poniedziałek, 21 grudnia 2015

Wampiry w porządku

Sobota miała być dniem wypoczynku po ciężkim tygodniu. No dobra to człowieki byli zapracowani, ale ja przez to wszystko spać nie mogłem tak jak się należy. Tymczasem skoro świt wstaliśmy i ruszyliśmy na spacer. Całe szczęście, że była piękna pogoda. Słońce pięknie świeciło aż chciało się spacerować po okolicznych łąkach. W zasadzie to chciałem przejść pod las i wracać, bo w domku czekało śniadanko. No i na szczęście tak się stało. 
na spacerku
Całe szczęście, że spacerek nie był zbyt długi, bo nie zdążyłem się za bardzo rozbudzić. Po powrocie do domku zjadłem i szybciutko ułożyłem się na kanapie i już oczy robiły mi się ciężkie i już się zamykały, gdy nagle człowieki oznajmiły, że wychodzą. Nie mogłem zostawić ich samych i ruszyliśmy i LaBunia zawiozła nas. Pojechaliśmy na małe zakupy po jakieś tam brakujące zakupy. 


co tam robicie?

Droga do sklepu była dość powolna, bo co chwilę się zatrzymywaliśmy, coś kupowaliśmy. Ba nawet przeszliśmy się po centrum miasta aby odwiedzić jakieś tam sklepy. W jednym były same niteczki i igiełki oraz jakieś tam materiały a w drugim kolorowe kredki, farbki i pędzelki.  Z obu Pani wyszła ze sporym uśmiechem na buzi. Tak więc zamiast spać, musiałem wędrować i zamiast odpoczywać to przebierałem nóżkami. Na całe szczęście na tym skończyła się ta ciężka praca i udaliśmy się do domku. Znaczy się LaBunia nas zawiozła. Całą drogę wystawałem z okna i podziwiałem dość szybko zmieniający się świat. W ładny ciepły dzień, przy słonecznej pogodzie mogę tak wyglądać przez okno i kilka godzin.

prawie pod domkiem

Wchodząc do domku zabrałem ze sobą swój patyczek. Zostawiłem go jakiś czas temu pod wejściem do klatki schodowej. Pańcio zawsze zabraniał mi go brać ze sobą, a tym razem się zgodził. Tym razem mogłem wnieś go do domku i delektować się obgryzaniem go. I tak zamiast spania to zająłem się patyczkiem. W tym czasie Pańcia krzątała się w kuchni a Pańcio kończył sprzątać najmniejszy pokoik. Ech nie wiem ile czasu upłynęło, ale z patyczka prawie nic nie zostało gdy się od niego oderwałem. Tylko kilka wiórów walających się po całej podłodze. 

och jakie smaczne

W zasadzie to umknął mi obiad człowieków i nawet się nie zorientowałem kiedy sprzątanie przeniosło się do sypialni. Może to przez te wspaniałe zapaszki z kuchni?
W sypialni to były nudy. Tu głównie układane byłe ubrania. Ja to olewałem i sobie spałem w najlepsze. Oczywiście przeniosłem się do wspomnianego pokoju. Borowski jednak nie pozostał sam - pomagała mu Fuksja. Ona nie tylko pomagała w porządkowaniu skarpetek. Ona przede wszystkim kontrolowała ułożenie ubrań na półce. Zwracała szczególną uwagę na kolorystykę kupek ubrań ich proporcje i kształt - taka nasza idealna Pani domu.
oj coś tu jest nierówno!

Sobota skończyła się dość późno. Po skończonej pracy nagle stanęło w pokoju wielkie zielone drzewo. Smutne zielone drzewo. Na którym nic nie było poza wielkimi bombkami. Te bardzo zainteresowały Fuksje. Nie ukrywam, że mnie też. Jednak ona jakoś tak bardziej się wkręciła i już po czasie musiała się wykręcić. Już po jedna z bombek pękła przy akompaniamencie głośnego Bum. To był ostatni raz jak Fuksja i ja zresztą też podeszliśmy do choinki.

szok


Wszyscy bardzo zmęczeni poszliśmy spać. Oj a to dopiero początek. Niedziela od rana była jakaś taka inna, dziwna. Niby rano wszystko normalnie. Śniadanko, spacerek i sen oraz malutkie sprzątanie. Ogólnie nic nadzwyczajnego. Do czasu, oczywiście do czasu. Zaczęliśmy się zbierać do wyjścia. Pańcio zabrał ze sobą moje dokumenty zdrowotne. Już wiedziałem, że jedziemy do Weta. No ale, w niedzielę? Przecież nie byłem umierający. W każdym razie szybciutko wskoczyliśmy do LaBuni i w drogę. Minęliśmy ulicę prowadzącą do Weta i co już mi nie pasowało, ale w zasadzie się tym nie przejąłem. Po dość długiej drodze w końcu dojechaliśmy na miejsce. Zatrzymaliśmy się w nieznanym mi miejscu i od razu szybciutko podreptaliśmy szukając wejścia do pobliskiego budynku. Od razu wiedziałem gdzie się znalazłem - to był gabinet weterynaryjny, ale nie mojego weterynarza. Kilka piesków i kotków czekało w poczekalni. Jej rozmiar był dość spory i znalazło się w niej miejsce na wagę, z której szybciutko skorzystałem. Pokazała trochę ponad 29kg, więc wszystko ok. Potem po kolei witałem się ze wszystkimi obecnymi zwierzętami i ich człowiekami. Trochę długo nam się zeszło z czekaniem, nawet wyszedłem się przejść przed budynek. Okazało się, że były dwie kolejki. Zwierzaczków chorych i tych co chcą oddać krew. Obie poruszały się dość wolno. Na szczęście w końcu przyszła nasza kolej. Miły Pan zaprosił nas do gabinetu.
długo jeszcze?

ale nudy w tej poczekalni

długo jeszcze?

Przeszliśmy przez drzwi do pomieszczenia w którym były klatki dla zwierzaczków, dziwny miękki stół i jeszcze jeden miły Pan. Po krótkiej rozmowie i wymianie uprzejmości szybko Pańcio mnie postawił na stole. Weterynarze chcieli mnie położyć i odpowiednio ułożyć. Nie podobało mi się to i ich "owarczałem" mocno. Aby się uspokoić i nie denerwować założono mi kaganiec uspokajający i spokojnie się położyłem. Szybko zdjęto mi obroże i założono taką cienką gumkę. Po chwili Pańcio trzymał mnie za głowę i głaskał a Pańci za nóżki i miziała. Jeden z wetów wspierał Panią a drugi zajmował się jakimś sprzętem. Niestety nie widziałem co się dzieje, bo ucho nakryło mi oczy, ale głaskanie mnie bardzo uspokajało i wiedziałem, że będzie dobrze. Tak sobie leżałem nic nie czując. Zupełnie nie wiedziałem o co chodzi i po co tak leżę. Nagle mogłem wstać i zdjęto mi kaganiec. Okazało się, że pobrano ze mnie ponad 450 mililitrów krwi. Oddawałem z siebie tak wiele, a nawet nie wiedziałem o tym. Krew ta ma iść na ratowanie chorych zwierzaków potrzebujących pomocy. Nim jeszcze zszedłem na ziemie a raczej zostałem zniesiony to dostałem wspaniałą czerwoną bandanę z napisem Ratuje Życie. Na ziemi Wet zrobił mi fotkę i dodatkowo dostałem krople przeciw kleszczom i worek karmy. Nie zapominajmy, ze dostałem również "KreWetkę" czyli identyfikator z numerem honorowego dawcy krwi. Uf tyle się działo i jeszcze na odchodne okazało się, że nie było nas na liście. Ciepło pożegnaliśmy się z miłymi weterynarzami a potem ze wszystkimi w poczekalni i przed budynkiem odsapnąłem z tych emocji.
poprawiamy chustę

ja z chustą

karma, aż 3 kilo (będzie na dwa dni)

KreWetka

Reszta dnia już mnie nie interesowała, cieszyłem się, że mogłem zrobić coś dobrego dla innych psiaków. W ogóle nie chciało mi się biegać po Bojkowie, który szybko odwiedziliśmy aby zabrać ze sobą jedną nogę do naszego drzewka. Odwiedziliśmy też Freda i jego miseczki, byliśmy nawet w wyremontowanym mieszkanku i na małych zakupach. Wszystko to jednak było nie ważne i mnie nie interesowało. Chciałem jak najszybciej wrócić do domku i pochwalić się Fuksji tym co się działo. Tak też stało się zaraz po przekroczeniu progu mieszkanka a chwilę później już spałem jak kamień.  Do ugryzienia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz