sobota, 10 października 2015

Impreza bez stukania

Wtorek o świcie był wspaniały. Słoneczko dawało z siebie wszystko było dość ciepło. Z Pańciem zadecydowaliśmy aby udać się na wspaniały spacerek. Pojechaliśmy do pobliskiego lasu, którego nie udało nam się jeszcze przebyć. Tak więc jest jeszcze dla nas wielką i nieprzeniknioną tajemnica. We wtorek postanowiliśmy trochę ją odkryć.
idziemy na spacer!
Pierwsze kroczki skierowaliśmy przez piękny, rozświetlony październikowym słońcem lasek. Igły i liście smagane lekkim wiaterkiem, tworzyły przepiękny balet światła i cienia na trawie. W tym wszystkim ja i mój węszący nos. Podążałem za tropem, jednak nie mogłem w pełni rozwinąć swoich umiejętności tropiciela, bo byłem na smyczy. Tak mimo całkowitego odludzia, całkowitej ciszy Pańcio mnie nie spuszczał ze smyczy. Dobrze chociaż, że się nie śpieszył i w zasadzie to ja kierowałem naszymi krokami. Idąc przed siebie krążyłem od drzewka do drzewka i wąchałem i tropiłem i oczywiście pisałem. Tak sobie dreptaliśmy i w zasadzie nawet nie zauważyłem jak trochę z lasku wyszliśmy. 

no chodź

no co? Coś wytropiłem, jeszcze nie wiem co

podążaj za moim nosem!

ooooo a co to za palik

Trafiliśmy na torowisko obok którego przechodziła droga, dość mocno użytkowana przez wielkie ciężarówki i różnego rodzaju sprzęt budowlany. Każdy taki przejazd wzbudzał tumany kurzu. Przy czym te jeździdełka bardzo hałasowały. W zasadzie nie było gdzie uciec. Z jednej strony torów ulica a z drugiej skarpa i to dość spora. Tak więc brnęliśmy tym torami, licząc w końcu, że znajdziemy gdzieś zejście i nie rozjedzie nas pociąg. Ciężko się po tym chodziło po kamyczkach, ale jakoś dawaliśmy rade, jakoś szło do przodu. Co chwilę obracaliśmy się za siebie aby spojrzeć, czy nie goni nas pociąg pełen węgla lub czegoś podobnego. Na szczęście nim zaistniała jakakolwiek możliwość, ze zostaniemy mokrymi plamami trafiliśmy na zejście, kierujące na znowu do lasu.

no za nami nic nie jedzie

no i jedzie hałaśnik

schodźmy już!

Wróciliśmy do lasu. Mój zmysł orientacji mówił mi, że chyba zataczamy jakieś wielkie koło. Powrót do lasu był bardzo relaksujący. Znowu mogłem pohasać i delektować się zapachami lasu, przy okazji udało mi się coś znaleźć, a w zasadzie to mi. Znalazłem grzyby, raczej nie jadalne, ale mimo wszystko liczy się fakt znalezienia. Doskonały ze mnie wąchacz. Teraz takie o jakieś zwykłe, potem kto wie, może trufle. W drodze do autka udało mi się jeszcze trochę pobawić patykami, które znajdowałem po drodze. Gdy dotarliśmy nad jeziorka to próbowałem się napić, próbowałem uzupełnić płyny, ale nie było to łatwe oj nie, bo poziom wody był dość niski a ja jak jakiś mały wariat wlazłem na najwyższy betonowy murek. No nic zmęczony, ale bardzo zrelaksowany i wypoczęty udałem się do domku, gdzie od razu zasnąłem, niema od razu

ja je znalazłem

może jeszcze coś znajdę

biegnę z patyczkiem

nie oddam nikomu patyczka

nie napiję się!

wracajmy

mam ochotę coś zjeść

W domku niemal od razu położyłem się spać, za to Fuksja trochę pozowała. W zasadzie to nie było pozowanie. Pańcio starał się namówić ją na pomoc w robieniu obiadku. Wcześniej jednak niż zabrali się za obiadek ruszyło ogarnianie mieszkanka. Pańcio odkurzał i umył podłogę. Przez to wszystko i ja zamiast się wyspać zostałem wybudzony i chcąc nie chcąc w końcu poszedłem pomóc w kuchni przy objedzie.
no nie wiem czy ci pomogę

a jak mnie przekonasz?

W kuchni spędziliśmy wiele godzin. Fuksja przy tym była bardzo mocno zaangażowana, a to pomagała w wygniataniu ciasta, a to pomagała w układaniu paluszków do gotowania. No tak pomoc była potrzebna Pańciowi bo bez tego to na pewno by nigdy nie skończył. Ja tylko stałem z tyłu i czekałem aż coś spadnie. Liczyłem, że spadnie gotowy ugotowany paluszek. Na szczęście kilka razy się to stało. Ja tak naprawdę nie miałem czasu na pomaganie, bo musiałem podreptać po Pańcię.

no dosyp mąki bo się poprzykleja!

spadło coś!?

idziemy po Pańcię!

Resztę dnia pałaszowaliśmy te wspaniałe pyszne i smaczne paluszki.  Sen po tak pracowitym dniu nam się bardzo należał, tylko Fuksja nie potrafiła tego zrozumieć, więc jak zwykle ona w nocy szalała.
Środa z rana nie była już taka wesoła i taka pogodna jak poprzednie dni, przynajmniej z rana. W ogóle był to dzień bardzo spokojny i bardzo powolny. Autko postukiwało, ale mimo to bardzo dzielnie nas woziło. Szybko pojechaliśmy na spacerek. Park Skałka nic się nie zmienia, ciągle nie przybywa wody. Zrobiliśmy ledwie kilka kroczków i nim się zorientowałem a przeszliśmy już dwa kółka, duże kółka. Próbowałem się pobawić troszkę z pilnującymi bernardyna, ale jakoś skore do tego nie były. No nic ostatecznie znalazłem sobie apetyczny kawałek patyczka i dreptałem z nim dumny jak paw. Po drodze spotkałem jeszcze kilka piesków, z którymi oczywiście się przywitałem i nawet krótką chwilę pobawiłem. Jednak ciągle byłem na smyczy, więc nie było w tym ani trochę swobody. W końcu jednak cały ten spacerek się zakończył i mogliśmy sobie spokojnie wrócić do domku aby odsapnąć i zasnąć sobie. 
o wody dalej mało

wącham i wącham

czemu kolega sobie poszedł?

mój patyczek!

nie oddam ci!

no wracajmy już!

Wróciliśmy do domku przy okazji zahaczając o sklep. Zrobiliśmy malutkie zakupy. Oczywiście wypakowywanie nie mogło obyć się bez kontroli i pomocy Fuksji. Ta mała małpa sprawdziła całą siatkę od środka czy przypadkiem Pańcio nic nie zostawił. No po prostu szok i niedowierzanie. Potem wyjść z tego nie chciała z tego wychodzić. No po prostu masakra.

nie wchodzę zostaje!

Popołudniu poszliśmy na spacerek. Nie poszliśmy jeszcze po Panią, bo byliśmy z nią umówieni na później. Gdzieś potem musieliśmy jechać. Na spacerku szybko znalazłem sobie patyczek. Cała wyprawa więc zleciała bardzo szybko i bardzo spokojnie. Niestety patyczek nie mógł ze mną wrócić do domku. Troszkę mi to nie pasowało, ale schowałem go głęboko w krzaczkach i podreptałem do domku. Jednak nie na długo.
mam patyczek!

ale jak to nie wezmę go do domku?

Po chwilowym odpoczynku w domku zeszliśmy do LaBuni i pojechaliśmy. Zabraliśmy Panią i ruszyliśmy w drogę. Było chłodno, słoneczko zachodziło a my jechaliśmy do jakiegoś miasta obcego. Liczyłem na jakiś spacerek i zwiedzanie, niestety się przeliczyłem. Podjechaliśmy pod jakieś centrum handlowe i zostałem w autku. Na szczęści czekanie się opłacało, bo Borowscy przynieśli mi gofry. Pyszne gofry. Miasto Będzin bardzo miło wspominam i na pewno chciałbym tam jeszcze pojechać i tym razem coś zobaczyć i coś odwiedzić. Po prostu się przejść.

a gofry wcinam tak!

Po takim pełnym atrakcji dniu i za krótkiej nocy liczyłem na jakiś odpoczynek, czy coś takiego. W zasadzie się nie pomyliłem. Szybki spacerek w słoneczku. Nie było ciepło, ale było przyjemnie. Znalazłem sobie fajny patyczek i nawet nie zauważyłem jak wróciliśmy pod domek i na pięterko. No w końcu mogłem sobie zasnąć i smacznie pospać. Nim jednak to nastąpiło to przypomniałem sobie, że 8 października to moje urodzinki. Trochę posmutniałem bo to dopiero drugie były a już zapomnieli. Człowieki nic nie mówili i nie robili. Nie zrobili mi żadnej niespodzianki ani życzeń. Fuksja też nic a nic. Szkoda wielka szkoda
na spacerku

Całe przedpołudnie i wczesne popołudnie spędziłem na spaniu a obudził mnie dopiero obiadek i to nie obiadek człowieków a obiadek dla mnie. Moje chrupeczki oblane olejem lnianym. Pyszne i podobno działa na moją sierść. Dodatkowo chrupeczki skrywały pod sobą tajemnice. Pyszna galareta z kurzych łapek. Tej to nawet Fuksja mi zazdrości i podjada z mojej miseczki. Co dziwne smakuje jej to bardzo do czasu aż nie pojawi się w jej miseczce.
zazdrośnica 

no dawaj!



Po obiadku udaliśmy się na spacerek. Szybkim krokiem przewędrowaliśmy do pobliskiego sklepu zoologicznego, z którego Pańcio wyszedł z pełną torba. Dawno tu nie byliśmy a już w ogóle to nie pamiętam, kiedy ostatnio robiliśmy tutaj zakupy. No ja jeszcze wtedy nic nie podejrzewałem. Z tobołkami poszliśmy po Panią i do domku. LaBunia trochę odpoczywała. Nie chcieliśmy jej narażać na jakąś poważniejszą kontuzję. 
gdzie idziesz?

dramatyczny look

Po powrocie do domku okazało się coś super, coś wspaniałego. Człowieki zrobili mi wspaniałą niespodziankę. Najpierw założyli mi czadową czapkę solenizanta a potem razem z Fuksją szykowali mój torcik. Okazało się, że zakupy w zoologicznym były na mój torcik, pyszny torcik. W końcu był gotowy i mogłem go zjeść. Oczywiście podzieliłem się z Fuksją, która tak starała się w przygotowaniach. Po wszamaniu takiego torcika nie miałem ochoty na kolacje. Oficjalnie byłem pełen i szczęśliwie zakończyłem dzień. 
co tam knujecie?

o tak moja czapeczka

ktoś tu za bardzo pomaga!

no dawaj mój torcik, bo już się nie mogę doczekać!

ale pyszny torcik

spokojnie, podziel się

ale pyszne dodatki

cudowne, dziękuję!

Piątek, piąteczek, piątunio. Po takim cudownym czwartku nie pozostało mi nic innego jak z uśmiechem i radością. Pojechaliśmy w końcu rozwiązać sprawę stukania w LaBuni. Postanowiliśmy nie wracać do domku, puki sprawa się nie załatwi. Najpierw jednak pojechaliśmy do centrum Gliwic, gdzie chwilkę pospacerowaliśmy między kamienicami. Odwiedziliśmy starą bramą miejską, park Mickiewicza. W parku pomyślałem sobie, że fajnie wyglądałbym na takim wielkim cokole. Ech może kiedyś, może kiedyś. Przedreptaliśmy nawet na miejski rynek z którego udaliśmy się do autka aby pojechać do Bojkowa i znowu pogrzebać przy autku.
ja i brama

przy pomniku

na rynku

oooo jakiś piesio tu był!

Tak sobie w Bojkowie wjechaliśmy do garażu i po raz kolejny przejrzeliśmy wszystkie rzeczy, które były ostatni odkręcane i przykręcane. LaBunia co chwile stawała na kołach a to na podnośniku. Po długich poszukiwaniach okazało się, że kilka śrubek było lekko niedokręconych. No gdyby nie ja to pewnie nigdy by się nie znalazło. Musiałem pokazać i zwrócić uwagę, że może warto przyjrzeć się tym śrubką z tyłu. W trakcie dokręcania dokładnie dopilnowałem odpowiedniego momentu dokręcenia. No niestety jak na chwilę odszedłem, ledwo się odwróciłem i jednak z 6 śrubek się ukręciła. Na całe szczęście oceniłem to tragiczne wydarzenie i wiedziałem, że akurat ta popsuta śrubka nie jest jakość szczególnie istotna i można bez niej jeździć. No więc dość szybko się zebraliśmy i pojechaliśmy odwiedzić rodzinkę w Gliwicach. W drodze nic nie stukało, nic nie pukało - LaBunia była naprawiona! Odwiedziny u Freda i w domku z kafelkami były szybkie, ale przyjemne. Troszkę zjadłem, troszkę odpocząłem. W końcu wróciliśmy do domku i zrobiłem malutki spacerek pod domkiem.
no przykręciłeś to z tyłu?

no zaraz zejdę i przykręce

jednak nie zejdę - musisz przykręcić sam

dokręciłeś?

Wracając do domku ze spacerku zabrałem ze sobą malutki patyczek, którym chciałem się pobawić w domku. Niestety Pańcio nie pozwolił na to i musiałem zostawić taki wspaniały patyczek pod wejściem do klatki schodowej. Wiedziałem, że go już pewnie nie zobaczę, ale taki los. W końcu mogłem sobie odpocząć i pospać!
biorę go do domku!

W domku  Pańcio postanowił zrekompensować mi smutki związane z brakiem patyczka. Poszaleliśmy trochę na podłodze siłując się, tarzając i głaskając. Umordowaliśmy się mocno, ale to był doskonale spędzony czas po którym miałem wielką ochotę na sen, na spanie! Tak minął nam długi tydzień. Pełen sukcesów, dobrej energii i uśmiechów. Do ugryzienia!
co tu robisz człowieku?

ale się upociłem

wspólna fotka!

2 komentarze: