wtorek, 15 lipca 2014

Nabity

Rano zostałem sam w Bojkowie. Bardzo się zmęczyłem, ale przez stres i kręcących się sąsiadów nie mogłem położyć się. Poza tym jak można zasnąć, gdy jest się samemu całkiem smutnym i niekochanym. No nic, nie pozostało mi nic innego jak oczekiwać na powrót Pana, który mnie tu zostawił na pewną zgubę. Już czułem w kościach, że umieram i żegnałem się ze światem po cichutku wyjąc sobie. Na szczęście w chwili moich ostatnich agonalnych dźwięków uświadomiłem sobie, że przed mymi oczami jawi się Pan. To był On w całej okazałości. Posiedzieliśmy trochę w Bojkowie i rusz w drogę. Nie była to jednak droga powrotna do domku.

Okazało się, że podjechaliśmy pod budynek gdzie zostawiliśmy autko aby się nabiło, czy jakoś tak. Sprawdzona, została podobno jego szczelność, choć po powrocie nie było nawet mokre. To nie wiem na co ta szczelność była. Ponadto nie miało żądnych otworów, a więc na co je nabili? Te nierozwiązane zagadki nurtują mnie ciągle.
W każdym razie po zostawieniu autka w  "dobrych rękach nabijacza" ruszyliśmy na mały spacerek. Żar z nieba lał się niemiłosierny, a ja w Bojkowie nic zjeść nie chciałem ze złości i na przekór Panu, ba nawet nic wypić nie chciałem. Teraz te wszystkie moje złe decyzje odbijają się na mnie negatywnie. Uszliśmy ledwo kilka kroków a mój język już szurał po ziemi.
wracajmy już do autka i do domku!

Na szczęście szybko zboczyliśmy trochę z drogi i trafiliśmy pod wielką obfitość cienia i do wody. Niemal nie mogłem się oderwać, od picia. Było głęboko a woda była jakaś dziwna w smaku, ale najważniejsze, że gasiła pragnienie. Piłem bez opamiętania, aż mi brzuszek rozdęło.
o kałuża 
no opiłem się 
zrobiłem siusiu w cieniu to mogę kłaść się spać

Niestety te chwile relaksu szybko się skończyły i ruszyliśmy dalej. Na szczęście dla mnie szliśmy bardzo wolno i zazwyczaj w cieniu. 
przeszliśmy już 1243443223 kilometrów czy 43242423443 ?

Pora odbioru autka zbliżała się nieubłaganie, a przecież my zawsze staramy się być punktualni wiec szybko zebraliśmy się w sobie i pędziliśmy w drogę powrotną.
no choć nie ociągają się!

Gdy dotarliśmy do nabijacza, to autko już na nas czekało przed budynkiem. Dostaliśmy kluczyki, zapłaciliśmy i rozsiedliśmy się w zimnej jak lodówka LaBudni. Szczęśliwy jechałem do domku. Niestety nie wróciliśmy do Bojkowa, gdzie czekał już opiekun Freda a chwilę później pojawił się opiekun Franka. Chwile posiedzieliśmy zabraliśmy kilka rzeczy i ruszyliśmy w końcu do domku. Lodowaty podmuch wywoływał uśmiech na mojej mordce i podróż minęła mi bardzo szybko.
Nim trafiliśmy do domku jeszcze odebraliśmy w ostatniej chwili buciki Pani, które oddaliśmy do butnika. Drzwi już były zamykane a buty już miały lądować w piecu, gdy my w ostatniej chwili wstawiając łapę między drzwi i framugę - uratowaliśmy buty. No dobra trochę koloryzuję, ale było piekielnie gorąco. Potem ziemniaczano śliwkowe zakupy i po Panią pojechaliśmy. Chwilkę czekania i głaskanie  przez miłego i serdecznego Pana i w końcu wyszła Pani. Szczęśliwa Trójka pojechała w chłodzie do domku. Tam obiadek i spanie. Spanie jak leniwiec. W nocy jeszcze troszkę rozrabiałem za co zostałem zakagańcowany. Noc przyszła a nasze mieszkanie już w całkowitym ładzie pozwoliło mi się wyspać w sypialni obok moich ukochanych Borowskich. Wraz z budzikiem zacząłem się kręcić i rozpoczął się nowy dzień, szczęśliwy dzień. Do ugryzienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz