sobota, 5 grudnia 2015

Już działa

No i Powiedzcie mi, po co tydzień zaczyna się z samego rana w poniedziałek?. No po co? Przecież tydzień mógłby się zaczynać popołudniu w poniedziałek i nie było by problemu ze wstawaniem. W każdym razie o poranku wszystko odbyło się całkiem normalnie,  z lekkim poślizgiem. No nie był on taki lekki, ale też nie był jakiś taki dramatycznie duży. W każdym razie zostawiliśmy Fuksje w domku na straży i ruszyliśmy. Ta nawet nie zwróciła uwagi na nas jak zamykaliśmy drzwi, tylko przez okno wyglądała za słoneczkiem.
no gdzie to słoneczko?
Długo musieliśmy poczekać na wschód słońce. Złapało nas w drodze do lasku. Nasz maluszek biały nas wiózł dzielnie do celu na szybki spacerek. Musze Wam się przyznać, że ten maluch dobrze się sprawuje, jednak bardzo tęskniłem za LaBunia. Ta bidulka ciągle stała i czekała na naprawę. Przez te moje rozterki nie chciało mi się spacerować ani nawet oglądać świata. Szybko przelecieliśmy leśny spacerek i jeszcze szybciej wróciliśmy do domku aby pospać. W zasadzie to naprawdę wam powiem, że w poniedziałek to nic się nie działo. Cały ten dzień uratował telefon, że we wtorek skoro świt LaBunia będzie jechała na warsztat, do naprawy.


to wspaniała wiadomość!

Skoro we wtorek muszę wstać skoro świt, to oznaczało, że muszę wcześnie pójść spać. I bardzo dobrze, bo leniwy dzień z jakimś chyba obniżonym ciśnieniem musiał się szybko skończyć. Nie skończył się byle jak, bo w moim legowisku sypialnianym dołączyła do mnie Fuksja. 

dobranoc

Wtorek zgodnie z planem zaczął się zdecydowanie za wcześnie. Pańcio wstał cichutko i przygotował się do wyjścia. Przyszedł mnie obudzić dopiero gdy nasypał do miseczki. Było tak wcześnie, że tego nawet nie słyszałem. Pierwszy raz nie słyszałem jak do miseczki wpadają moje chrupki. Ledwo się zebrałem i jak zombie dreptałem do miseczki. Takie poranne wstawanie jest masakrą, no ale robiliśmy to dla wyższego celu, robiliśmy to dla LaBuni. W końcu przyjechał opiekun Franka, wsiadł do LaBuni i pojechał, ze mną na pokładzie. Nasze biedne autko jeździło, ale zmiana biegów wymaga umiejętności iście mistrzowskich. Pańcio jechał autkiem, którym przyjechał opiekun Franka. 
Do Bojkowa, do garażu zajechaliśmy, gdy słoneczko już się powolutku pojawiało na niebie. Ech było wietrznie, ech było chłodno, ale praca niemal paliła się w rękach. Do południa LaBunia była już rozebrana a ja kręciłem się między podwórkiem a autkiem. Zaglądałem do ludzi pracy. W końcu wsiadłem do LaBuni i się zdrzemnąłem. Po chwili człowieki pojechali gdzieś. Wrócili jednak szybko jak się okazało z nowymi częściami. LaBunia szybko stanęła na kółkach i wyjechał z garażu. To jednak nie był koniec pracy. Bo okazało się, że jej miejsce na chwilę zajął samochód opiekuna Franka. Tutaj był czas aby zrobić mi kilka zdjęć, bo wcześniej to nie było nas stać na taki luksus
co mam podać?!

a ta butelka to z jakim płynem?

Potem to już tylko powrót do domku. Nie był to jednak taki prosty powrót. Bo w drodze do domku coś bardzo hałasowało. Po przymusowym postoju okazało się, że wypięły się jakieś przewody hamulcowe czy coś i dzwoniły o zawieszenie. Ech już naprawiona ta nasza LaBunia a jeszcze musi kaprysić i psocić. Na szczęście opaski zaciskowe rozwiązały problem. Gdyby nie opiekun Franka to pewnie byśmy stanęli na wieki. Szybkie pożegnanie z ratownikiem naszej LaBuni i pożegnanie z małym białym peugotem. Pojechaliśmy po Panią bo ta czekała na nas z wielkim i ciężkim pudłem. Po powrocie do domku okazało się, że wielkie pudło jest bardzo interesujące. Pachniało i oczywiście pomagałem Pańci z otwieraniem. Oj się namęczyliśmy bardzo, ale w końcu się poddała. W środku była olbrzymia ilość różnych materiałów, takich mięciutkich i takich fajnych. Po co to Pańci i na co jej?
no weź to tutaj tnij

tutaj też tnij, ale równo!

Karton stanął w koncie i zainteresowała się nim Fuksja. Obgryzała i drapała go aby dostać się do środka. Borowskim się to nie podobało i ją gonili. W końcu padła spać - oczywiście u Pańci na kolankach. Ja też byłem wykończony całym dniem pracy i poszedłem spać na pontoniku. Ostatecznie nie wiem jak wylądowałem w sypialni.
dobra już idę spać!

wykończony na pontonie!

jak ja tu wylądowałem?

Środa to kolejny pracowity dzień. Od rana ruszyliśmy w świat. Nasza LaBunia jeszcze wymagała interwencji. Trzeba było zamocować osłonę pod silnikiem. Zupełnie nowy sposób sprawił wiele kłopotu. Niby prosta rzecz, bo tylko kilka śrubek i dziurek, a zeszło nam się kawał czasu. W dodatku odwiedził nas Pan z Fajką (ten z mieszkania z kafelkami). Oj pomógł nam trochę. Bardzo chciałem dołączyć do człowieków, którzy gawędzili sobie w kanale. Niestety nie byłem w stanie zejść po stromych schodkach. Ba nawet nie byłem w stanie na nich postawić łapki, tak były nieprzystosowane do bassetów.
co tam człowieki?

Po pracy byłem cały umorusany. Zresztą wiele pozostało mi po przednim dniu. Przyszedł więc czas na kąpiel. Pańcio wszystko przygotował w łazience. Szampon, gąbkę i ręczniczek. Potem wsadził mnie do wanny i poleciała cieplutka woda. Z każdą chwilą stawałem się coraz bardziej mokry, aż w końcu nie miałem nic na sobie suchego. Gdy Pańcio męczył się z otwarciem szamponu ja kręciłem się po wannie i bardzo mocno interesowałem się mydłem. Zdążyłem tylko ugryźć malutki kawałeczek nim dostał mi się niezły ochrzan, za takie zachowanie. No nic trochę posmutniałem, ale i tak czekało mnie pranie właściwe. Po chwili byłem już cały wyczochrany mięciutką gąbka. Na szczęście piana nie spływała mi do oczów. Potem już tylko płukanie i wielominutowy okapywanie i w końcu suszenie. Bardzo długie suszenie. Po chwili już na rękach byłem niesiny na swoje czyściutkie miejsce w wypucowanej LaBuni. Tak zapomniałem Wam wspomnieć, że miedzy praniem a naprawianiem było sprzątanie. LaBunia pachniała nowością i czystością - tak więc idealnie się do niej dopasowałem.
to płucz mnie!

mam coś na głowie?

bardzo śmieszne?

Wróciłem do domku aby sobie pospać i odpocząć i poczekać na Pańcie. W zasadzie to po nią nawet poszliśmy po tym jak sobie odpocząłem. Fuksja w zasadzie ciągle mnie otaczała i dopytywała się co robiłem jak mnie nie było. Cierpliwie jej opowiadałem w kółko to samo. W końcu jednak padła ze zmęczenia. Położyła się pod nogami Pańcia, który siedział na fotelu. Ona tak potrafi się zakręcić, że weszła pod kocyk i owinęła się nim. Wystawały tylko końcówki uszek. Wychodziła z tego swojego kokoniku, gdy tylko Pańcio się ruszał. 
no czemu się kręcisz

We czwartek dzionek upływał nam na całkowitej normalności. W zasadzie to się nic ciekawego nie działo, no może poza tym, że ktoś zapomniał robić mi zdjęcia. Może było to spowodowane tym, że byłem bardzo niegrzeczny od samego rana. No naprawdę nie wiem czemu ten czwartkowy dzień był taki a nie inny. W każdym razie dość szybko i prawie niezauważony zleciał. Największą rozrywką były szaleńcze zabawy Fuksji na papierze pakunkowym, którym Pani starała się zawinąć wszystkie kolorowe pudła, które składowane były w domku.
W końcu pojawił się z nami piątek. Piąteczek. Wszystkie kolorowe pudła zabraliśmy z Panią i zostawiliśmy po drodze. My z Pańciem pojechaliśmy dalej. Odwiedziliśmy domek z kafelkami aby sobie porozmawiać o ważnych problemach i sprawach. Zabraliśmy lutownicę albo mega pistolet laserowy i pojechaliśmy do Bojkowa. Tak znowu pojechaliśmy, tym razem nie naprawialiśmy LaBuni a najnormalniej w świecie zwiększaliśmy jej Funkcjonalności. Naszym zadaniem było dołożenie kamery cofania. Operacja wydaje się być prosta i szybka, ale rzeczywistość jak zwykle była zupełnie inna. Przeciąganie kabli z bagażnika okazała się być istną mordengą. Wielki problem zaczął się już na początku naszej drogi. Wiele godzin się siłowaliśmy, ale się udało. 
no weź ja to przegryzę!

Cała ta robota była męcząca i długa. Kamera działała jak ta lala i już wyjeżdżaliśmy, ale okazało się, że nie działa jedna żarówka. Po naprawie jednej przestała działać kolejna. No po prostu masakra jakaś. Myślałem, że już nigdy nie wyjedziemy. Że nigdy nie wrócę do domku. Na szczęście się udało i w drodze powrotnej pojechaliśmy po Panią. Oczywiście Pani znowu miała wielką i ciężką paczkę. Ledwo daliśmy radę to wnieść. Byłem naprawdę zmęczony tym powolnym wchodzeniem i patrzeniem jak Pańcio się guzdra. 
Fuksja do spółki ze mną zainteresowała się zawartością tej paczki. Kręciliśmy się i kombinowaliśmy jak to otworzyć, ale bez pomocy Pańcia się nie obyło. Przyszedł z nożem i otworzył. Patrząc w jego oczy miałem wrażenie, że chce otworzyć nie tylko tą paczkę. W każdym razie paczka skrywała w sobie jedzonko dla mnie i dla Fuksji. Była też zabaweczka dla mnie. Oj czułem się bezpiecznie ze świadomością, że będę miał co jeść przez najbliższe dwa tygodnie zimy. Tej mroźnej i strasznej zimy. Z taką świadomością mogłem kłaść się spać z lekkim sercem. Do ugryzienia!
a co tam!

o jacie tam jest niebieska paczka!

całe nasze zakupy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz