Fuksją tworzymy zgrany zespół. Pożegnaliśmy naszą kocicę zalecając pilnowanie mieszkanka. I znowu ruszyliśmy do lasu, znowu ruszyliśmy na spotkanie przygody.  
idziemy!!!

Tym razem zaparkowaliśmy w lesie po drugiej stronie drogi głównej. W naszym leśnym miejscu numer dwa. Nawet nie zdawałem sobie sprawy jak moje wyobrażenia o tej stronie lasu są inne są odmienne od rzeczywistości. Początkowo nic nie pozwalało przypuszczać, że te proste, wytyczane linijką ścieżki kryją coś ciekawego. Na początek wśród drzew rozchodził się przeraźliwy hałas pracującego silnika. Skoro nasza LaBunia stała i odpoczywała to nie była na 100% ona. Chwilę później natrafiliśmy na znaki, że trwa wycinka i część lasu objęta była zakazem wstępu

co to za hałasy?

ścięte drzewa

a gdzie źródło tych hałasów?

Nagle jedna z tych prostych ścieżek się skończyła. Dalszej drogi nie zagrodził nam las, skała czy jakaś góra? Przed nami pojawiło się jezioro. Oczywiście postanowiliśmy je trochę zbadać. Przedreptaliśmy sobie miedzy drzewami aby zobaczyć coś naprawdę cudownego. Taka inna dziwka i tajemnicza przyroda. Powalone drzewa leżące w wysokiej, zielonej trawie. Podążaliśmy ścieżkami wydeptanymi przez dzikie zwierzęta. Przedzieraliśmy się nad oraz pod wielkimi kłodami. Nad nami górowały ogołocone z liści i raczej martwe drzewa, które ostatkiem sił trzymały się pionu. Trawa po czubek nosa pozwalała mi tylko kierować się węchem. Razem z Pańciem jakoś daliśmy radę wyjść, jakoś daliśmy radę dotrzeć do drogi i zobaczyć jeziorko z innej, dalszej perspektywy. Było cudowne i tajemnicze. To kolejne miejsce na mojej liście, którą trzeba dokładnie zbadać. Oj będzie co badać, bo jezioro z mojej perspektywy jest olbrzymie. Ta przygoda mocno wymęczyła mój nos.

koniec drogi? pocieszę się patyczkiem

idziesz tędy?

jednak wracamy?

górą

po trawie

dołem

w wysokiej trawie

ja nie przejdę?

to patrz

i już!

wielkie jeziorko i takie tajemnicze

Do autka wróciliśmy dość szybko. Oczywiście nie szliśmy dzikim lasem a ścieżką, którą przyszliśmy. Na pożegnanie z lasem na czwartkowe przedpołudnie przyszły dwa psiaki pilnujące okolicy. Obwąchaliśmy się i najwyraźniej uznały mnie za swojego. One wróciły do swoich zajęć patrolowo sennych a ja wsiadłem do autka i do domku

do LaBuni

hejka

W domku odpoczywałem jak zawsze, nawet posprzątałem jak zwykle. Ostatecznie jednak zabrałem się z Pańciem i pojechałem LaBunią. Myślałem, że pojedziemy po Panią, tym czasem pojechaliśmy do Gliwic, gdzie czekała na nas gospodyni mieszkania z kafelkami. Pojechaliśmy daleko, oj bardzo daleko. Drogę całą drzemałem wyglądając przez tylną szybę. Po zatrzymaniu się towarzyszka podróży wysiadła i gdzieś zniknęła a my z Pańciem przeszliśmy się na spacer. Ciemna noc już w zasadzie była, choć dopiero chwilę po 17. My nie znając miejsca trafiliśmy na dworzec kolejowy. Tam spotkała mnie miła niespodzianka bo na słupku była napisana moja waga w postaci zwykłego dzielenia. Ech takie miłe ze strony tego miasteczka, tej wioski. Chwilę czasu spędziliśmy na dworcu i na nasze szczęście mijała nas lokomotywa. Nie pędziła a dostojnie i dość głośno się toczyła po torach. W końcu przyszedł czas abyśmy wrócili do autka. Po drodze zauważyłem, że przy drodze są znaki dla bassetów. Niskie. Mogłem je przeczytać bez zadzierania głowy i muszę przyznać, że chcąc nie chcąc zacząłem przestrzegać ograniczeń. 40 kg nie przekraczam a z bieganiem wolniej niż 40 to tylko trochę się muszę ograniczać. Przy autku spotkaliśmy towarzyszkę i podjechaliśmy kawałek. Człowieki wyszły a ja zostałem w autku i sobie pospałem. Oj było spania co nie miara. W końcu jednak wróciliśmy do domku. Odwracając całą nasza drogę. Byłem bardzo zmęczony, oj bardzo i nawet nie pamiętam jak szybko zasnąłem.

to chyba dworzec kolejowy

już wiem gdzie jesteśmy

o moja waga

pędzi pociąg

bassetoznaki

Piątkowy poranek był dla mnie bardzo przytłaczający. Otworzyłem oko czując na sobie malutki ciężar. Okazało się, że Fuksja siedziała na poduszce czy też resztce fotela, który leżał na mnie. Cieplutko i przyjemnie mi było więc nie miałem ochoty tego zmieniać. Zresztą gdy Pańcio się przebudził to Fuksja uciekała do łóżeczka Borowskich. Szkoda bo miałem nadzieję, że połozy się obok mnie, jednak wybrała cyckanie paluszków Pańci. Za chwilę wszyscy znowu spaliśmy
a w środku to ja

Na poranną wyprawę zabraliśmy Fuksję. W aucie się jeszcze bardzo cieszyła, ale gdy wysiedliśmy na miejscu jej radość jakoś zniknęła. Pierwsze kroki jeszcze jako tako jej się chciało robić, ale z czasem trzeba było ją ciągnąć za sobą aby zrobiła choć jeden malutki kroczek. Tak bardzo się wyrywała na przechadzki po korytarzu a na spacerku jakoś nie ma na to ochoty. Trochę ta nasz Fuksja jest dziwna, że nie podoba jej się na spacerku w lesie. Przez jej niechęć dość krótko spacerowaliśmy po lesie, ale było to bardzo intensywne. Gdy ona siedziała i obserwowała świat, gdy zwracała uwagę na najmniejszy szmer i ruch ja delektowałem się wąchaniem i szukaniem patyczków. Dla mnie to był zwykły i normalny spacerek i starałem się przekazać swoje pozytywne odczucia Fuksji. Miałem nadzieje, że w końcu jej się spodoba. Miałem nadzieje, że będzie się potrafiła cieszyć liśćmi, słońcem i leśną atmosferą. Aby jej nie męczyć skróciliśmy nasz spacerek do minimum. Fuksja poczuła wielką radość i ulgę gdy zaczęliśmy wracać do autka. Od razu nabrała wigoru i radości do spacerowania. Od razu pędziła jak szalona i nawet ścigaliśmy się które z nas będzie pierwsze szło. Pomimo ograniczeń czasowych to bardzo cieszyłem się, że miałem możliwość pokazania choć niewielkiego ułamka lasu, który do tej pory znała z opowiadań, moich opowiadań. W drodze do domku ułożyła się na fotelu i niemal od razu zasnęła. Nie drgnęła nawet na chwile. Tak śpieszyło jej się do domku, że nawet sama wdrapała się na trzecie piętro. Wyczerpana była do końca dnia i wygrzewała się na komputerze, kiedy tylko mogła. Do ugryzienia!
mam wysiadać

ta radość!

ale pachnie

zobacz jak tu fajnie

no weź baw się a nie stoisz

wspólne zdjęcie

duma ze swojej siostry

co już powoli wracamy?

mokra, zziębnięta ale gotowa na wszysto

wracamy do LaBuni

małe oznaczenie terenu

Fuksja daleko z przodu

i jak podobało ci się na spacerku

czemu na jest taka zdeterminowana aby dość do autka?

Fuksja poczekaj!

zniecierpliwiona 

idziemy razem

Fukaj zagapiła się i została z tyłu

chwila z patyczkiem

momencik przerwy na relaks

przyczajony tygrys

odpoczynek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz