sobota, 31 października 2015

Jesień w liściach

Poniedziałek to wielka niespodzianka była. Ku zaskoczeniu wszystkich pogoda jakoś dziwacznie dopisała. Mało tego zapowiadało się, że cały tydzień ma być piękna pogoda. Po wszystkich ważnych porannych sprawach poszedłem z Pańciem na spacerek. Wąchałem cały otaczający mnie świat w poszukiwaniu tego dobrego nastroju, tej dobrej pogody.
idziemy!
Spacerek był w naszej najbliższej okolicy. I o ile pod blokiem nie było jakoś jesiennie, tylko po prostu szaro i betonowo. Na szczęście im dalej w "las" tym kolorowej, tym radośniej. Dywan z liści ścielił się pod naszymi stopami - co prawda był taki skromny, ale jednak był. Kolory aż biły po oczach. Taką jesień to ja rozumie i kocham. Chodziło się z wielką przyjemnością. Olbrzymie się cieszyłem, że możemy doświadczyć takie fenomenu jakim jest - złota polska jesień! Od razu wszystko było jakieś takie intensywniejsze i nie chodzi tu tylko o kolory, ale także doznania dotykowe i doznania zapachowe. Uwielbiam ten dźwięk suchych liści pod łapkami, że o przekopywaniu gór liści nie wspomnę.


tu jeszcze koloru nie czuć

no nie mogę uwierzyć!

ale pachnie

ale kolorowo!

super tu jest

naprawdę musimy wracać?

no co tu już musimy wracać?

Niestety musieliśmy wracać do domku do naszej Fuksji. Wielka szkoda, bo pochodził bym sobie jeszcze, ale z drugiej strony miałem też ochotę na spanie. No więc wróciłem do domku i zabrałem się za wspomnianą wcześniej czynność. Nawet sprzątanie nie było w stanie mnie wybudzić. Zrobił to dopiero pan z Poczty, który dość mocno dobijał się do naszych drzwi. Jak się okazało przyniósł on Paczkę dla Fuksji. Ech po obrazku liczyłem, że w środku będzie jeszcze jeden kot, ale niestety - było tam tylko jedzonko dla Fuksji - takie próbki reklamowe. Fuksja wydawała się być szczęśliwa. Pewnie da mi spróbować jak już otworzą jej to opakowanie. Na razie jednak musieliśmy udać się po Panią.

co to tam masz?

Gdy Pani została przyprowadzona to człowieki zabrali się za jedzenie. Już nie pamiętam co jedli, ale było to naprawdę smakowite. Niestety nic nie dostałem. Nawet najmniejszego kawałeczka na spróbowanie. Ostatecznie gdy zjedli i nie wynieśli talerzy to postanowiłem sam sobie wziąć co moje. Niestety talerzyki były zdecydowanie za daleko i nie było żadnych szans na sukces. Moje wielkie wysiłki spełzły na niczym i obszedłem się smakiem. Koniec końców poszedłem na wieczorny spacerek i po powrocie położyłem się spać na swoim pontoniku. O tym kiedy poszliśmy do sypialni spać zadecydowała Fuksja zasiadając przed komputerem.  

jeszcze kawałeczek i dosięgnę!

oznajmiam

koniec Internetów na dzisiaj!

Wtorek to wspaniałe słońce z samego rana. Tak pięknie świeciło, że aż chciało się wstawać i zaczynać dzień z energią i werwą. Po śniadanku szybko więc zlecieliśmy do LaBuni. Oczywiście nie mogło to być takie schodzenie, że każdy sobie idzie. Musiałem oczywiście poczekać, aż Pani zamknie drzwi i będziemy mogli razem zejść. Nie ma siły aby to mogło wyglądać inaczej.

już? możemy schodzić?

Odstawiliśmy Panią na miejsce, gdzie głośno się z nią pożegnałem i ruszyłem z Pańciem wykorzystać te cudowne słoneczko. Ruszyliśmy na spacerek. Znaczy pojechaliśmy w miejsce w którym spacerek mógł się odbyć. Droga była mi dobrze znana choć i tak z wielką fascynacją podziwiałem ja wystając przez okno, swoje okno

papa Pańcia!!!

Pojechaliśmy do pobliskiego lasu. To był oczywisty wybór w końcu nic tak dobrze nie komponuje się jak przebijające się miedzy drzewami słońce i dywan z kolorowych liści. Autko zostawiliśmy nieopodal domku rybaków i ruszyliśmy przed siebie. Ruszyliśmy na odkrywanie dawno nieodwiedzanego lasu. Na pewno nie jest to pierwotny last, bo wszędzie są wydeptane ścieżki a i asfaltowych nie brakuje. Jednak mimo wszystko i tak stanowi nie lada gratkę dla miłośników obcowania z przyrodą. Wybraliśmy jedną ze ścieżek i ruszyliśmy w last. Obwąchując wszystkie kępki trawy i łodyżki bardzo powoli posuwaliśmy się w głąb - LaBunia już dawno zniknęła nam z oczu. Ja zresztą byłem bardzo skupiony na grzebaniu w liściach i nie skupiałem się na drodze a tym bardziej na tym gdzie idziemy. Oczywiście wiedziałbym jak wrócić dzięki swojemu nochalowi, ale teraz byłem skupiony na wąchaniu lasu.  
ale fajnie

no takich rzeczy to dawno nie wąchałem

wszędzie liście

Tak sobie wędrowaliśmy ścieżką, ale mój Borowski nie byłby sobą, gdyby nie skręcił. Weszliśmy między drzewa na najprawdziwszy dywan z liści. Było on tak gęsty i tak gruby, że z wielką trudnością mogłem się przez niego przekopać do ziemi. Pańcio chciał mnie zostawić w lesie przywiązując do drzewa. No dobra chciał zrobić mi zdjęcia w pełnej krasie i z jako takiej odległości, ale fakt jest faktem - przywiązał mnie do drzewa i zostawił, oddalając się na kilka metrów.

zostawiasz mnie tutaj?

o patyczek!

nie odzywam się !

znowu mnie zostawiasz?

W lesie zrobiliśmy kółeczko i wyszyliśmy nad jeziorko. Tu taż stan wody pozostawiał wiele do życzenia, ale i tak wędkarzy było pełno. Niemal każde dogodniejsze zejście do wody było obsadzone przez Panów wpatrujących się w bardzo oddalone końcówki swoich moczonych kijów. Wokół jeziorka zrobiliśmy pełne kółeczko podziwiając grę świateł w wodnym zwierciadle. Nawet naszła mnie ochota na łyczka wody, pomimo dość niskiej temperatury. Jednak musiałem z tego zrezygnować, bo przecież wlazłem w takie miejsce, gdzie nie było możliwości dostania się do wody. Ostatecznie wróciliśmy do autka jeszcze na chwilę łapiąc zapach jesiennego lata. Już się trochę śpieszyłem ,bo chciałem się napić i odpocząć.

ojejku wędkarze

tam też jest wędkarz!

no i się napiłem!

ostatnie chwile w lesie!

W drodze do domku jeszcze zahaczyliśmy o sklep, gdzie Pańcio kupił jakieś pieczywo. Pachniało nim w całym aucie, aż mi ślinka ciekła. Resztę drogi spędziłem na próbie dostania się do torby z przysmakami. W domku oczywiście był czas na relaks i czas na odpoczynek, po spacerku pełnym wrażeń. Nim jednak poszedłem na drzemkę to razem z Fuksją podziwiałem koszulkę jaką kupił sobie Pańcio w Krakowie. Na obrazku w zasadzie jest portret mój i Pańcia w trakcie spacerku, tylko ja jestem trochę ładniejszy niż na obrazku.

ale fajna koszulka

Reszta dnia była całkowicie normalna i w zasadzie spokojna jeśli nie liczyć pojechania na zakupy. Małe bo małe, ale jednak zakupy. Tylko Fuksja została i pilnowała domku. Chyba jej się to nie podobało, bo gdy tylko wróciliśmy do domku do ona czmychnęła na klatkę schodową. Schodząc ocierała się o każdą barierkę. Pańcio ją wołał, ale ta swoim powolny kroczkiem powolutku schodziła. Ja to wszystko obserwowałem wyściubiając nos przez drzwi. Fuksja w końcu wlazła do domku i bezpiecznie oddaliśmy się wieczornym zabawom i radościom.

Fuksja na gigancie

no wracaj!

Środa to już chyba taki mały piątek.  Odczuwałem to przez to jak bardzo nie chciało mi się wstawać. Po porannym rytuale powolutku zebraliśmy się do LaBuni, która na dworze czekała gotowa do działania. Zawiozła nas tam gdzie trzeba i po chwili z Pańciem jechaliśmy na spacer. Znowu w to samo miejsce, czyli w las.
bez Pańci nie idę!

Chodziliśmy sobie po lesie, po liściach. Ruszyliśmy inna ścieżką, a w zasadzie to wędrowaliśmy po dzikich ostępach lasu - po ścieżkach to chodzą cieniasy. Krążyliśmy między drzewkami i ja wąchałem cały świata a Pańcio robił fotki okoliczności przyrody. Czasami ja trafiłem na tą fotkę, ale to pewnie przez przypadek, bo ja byłem jakiś taki nieuczesany i nie miałem ochoty na sesję zdjęciową.

będziesz mi też robił dziś zdjęcia?

tropię!

Krążyliśmy po lesie a ja sobie grzebałem w liściach. Oboje z Pańciem byliśmy zadowoleni z pogody. Ciepło, dość sucho i przede wszystkim słonecznie. Takie ciepłe chwile trzeba było wykorzystać na spacerach. Bez cienia wątpliwości spacer w lesie był najlepszym rozwiązaniem. Daleko od hałasu miasta i ulic. Z czasem okazało się, że w obiektywie to i ja się nie raz znajdowałem. Czasami Pańcio po moich wygłupach przypinał mnie do drzewa. Tak sobie żartował, że mnie zostawi. Znaczy on tego nie mówił, ale przymykał oko za tym swoim obiektywem i wyglądało to bardzo podejrzanie. Od tego chodzenia i błądzenia zdawało mi się, że Borowski chyba stracił orientacje i nie wiedział jak wrócić do autka i gdyby nie mój nos to pewnie nigdy byśmy nie znaleźli zaparkowanej LaBuni. Do tej pory pewnie byśmy błądzili po lesie i najpewniej umarli z głodu albo co gorsza z głodu i to tak na śmierć.

wącham żółte

wącham czerwone

zaplątany

no chyba tam trzeba iść?

a może tam!?

to ja chwilkę odpocznę!

ooo coś czuję!

dobra jeszcze chwilkę odpocznę

W końcu wróciliśmy do domku, w końcu udało nam się. Dobrze, że LaBunia czekała na nas w miejscu w którym ją zostawiliśmy. W domku po takiej przygodzie należał mi się sen i to bardzo zasłużony sen. Dodatkowo gdy Fuksja dowiedziała się o tym co się stało to też padła wyczerpana z nadmiaru emocji. Aż musiała się podładować na fotelu Pańcia.
ładowanie kota

Teraz pominiemy całą nudę dnia aż do wieczorka, a w zasadzie to już prawie nocy. Poszliśmy z Borowskim na spacerek. Nie uszliśmy za daleko, ale bardzo się na nim wybawiłem. Po kilkuset krokach spotkałem biegającego swobodnie pieska. Był ochoczy do zabawy. Niestety mnie Pańcio nie spuścił ze smyczy, ale może to i dobrze, bo byliśmy blisko ulicy. W każdym razie bawiliśmy się świetnie i to pomimo moich ograniczań co do swobody biegania. Zabawa trwała w najlepsze. Czasami kudłata, cała w lokach czarna koleżanka zapiszczała, bo zdarzyło mi się za mocno ją dziabnąć. Natychmiast przerywaliśmy na chwilkę zabawę. Po chwili jednak wracaliśmy do zabawy. Super sprawa. W końcu jednak po koleżankę zgłosiła się właścicielka, która do tej pory oglądała nasze harce z daleka. Pożegnaliśmy się i po krótkim czasie i załatwieniu wszystkich spraw wróciłem do domku zmęczony i szczęśliwy. W drzwiach oczywiście Fuksja nam czmychnęła na górę, ale łaskawie wróciła spokojnie i bez problemów. Padnięty zasnąłem jak suseł na zimę. 
zabawa -nieostra bo w środku nocy

Fuksja wraca

dobranoc

We czwartek z rana znowu zaskoczyła nas pogoda. Znowu świeciło słońce. Te ostatnie dni października bardzo rozpieszczają nas i ładują potężna dawką energii. Tym razem pojechaliśmy w trochę inne miejsce. Zazwyczaj ze zwykłej drogi aby dojechać do lasu to skręcamy w prawo. Tym razem skręciliśmy w lewo. Wszystko było trochę inne, wszystko było jakieś takie nowe - troszkę się obawiałem, ale na szczęście drzewa były takie same, no i Pańcio był ze mną. Zaparkowaliśmy LaBunie i ruszyliśmy na zwiedzanie tej części lasu. Na pierwszy rzut oka nic się nie różni od tej "starej" Przynajmniej tak na początku mi się wydawało. Jednak im dalej w las, tym znajdywałem więcej różnic. Tutaj ścieżki wyglądają jakby ktoś wytyczył je linijką. Reszta był właściwie taka sama. 
gdzie ty mnie zabrałeś

pachnie jak w lesie

Na końcu ścieżki prostej niczym szyb windy znaleźliśmy mały wąwozik a może jakąś starodawna ścieżkę. Oczywiście nie mogliśmy nie skorzystać z takiej okazji. W te pędy zeszliśmy do środa a tam nic nadzwyczajnego. Po prostu zwykły las. W zasadzie nie wiem czego się spodziewałem. Troszkę zawiedziony zająłem się swoimi sprawami. Głównie szukaniem patyczków i bieganiem w kółko wokół Pańcia.
mam patyczek!

W końcu jednak naszcza ścieżka się znudziła. W zasadzie to już chciałem wracać do autka i do domku. Tak więc gdy tylko nadarzyła się okazja to uciekliśmy z wąwozu. Szybko trafiliśmy nad jeziorko. O dziwo było tam bardzo dużo moczykijów. Zrobiliśmy wielkie kółko nad brzegiem czasami ledwo przeciskając się przy sprzęcie wędkarskim. Nagle na mojej drodze pojawił się piesio. Z daleka go obserwowałem i powolutku się zbliżałem. Powoli i ostrożnie. Nie było możliwości ominięcia go, więc musieliśmy się przywitać. Początkowo wszystko było super, ale w końcu gdy zacząłem odchodzić to powietrze przeszyły szczeki. I po co i na co?
no przynajmniej nie w wąwozie

a co tam za pies?

hejjjjj!

Troszkę się zawiodłem na piesiu. Taki fajne był na początku, ale skończyło się warkliwie. Powolutku wędrowaliśmy w stronę autka. W zasadzie to szliśmy w stronę w której wydawało nam się, że jest autko. Próbowałem wywąchać jakiś ogólny kierunek i prowadzić, co i gdzie. Na szczęście się udało i szliśmy w dobrą stronę.

czuję coś!

Po drodze do autka trafiliśmy na coś w rodzaju osady rybackiej. Znaczy miejsca gdzie wędkarze odpoczywają, albo mają jakieś centrum dowodzenia. Tam były nie tylko kotki, ale także kózki, kurki i psiaki. Wszystkie poza tymi ostatnimi mnie unikały, uciekały lub po prostu unikały. Psiaki natomiast przyszły się przywitać. Było bardzo wesoło i na całe szczęście spokojnie.  Psiaki poszły w swoją stronę, najwyraźniej mnie zaakceptowały a my udaliśmy się do autka, które było już kilkadziesiąt metrów od nas. Wróciliśmy do domku

cześć!

Czwartek był trochę aktywny, ale w większości spokojny i leniwy. Sen bardzo szybko mnie zmógł, zwłaszcza ten sen nocny, tylko łóżeczko było jakieś takie za małe. 



Piątek, piąteczek, piątunio. Kolejny dzień i znowu słoneczko. Znowu nie mogliśmy nie skorzystać z tego i nie pojechać, sami wiecie gdzie - do lasu. No przecież niepojechanie tam to było by wielkie marnotrastwo. Zaparkowaliśmy autko w zwyczajowym miejscu i już na nuszkach w drogę. Oj szło nam bardzo fajnie. Kierowaliśmy się w stronę słoneczka i po niedługim marszu trafiliśmy w okolice, w której znalazłem miejsce na swój domek. No niestety sprawdzałem tam też ceny i raczej musiałbym sprzedać wszystkie swoje organy wewnętrzne i uszy aby kupić miejsce na swoją budę. No w każdym razie pooglądać zawsze miło i zawsze fajnie.
ale tu ładnie!

Po chwili kontemplacji ruszyliśmy w drogę powrotną. Szło nam dość fajnie. Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się na jakieś zdjęcie. Czasami aby Pańcio mógł w spokoju zrobić zdjęcie to przywiązywał mnie do drzewa. Ja starałem się aby o mnie nie zapomniał trochę poszczekując i skacząc. W zasadzie to nie wiem czemu jestem taki przewrażliwiony na tym punkcie, przecież jeszcze nigdy mnie nie zostawił w lesie i pod sklepem zawsze po mnie wraca. No nie wiem może jestem jakiś niedopieszczony, albo coś! 
wącham swiat

no tutaj też ładnie pachnie

chyba się lampa popsuła!

halo tu jestem!!!

Zresztą jak się okazało, później to całkiem sporo zdjęć w trakcie tych przywiązań było ze mną. Żebym to ja wiedział, to bym się nie wydurniał a ładnie pozował. No a tak szczekałem i skakałem i to wszystko jest na zdjęciach.

człowieku!

ja tu jestem!

jestem! widzisz mnie!

smucę się, bo mnie ignorujesz!

W drodze do LaBuni pobuszowałem jeszcze trochę w krzaczorach i między drzewami. W lesie za każdym razem jest cudownie. Co tam jestem, to zawsze zobaczę i powącham jakieś nowe miejsca. Nie wiem jaki ten las duży jest, ale coś czuję, że jeszcze nie sprawdziłem nawet 10% jego powierzchni.

ukrywam się!

W końcu dotarliśmy do LaBuni i w wróciliśmy do domku. Tam spokojny sen i koniec przygotowywania mojego jedzonka. Już wyjaśniam co to jest. Teraz oprócz zmniejszonej ilości moich chrupek będę dostawał galaretę z kurzych nóżek z warzywami (marchewka, seler i pietruszka). Smaczne to bardzo i w dodatku bardzo zdrowe. Tak mi się wydaje przynajmniej!

może nie wygląda super, ale jest smaczne

Wieczorkiem przyszedł czas na drzemkę w nogach Pańcia, który mnie głaskał. Było mi bardzo cudownie i bardzo wielka szkoda, że chwilę później musiałem wstawać i iść na ostatni nocny spacerek. Tak zakończył się pracowity, leśny tydzień. Do ugryzienia!
cudownie!

2 komentarze:

  1. Ale koszulka normalnie wymiata :) i Twoje Furiatowe przygody również :)

    OdpowiedzUsuń
  2. nam też się bardzo podoba. Tylko żeby była trwała. PS Bardzo dziękujemy:)

    OdpowiedzUsuń