sobota, 5 lipca 2014

Po nowe

Jeszcze są na mnie źli, to widać w ich podejściu do mnie i tej ich oschłości. Mimo wszystko musieliśmy rozpocząć kolejny dzień, normalny dzień. Odwieźliśmy Panią, a potem pojechaliśmy na miasto, gdzie odwiedziliśmy warzywniaczek i aptekę, po leki na moją czerwoną szyję. Wróciliśmy do domku i troszkę posprzątaliśmy, a przede wszystkim to praliśmy kanapę. Zupełnie nie wiem czemu, przecież czyściutka była. W między czasie z balkonu wrócił pokrowiec na moje legowisko. To co, że nie jest jeszcze super miękkie, ale już jest i kropka :)
ja tu zostaję i się nie ruszam


Niestety ruszyć się musiałem, bo jechaliśmy po Panią i do sklepu. Pewnie po jakieś jedzonko dla mnie. Cierpliwie więc czekałem przy autku. Po długim czasie okazało się, że nie było jedzonka, a nowe żelazko. Zupełnie nie wiem po co, skoro stare po sklejeniu taśmą i lekkim naprostowaniu stopki też by pewnie działało. No ale kto bogatym zabroni. Jakieś fanaberie i już. Pakując to ustrojstwo do auta tylko dodali, że nie jem przez najbliższy miesiąc. Tylko się zaśmiałem i wsiadłem do samochodu. Szybko odwieźliśmy Panią do pracy i ponownie pojechaliśmy do miasta po rzeczy, które zapomnieliśmy kupić wcześniej. No więc znowu udaliśmy się do warzywniaka. W drodze powrotnej, z siatami w ręku, spotkałem pieska. Nie miałem czasu jednak się bawić, bo trzeba było wracać do domku, aby szykować obiadek. 
cześć piesku

W domku zrobiliśmy wszystko co trzeba i udaliśmy się na w pełni założony wypoczynek. Czekaliśmy na powrót Pani. Nagle rozległ się dźwięk domofonu i szybko zebraliśmy się na dworek. Czekała tam Pani i z nią udaliśmy się do pobliskiego sklepiku. Operacja standardowa. Ja czekałem na czatach, a oni robili skok. Wróciliśmy do domku i zjedliśmy, Oni swoje leczo, ja swoją miseczkę i kiełbaski które nie zmieściły się w leczo. Potem pełen szał i relaks. Najpierw zostałem pomazany po moich czerwonych miejscach na skórze jakimś dziwnym mazidłem. Nie pachniało, nie smakowała, a pomagało, potem głaskał mnie Pan.


Głaskanie mi się podobało, ale to nie koniec dnia. Do wieczorka jeszcze moje legowisko zostało zmontowanie do pierwotnego stanu znanego mi od maleńkości. Najpierw nie chciałem się na nim położyć, bo wydało mi się za małe - za to w sam raz dla mojego piesia.


Później jednak zmieniłem zdanie i piesio wylądował w kącie, a ja spędziłem na szczenięcym legowisku całą noc. Rano długo spałem i obudził mnie wstający Pan. Dobra kończę, bo nie chcę za bardzo nadwyrężać ich cierpliwości. Do ugryzienia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz