niedziela, 27 grudnia 2015

Święta, Święta

Wigilia Świąt Bożego Narodzenia przywitała nas słońcem i ciepłem. Co prawda rano było trochę szronu, ale zaraz zniknął w blasku ciepłego słońca. Wigilia powinna być śnieżna i chłodna a najlepiej mroźna. Tymczasem gorące promienie zapowiadały nadejście innego święta. Choć za mojego życia ta pogoda się podobno bardzo pokręciła. Śnieg przychodzi nie w te święta a zimy potrafią być upalne.  Tęsknię trochę za śniegiem, ale z drugiej strony przynajmniej uszka mi nie odmarzają.
w poszukiwaniu magii świąt!
Po powrocie do domku trochę sobie pospałem, ale głównie zajmowałem się zaglądaniem na stoły i blaty w poszukiwaniu pyszności. Zastanawiałem się, gdzie podziewały się te wszystkie smakowite rzeczy, które Pańcia pichciła.  Niestety wszystko było w niedostępnej lodówce, albo gdzieś w pudełkach i pochowane gdzieś wysoko w szafkach.
na stole pusto?

W końcu gdy po raz setny trafiłem do kuchni to okazało się, że Pańcia wykańcza ciasta upieczone dnia poprzedniego. Robiła najróżniejsze kremy a ja miałem okazje spróbować tego z bitej śmietany. Oj niestety nie było to takie łatwe jakby się mogło wydawać. Pańcio postanowił mi trochę podokuczać i gdy spokojnie konsumowałem to podsuwał mi miskę tak, że brudziłem sobie co najmniej nosek. Pewnie była to nauczka, za wybrudzenie całej podłogi w kuchni podczas wcześniejszego łobuzowania połączonego z piciem wody.  Ostatecznie te przepychanki zakończyły się z chwilą upadku pojemnika na ciasto i moja porcja pysznego kremu z miseczki przełożona została do mojej miseczki.
to dla mnie?

podstępny człowiek

W końcu zabraliśmy małe co nieco i ruszyliśmy w drogę. LaBunia dzielnie nas zawiozła do Gliwic. Najpierw poszliśmy zjeść pyszną kolacje wigilijną w mieszkanku z kafelkami. Tam sobie najnormalniej w świecie odpocząłem przy stole licząc na to, że coś tam dla mnie spadnie. Ogólnie to trochę się wyciszyłem i zrelaksowałem. Jednak nie na długo bo udaliśmy się na drugą kolacje Wigiliją. Tam trochę poczekaliśmy nim zabraliśmy się za jedzenie. Chwilę czasu pobawiłem się z Fredem i chwile byłem głaskany przez Pańcie. To w zasadzie jest dość rzadkie więc trzeba z tego bardzo mocno korzystać. Ostatecznie i tam a stole wylądowały pyszne potrawy. W końcu jednak tu wszystko się skończyło i wróciliśmy do domku aby odpocząć w blasi 

gdzie to jedzenie

o tak mizianko

W pierwszy dzień świąt obudziłem się dość późno i od razu jeszcze przed śniadankiem ruszyłem na spacerek. Miałem malutką nadzieję, że na dworze spotkam śnieg. Niestety, nie było ani śniegu, ani chłodu. Po prostu świeciło słońce - pogoda jak w święta, ale Wielkanocne. No nic po szybkim spacerku i załatwieniu ważnych spraw wróciłem coś zjeść i przespać. Po wczorajszym całym dniu, pełnym emocji i wydarzeń miałem ochotę spać aż do samej nocy a potem przenieś się do legowiska w sypialni i spać dalej!


na polu śniegu nie ma

po horyzont śniegu nie ma!

Po powrocie do domku, chwilę sobie odetchnąłem, ale nie mogłem znaleźć miejsca na swoją drzemkę. Pontonik był za zimny, kanapa za miękka. W końcu wpadłem na pomysł, aby wdrapać się na kolana Pańcia. Myślałem początkowo, że to nie będzie dobry pomysł i dostanie mi się bura, ale o dziwo. Wszystko poszło zgodnie z moim planem i po chwili męczarni i wdrapywania się, przy niewielkim wsparciu udało się. Leżałem na kolankach i po chwili już praktycznie spałem. Oj było bardzo przyjemnie i cieplutko a przede wszystkim bardzo wygodnie.
jestem!

drzemka

selfi

Popołudniu znowu ruszyliśmy w drogę. Późny obiadek mieliśmy jeść u Freda. Było tam sporo ludzi i wszyscy weseli i uśmiechnięci - wszyscy w świątecznym humorze. Chwilę pobawiłem się z Fredem, ale przede wszystkim to czatowałem pod stołem licząc na spadek z blatu. Niestety i tym razem się nie udało, choć nie miałem co narzekać, bo wcześniej zjadłem całą miskę psiej karmy - Fred na pewno się ucieszył, bo mógł liczyć na coś świeżego i dobrego dla siebie. Można powiedzieć, że go uratowałem. Potem szybciutko odwiedziliśmy mieszkanko z kafelkami. O dziwo znowu byłem tam głaskany przez Pańcie. To chyba z powodu tych całych świąt, ma taki dobry humorek i tak bardzo mnie kocha. Bardzo się z tego powodu cieszyłem. Zresztą cały czas miałem dobry humorek, bo miałem na sobie swoją czerwoną chustę, która zarobiłem dzięki swojej krwi.
do kuchni to najpierw ja!

o tak miziaj mnie!

moja chusta!

Wróciliśmy do domku zadowoleni, ale zmęczeni. Fuksja nas przywitała i chwilę się pobawiła, ale nie miałem siły na gonitwy za nią. Zwłaszcza, że przed wejściem do domku zrobiłem jeszcze malutki spacerek po osiedlu. Padłem jak długi na kanapie i zasnąłem jak kamień. Fuksja tymczasem poprawiała trochę jeden ze stroików i w końcu zmęczona padła na nóżkach Pańci. Po wieczornej toalecie zasnęła jak kamyk.
ale tak to lepiej wygląda

wieczorna toaleta

troszkę mi się śpi

bardzo mocno i długo mi się śpi

Drugi a zarazem ostatni dzień świąt spędziłem w zasadzie w domku, na szybkich spacerkach i na odpoczywaniu, czekając na przybycie gości. Z rana przyjechali do nas gospodarze mieszkania z kafelkami. Zjedli pyszne i wystawne śniadanko. O pyszności tego śniadanka mogę się jedynie domyślać. W każdym razie trochę posiedzieli, porozmawiali i pojechali. Nie odpoczęliśmy jednak za bardzo, bo zaraz przyjechali kolejni. Tym razem Fred ze swoimi ludźmi. Ich przybycie akurat zgrało się z czasem wyjścia na mój spacerek. Więc zabraliśmy Freda i poszliśmy. Ten nie mógł praktycznie nic zrobić bez mojej obecności i mojej obecności. Byłem jego cieniem a nawet czasami go wyprzedzałem. Przeszliśmy się przez łąki wokoło naszego osiedla. Pokazałem mu to i owo ale czasami mu się to nie podobało, bo wyraźnie chciał wracać do domku.
zobacz a tu jest trawka

a tu jest drzewko

Po powrocie do domku trochę sobie po odpoczywałem przed telewizorkiem przy filmie. Wszyscy byliśmy jakoś tak dziwnie zmęczeni. Ostatecznie gdy pojechali goście, to sobie postanowiłem sprawdzić, co tam na stole zostało. Po stwierdzeniu, że wszystko posprzątane zakończyłem dzień. Do ugryzienia!
a co tam na stole

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz