czwartek, 10 lipca 2014

Pod wodą

Wczoraj odprowadziłem Panią do Pracy i szybko wróciłem do domku. Jednak nie miałem czasu na odpoczynek, nie było szans wypocząć. Zostałem niecnie zwabiony pod prysznic, gdzie mnie zamknięto. Już wiedziałem co mnie czeka. Wiedziałem, że zaraz spadnie na mnie deszcz umiarkowanie ciepłej wody z przenośnego generatora klimatycznego, zwanego przez Borowskich prysznicem małym. Woda leciała, ja mokłem. Następnie zostałem wymiziany ryżową szczoteczką  z szamponem truskawkowym. Potem gąbka i ostateczne płukanie. To niestety był już koniec tego relaksującego doświadczenia. Trzeba było wychodzić na zimny świat. Wychodziłem opornie, na szczęście Pan miał wielki ręczniczek, którym mnie okrył i porządne wytarł. Dzięki temu nie umarłem z zimna. Troszkę pobiegałem po mieszkanku, aby szybciej wyschnąć, ale ostatecznie wdrapałem się na kanapę i zasnąłem. 
eeeeeeeee jeszcze tylko dwie miski i wstaję!


Ech, robiący zdjęcie Pan wybudził mnie i zorientowałem się, że to był tylko sen.  Ponadto nie mogłem sobie już pospać, bo Pan zaczął sprzątać. No powiem wam, że nie podobało mi się to, bo prał moją kanapę, a potem przeniósł się do odkurzania i mycia podłogi. Bardzo aktywnie mu w tym pomagałem
myję podłogę

Gdy tak szorowałem podłogę, Pan zakropił mnie przeciw kleszom. Nawet się nie zorientowałem, a byłem już zabezpieczony przeciw tym krwiopijca. Ponadto na śpioszka zostałem przetarty mazidłem na skórę. W sumie zdałem sprzęt sprzątający i poszedłem spać bardzo zmęczony. 
śpię zmęczony

Potem to już dzień potoczył się bardzo szybko. Pojechaliśmy po Panią i na zakupy. Ze względu na padający deszcz zostawałem w autku. Na całe szczęście, bo jak zerkałem za okno, to była tam niemal powódź. Kto by chciał wychodzić na taki deszcz na dworek? Kolejne sklepiki i mały spacerek pod parasolem i siusiu. Wróciliśmy do domku i zjadłem obiadokolacje oraz deserek w postaci brzoskwini. Przed samym meczem poszedłem na spacer, aby nie tracić ani chwili z meczu. Zrobiłem wszystkie sprawy i w domku czekałem na meczyk. Nie mogąc się doczekać trochę rozrabiałem i wylądowałem na chwilkę w kagańcu. Mecz się zaczął, kaganiec odszedł w niepamięć. Borowscy na kanapie się rozsiedli i ja chciałem razem z nimi i się nawet wepchałem. Do końca pierwszej połowy się z nimi dzieliłem, ale przestało mi być wygodnie, więc na podłodze obgryzałem kosteczkę, którą kochany Pan trzymał w ręku. No nic mecz się skończył późno, bo były karniaki. Poszli do siebie spać a ja za nimi na swój szlafroczek. Do białego rana spałem jak malutki szczeniaczek, którym w sumie jeszcze jestem. Do ugryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz