sobota, 28 listopada 2015

Tydzień zmian

Poniedziałek nas przywitał piękną pogodą, aż chciało się iść na spacerek, aż chciało się wychodzić. Już nie mogłem się doczekać aż wyjdziemy. Starałem się dyskretnie obudzić Borowskich wchodząc na ich łóżeczko i piszcząc do uszka oraz liżąc uszka. W końcu się udało, wstali. Zjedliśmy śniadanko, chwilę się szykowaliśmy i w drogę. LaBunia nas dzielnie woziła na spacerek! 
idziemy?

Poranek spędziliśmy na space w lesie. Słońce przeciskało się przez ogołocone z liści korony drzew. Momentami efekty były wyjątkowo magiczne. Słońce powolutku rozganiało zimne powietrze i robiło się bardzo przyjemnie i bardzo świeżo. Spacerowaliśmy między drzewkami poszukując ciepłych promieni i patyczków do zabawy. Znaczy ja szukałem patyczków a Borowski tylko cykał fotki. Pogoda była naprawdę wyśmienita. Naprawdę fajnie się chodziło. Nad jeziorkiem przez dłuższą chwilę podziwiałem kaczuszki ostatecznie wróciliśmy do czekającej na nas LaBuni i wróciliśmy do domku. Leniuszkowanie było tylko na chwilkę przerwane sprzątaniem i szykowaniem obiadku.Ech poniedziałek był doskonałym rozpoczęciem nowego tygodnia. Pogoda, słoneczko i dość ciepło.

laskiem przed siebie

w słoneczku

a co tu tak liściasto

o patyczek

nad jeziorkiem

Wszytko było pięknie do wieczora. Wtedy to na ostatnim spacerku po kilku minutach dreptania zaczął na nas prószyć śnieg i to dość mocno. Zawitała do nas ponownie zimna. Śnieżek był wielką niespodzianką. Przyjemność spacerowania nie zaburzyła nam ta zmiana aury, mało tego poprawił się mi humor - w końcu dobry śnieżek nie jest zły

śnieżek

We wtorek od samego rana byliśmy nastawieni na dobrą zabawę. Najpierw pojechaliśmy załatwić wszystkie ważne rzeczy. Trzeba było oskrobać szyby z LaBuni nim nas gdzieś zawiozła. Pojechaliśmy do lasu na małą sesje zdjęciową. Co prawda pojechaliśmy trochę w ciemno bo jak wychodziliśmy to słońce jeszcze niemrawo wyglądało zza chmurek. Mało tego jak dojechaliśmy do lasu to po słońcu jeszcze nie było ani widu ani słychu.

ruszamy!

w krzakach nie ma słoneczka

jestem zawiedziony brakiem słońca

Pospacerowaliśmy dłuższą chwilkę między drzewami, aż w końcu słoneczko się pojawiło i rozświetliło cały las. Stało się to dość nagle. Słońce przyłapało nas między drzewami i w zasadzie fajnie wypadło. W końcu tak całkiem naturalnie zaczęło się pozowanie. Uważam, że jestem w tym małym mistrzem. Może mistrzem to trochę za dużo, ale na 100% jestem w tym dobry. Tylko czasami ten mój fotograf tak trochę nawala - no ale niestety nie zawsze możemy sobie wybrać współpracowników. W każdym razie próbowałem w różnych pozycjach, Z daleka i z bliska. To patrzyłem tam to patrzyłem tu. No po prostu szał zdjęciowy. Zmęczony i wyczerpany udałem się na dalszą część spacerku.

o coś widzę coś

profil

frontem do wroga

zbliżenie

półprofil

całkowity profil

na ekstra modela

w śniegu

zamglony świat

no rób piękne zdjęcie

amstaf

jeszcze raz w śniegu

W sumie to nie był spacerek a powrót do LaBuni. Zrobiliśmy kółeczko wokół jeziorka. Słoneczko nieźle dawało w Futerko. Czasami to miałem wrażenie, że się ugotuję, czy coś takiego. W zasadzie to dość szybko się zmęczyłem i miałem nadzieje, że człowiek mnie poniesie, ale nici z tych planów. Zmordowany w końcu załadowałem się do autka i wróciłem do domku

słoneczko

człowiek ponieś

no już wsiadam

Wróciliśmy do domku nie po to aby odpoczywać, ale po to żeby sprzątać. W ruch poszedł odkurzacz a ja musiałem przecież mu pomóc, nakierować w odpowiednie miejsce. No po protu szał.

odkurzamy!

Ten dzień w zasadzie powinien się w tej chwili skończyć, ale niestety trwał dalej i doprowadził do małej katastrofy. W zasadzie to bardzo wielkiej katastrofy. Pojechaliśmy z Pańcią załatwiać spray w stolicy naszego województwa a wracając LaBunia stanęła i ani myślała ruszać dalej. Znowu się popsuła, na całe szczęście już pod samym domkiem. Po szybkiej diagnozie okazało się, że popsuła się ta sama cześć co ostatnio - ta wymieniana ostatnio - klopsik. Zasmuceni wróciliśmy do domku, na szczęście późno w nocy opiekun Franka sprowadził LaBunie po domek i zostawił nam swojego małego białego wariata. Tak więc tymczasowo dorobiliśmy się nowego autka, a LaBunia stała smutna i wyglądała jak siedem nieszczęść.
Nasza LaBunia w środę z samego rana została na parkingu. Pewnie smutna i bezsilnie patrzyła na nas jak odjeżdżaliśmy w małym, białym wariacie. No trudno jak się popsuła to potem trzeba cierpieć i stać bezczynnie. No nic my szybko załatwiliśmy ważne sprawy i ruszyliśmy w las. Tym razem wylądowaliśmy nad jeziorkami, zaraz koło domku wędkarzy i różnych innych zwierzątek. Spacerek nie był za długi, ale bardzo owocne. Krótki, bo ktoś zapomniał zabrać ze sobą zapasowe baterie do aparatu. Tak więc z naszego długiego spacerku po całym lesie, zrobiło się małe kółeczko wokół jeziorka. W maluszku mam zdecydowanie więcej miejsca niż w LaBuni. W końcu nie ma tam tylnych foteli. Jakoś tak bliżej moich Borowskich jestem. W zasadzie to mocno się cieszyłem, ze wracamy, bo powiem szczerze, że zimno było i to bardzo.
no ładne to jezirko

patyczek znalazłem!

zobacz jaki fajny!

jak to baterię się rozładowują! 

Ten dzień do końca toczył cię całkiem normalnie. No może poza tym, że nasza LaBunia bardzo odpoczywała. W zasadzie to jej się trochę należało. Trochę jednak musiała poczekać na naprawę. Przede wszystkim trzeba było ją jakoś dostarczyć do naprawialni. Tymczasem zaczął się czwartek. Poranek był dość nietypowy, bo pojechaliśmy z Panią do dentysty. Podczas gdy Ona wylegiwała się na fotelu ja musiałem spacerować po osiedlu. W zasadzie to nie była jakaś kara, czy tez nieprzyjemność. Całe osiedle było przesiąknięte zapachami, ciekawymi zapaszkami. Tak więc się nie nudziłem.  
ale pachnie

Pańcia w końcu wróciła. Nie była jakoś zadowolona. Okazało się, że leczony od ponad roku ząb trzeba było usunąć. Bardzo jej współczułem, bo nie wyobrażam sobie jak to jest mieć usunięty ząb. To pewnie coś strasznego. No i starałem się jakoś ją pocieszyć. Poszedłem do niej a by się przywitać i nawet nie skakałem, a tylko dałem się pogłaskać. W końcu pojechaliśmy na spacerek do lasu. Przecież świeciło słoneczko a my mieliśmy naładowane baterie w aparacie. Oj ruszyliśmy na dalszy spacerek. Początek spacerku była taki jak w dniu poprzednim. Tym razem nie brnęliśmy ścieżkami a wkroczyliśmy w prawdziwy las. 

no idziemy na przeciw przygodzie

chwila nad jeziorkiem

znalazłem patyczek!

Przedzieraliśmy się gęstym lasem. O dziwo im dalej w las tym więcej śniegu na ziemi. Zrobiliśmy sobie chwilę przerwy na odpoczynek. Tak naprawdę to żadne z nas jej nie potrzebowało. Po prostu chcieliśmy porobić trochę fotek. Pańcio pstrykał a ja zachowywałem się jak zawsze, czyli gryzłem patyczki i kopałem w ziemi. No wiecie takie zwykłe bassecie obowiązki. Tu wykopać, tam ugryźć, a może coś obszczekać i wywąchać.
gryzę

wącham

gryz akcji

zadumany myśliciel

stęskniony romantyk

W końcu się znudziło i ruszyliśmy dalej. Ruszyliśmy w stronę Czarnego Stawu. Tam znowu zajrzeliśmy na pole upadłych drzew. Obsypane śniegiem sprawiały bardzo odrealnione wrażenia. Zaglądałem pod kłodami, nad kłodami. Obwąchiwałem je z każdej strony. W zasadzie dobrze wiedziałem, że to miejsce jest mi dobrze znane, ale pod tym puszkiem wygląda zupełnie inaczej. Niestety wszystkie zapaszki gdzieś zniknęły i musiałem się sporo natrudzić aby coś wywąchać. W końcu uciekliśmy z tego miejsca i wielkim kółeczkiem wróciliśmy do autka.
tu jestm

idę już

no a teraz tam idziemy?

podążaj za mną!

o jacie a tam jest zamarznięta woda!

Ten las jest całkowicie szalony. Ma jakieś takie dwa oblicza. Nagle śnieżna aura po minięciu drogi zamieniała się w jesień, złotą polską jesień. No po prostu jakieś szaleństwo. Miałem wrażenie, że to jakaś magia czy coś takiego. Lekko zszokowany w końcu trafiłem do auta i wróciliśmy do domku

co się tu kurka wodna dzieje?

W domku miałem okazję odpoczywać i relaksować się na kanapie. Podczas gdy kot walczył z pudełkami na swoim dekoderze ja spałem i drzemałem oraz ładnie się mościłem. Oj długo się spało na nielegalnej kanapie, oj bardzo długo.

oj co to za pudła?

na kanapie drzemie leń

W związku z zimnem na dworze Pańcio wpadł na pomysł, aby znaleźć mi czapkę. Początkowo mi to nie leżało, ale z czasem ten pomysł nie był już taki bez sensu. Czapka zaczęła fajnie leżeć, była wygodna i co najważniejsze bardzo ciepła. Muszę przyznać, że nawet dobrze wyglądałem w tej czapce.  
no i jak?

wyglądam bosko?

Piątkowy poranek znowu przywitał nas wiosenna aurą. Dość ciepło, trochę słońca i co najważniejsze sporo przygód. Pojechaliśmy małym autkiem w daleką drogę. Oj jechaliśmy bardzo długo, tak długo, że prawie straciłem jakąkolwiek nadzieje, że wrócimy kiedyś do domku. Na szczęście udało się pozałatwiać wszystko a w drodze powrotnej zahaczyliśmy o zamek w Chudowie W zasadzie to o ruiny zamku w Chudowie. Tam miałem okazje na rozprostowanie kości. Najpierw pospacerowałem kilka chwil i nim doszedłem do zamczyska to natrafiłem na wielki głaz. Ten zdawał się być  symbolem przytłaczających każdego z nas problemów. Z jednej jego strony nie widziałem drugiego jego końca. Pańcio szybko mi wytłumaczył, że ten głaz przywędrował ze Szwecji na lodowcu. Nie wiem jak to zrobił, ale ja zawsze chciałem odwiedzić Szwecję i też chciałbym się załapać na ten lodowiec. Tylko gdzie kupuje się na to bilety?
o tak 

kamyczek

Po okrążeniu zamku i przejściu przed gospodą za płotem spostrzegłem wielkie psiaki. Dzielił nas płot. Tak jak one się mną zainteresowały tak ja zaciekawiłem się nimi. Na całe szczęście szpary w płocie były na tyle duże, że mogliśmy się obwąchać, że mogliśmy się zapoznać. Jeden z nich był dość ciekawski i tak strzykał uszkami i się uśmiechał. Pozostałe z lekkim dystansem kroczyły i spoglądały na całą sytuacje. Nawet niektóre rżały. Koniec końców chciałem zachęcić je do zabawy i zacząłem szczekać oraz radośnie merdać ogonkiem. Niestety im się to nie podobało i odeszły.

hej duży piesku

no wącham cię

tutaj jestem

czemu masz takie duże nogi?

Po powrocie do domku udało mi się usnąć i odpocząć po pełnym ważnień dniu. Mój ponton był taki wygodny, że nawet nie zauważyłem jak przyszedł czas na obiadek i nawet na spacerek po Pańcie. Szybko się uwinęliśmy i po powrocie zabraliśmy się za obiadek i za pyszne gofry. Obiadek też był pyszny, ale gofry o wiele pyszniejsze. Muszę szczerze przyznać, że dawno nie miałem tak wielkiej ochoty na smakołyki. W końcu domowe to zawsze są najlepsze. Niestety Pańcio nie wytrzymał i dał bitą śmietanę na gorące gofry i niemal wszystko spłynęło. Mimo wszytko i tak były pyszne. Skąd to wiem, bo Borowscy zrobili ich sobie za dużo i nie dali rady zjeść wszystkiego. Ja nie miałem problemu ze zjedzeniem tego co mi dali. Dostałem w sumie jeden wielki gofr. Pychota. Fuksji też trochę się dostało.
daj gryza, albo całego

o jacie ale to musi być smaczne

To nie był koniec pyszności, to nie był koniec apetycznego jedzenia. Pańcio jakiś czas temu gotował coś w wielkim garze. To coś to jak się okazało warzywa na sałatkę. Gdy Pańcio je obierał ja z Fuksją staraliśmy się ugrać coś dla siebie. Marchewki, Pietruszki i ziemniaczki. Wszystko to wyglądało bardzo apetycznie. Ja chciałem je po prostu zjeść nawet ze skórką za to Fuksa chciała obierać. Troszkę nam się udało podebrać, ale naprawdę troszkę. W zasadzie nie dzielili się z nami, bo mało tego było. Potem wylądowało to w misce, zostało porządnie wymieszane z przyprawami i majonezem. Dodano do tego kilka innych składników i w końcu wylądowało w lodówce aby się przegryźć. Jest to najbardziej tajemniczy proces w kuchni. No i tak zakończył się nas dzień. Zmęczeni poszliśmy spać. Do ugryzienia!

a co to?

daj gryza?

w nóżkach Pańci

2 komentarze:

  1. Super sesja i te podpisy pod zdjęciami :) Jesteś niesamowity :) Świetnie się czytało, jak zawsze zresztą :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ech z byczkami nie możemy sobie poradzić, ale dziękuję :)

      Usuń