sobota, 17 października 2015

Żorło, żorło i zdjęcia

Od poniedziałku, od samego rana zaczął się ciężki tydzień. Zresztą poniedziałki rano zawsze są ciężką walką o przetrwanie. A tu dodatkowo padał śnieg. Na razie to był śnieg z deszczem i topniał od razu w momencie zetknięcia z ziemią. No, ale na razie ten zwykły opad powodował wielkie przygnębienie. Pytam się więc po co i na co?
wącham i tu też śnieg!
Po załatwieniu ważnych spraw, pojechaliśmy z Pańciem do Zabrza. Miasto jak miasto. Kilka razy tam byłem, ale jak zwykle w innym nieco miejscu. Po co tam pojechaliśmy? Oczywiście sprawa była związana z naszą LaBunią. Ubezpieczyciel musiał zrobić jej zdjęcia i oględziny. Zastanawiałem się jak robi się zdjęcia czegoś czego nie ma - kół. No ale przecież ja jestem tylko pieskiem. Na miejscu byliśmy sporo za wcześnie i to mimo objazdów spowodowanych remontami torowiska. Tego czasu nie zmarnowaliśmy, poszliśmy po prostu na spacerek. Niby ładne budynki, niby nowe ciekawe miejsce, ale ten śnieg psuł wszystko, psuł całą radość ze spacerowania. Co chwila musiałem go z siebie zrzucać, bo jakoś tak się do mnie przyczepił.
 
 
otrzepywanie się ze śniegu

W końcu jednak wróciliśmy do autka, przedzierając się przez wykopy, płoty i sterty materiałów budowlanych. Idąc zastanawiałem się jak ludzie żyją w tej okolicy. Jak można żyć na budowie i w takim hałasie. No nic poszedłem do autka i czekałem tam na Pańcia. Który po niedługim czasie wrócił z jakimś Panem co robił zdjęcia. Pytał o wiele rzeczy i oglądał nasza LaBunie. Wysłużoną, ciężko pracującą, ale oddana nam i dzielną. Mi niestety nie trafiło się zdjęcie, chyba nie byłem tego dnia zbyt piękny, ale to pewnie przez to, że byłem cały mokry.
No nic tak się zakończyła nasza przygoda z Zabrzem i ruszyliśmy dalej. Ruszyliśmy do Gliwic odwiedzić mieszkanko z kafelkami i załatwić ważną rzecz. W autku na kanapie obok mnie leżał karton wypchany moimi starymi poduszkami. Trochę się martwiłem, co z nimi się stanie. Miałem nadzieje, że wieziemy je wyprać czy coś. Choć z drugiej strony przecież były wyprane w domku. Nie wiedziałem, co za straszny plan powstał w głowie Borowskich. Tak więc zatrzymujemy się pod budynkiem z którego dobiegają szczeki wielu piesków. Wysiadamy i zabieramy ze sobą kartonik. Pod bramą chwilę czekamy i nagle przylatują pieski i jakaś Pani, która bardzo ucieszyła się na nas widok. Cieszyła się, że oddajemy podusie dla piesków. Trochę było mi smutno ze już nie będę ich miał. Chwilę porozmawialiśmy i pożegnaliśmy się. Ruszyliśmy do autka. Po drodze Pańcio mi powiedział, że podusie były dla bezdomnych, schroniskowych Piesków. Od razu zrobiło mi się lepiej i jakoś przestało mi być żal poduszek. 
pod schroniskiem

Po schronisku pojechaliśmy wszystkich poodwiedzać. No i w końcu zmęczony ale szczęśliwy no i przemoknięty wróciłem do domku i poszedłem spać. Reszta dnia na szczęście była dość spokojna. Mogłem odpocząć i odespać poniedziałkowe smutki. Również te pogodowe. W każdym razie pojechaliśmy po Panią i zrobiliśmy malutkie zakupki po drodze.
to co zbieramy się?

Z zakupów najbardziej ucieszyła się Fuksja. Kupiliśmy jej puszkę tuńczyka. Wyglądała na bardzo zadowoloną konsumując ją. Tak jadła, że aż jej się uszy trzęsły i przy tym mocno mruczała a raczej gruchała. Ja też miałem okazje spróbować. Tuńczyk był dobry, ale jednak wolę jakiś inne mięsko. No ale jakby mnie częstowali, to bym nie pogardził.
pyszny tuńczyk

Wieczorny spacerek był w zasadzie bardzo fajny i bardzo przyjemny. Miałem swój czas. Pańcio mnie nie gonił nigdzie. Wąchałem co chciałem i robiłem niemal co chciałem. Wyjątek stanowiły moje próby zjedzenia czegoś z trawy. Ostatecznie na spacerku znalazłem świetny patyczek. Ze znaleziska byłem tak dumny i byłem tak zadowolony, że nie mogłem się opanować ze szczęścia. Patyczek dobrze ukryłem w trawie przy bloku i po wdrapaniu się na pięterko poszedłem spać. Na zakończeni poniedziałku taki spacerek mi się bardzo przydał. Na koniec dnia gdy ja już spałem to Fuksja najnormalniej w świecie z Pańcią czytała książki. Nie wiem jak jej szło, bo szybko zasnąłem, ale nie za dobrze, bo chwilę później byliśmy już w sypialni w swoich łóżeczkach.
mam super patyczek!

spaceruję!!

poczekaj zaraz go gdzieś schowam i idziemy do domku

no poczekaj jeszcze nie doczytałam

We wtorek obudziłem się z nadzieją, że nie pada a przede wszystkim, że na ziemi nie ma białej pokrywy śnieżnej. Szybkie śniadanko i ruszyliśmy do LaBuni załatwiać wszystkie ważne poranne rzeczy. Jak uśmiechnęła się moja mordka, gdy moje marzenia się spełniły. Po wszystkim poszliśmy na spacerek. Nasze okolice były po mokre i jakieś takie bure, ale za to niezwykle świeże i apetycznie pachnące. Chodziłem od krzaczka do krzaczka do krzaczka i wąchałem i delektowałem się tym wszystkim. Spacerek był wielką przyjemnością mimo zimna. W zasadzie to dość szybko się zmęczyłem i chciałem wracać, ale nie było tak łatwo.
tu ładnie pachnie

tu też

telefn też ładnie pachnie

tam idziemy?

a może już wracajmy!

Okazało się, że  znowu musieliśmy pojechać Po Panią. Szybko ją zawieźliśmy gdzie chciała i odprowadziliśmy. Chyba odwiedziła dentystę. Ja z Pańciem poszedłem na spacerek. Dreptaliśmy są między blokami i po trawniczkach. Dawno tu nie byłem i było co wąchać i było co zwiedzać. Nie wiele się pozmieniało w otoczeniu ale zapaszków było wiele. Fajnie jest tak od czasu do czasu odwiedzić jakieś stare miejsce. Gdyby chodził tam codziennie to byłbym się zanudził na śmierć. Spacerek trwał w najlepsze i po drodze przywitałem się z kilkoma pieskami. Pięknie było, ale się skończyło, bo Pani dała znać, że na nas czeka. Tak więc w te pędy wracaliśmy, co niestety nie było takie proste, bo zaplątałem się niemal na śmierć o słupek. Długo kombinowałem jak się uwolnić, ale rady nie dałem i w końcu uratował mnie Pańcio. Oj gdyby nie on to pewnie bym tam umarł na śmierć.
o jacie, ale fajny spacerek

coś tu pachnie

umrę tu na pewno!

Odwieźliśmy Panią i pojechaliśmy do domku - w końcu. Tam sen i odpoczynek, po męczącym poranku. Nawet nie interesowałem się Fuksją, która próbowała mnie zachęcić do zabawy. Obudziłem się dopiero w trakcie sprzątania a już tak na 100% byłem obudzony, gdy Pańcio jadł bułkę. Po prostu też chciałem! Nie podzielił się niestety, ale nie miałem czasu na rozpaczanie, bo już po kilku chwilach byłem już w drodze po Panią. Tym razem szliśmy na piechotę i w dodatku trochę czasu czekaliśmy.
daj bułę!

Chwilkę powędrowałem między materiałami budowlanymi. Obwąchałem cementy, kleje, papy i jakieś tam inne dziwne rzeczy. W zasadzie to było takie rozejrzenie się i zorientowanie na zapotrzebowanie i dostępność materiałów - Wiecie, marzenia o swoim domku.
a to z czym się je

idziemy tam do tych cegieł!

Wszyscy wróciliśmy szczęśliwie do domku do naszej Fuksji. Człowieki zjedli pyszny obiadek i mogliśmy się zrelaksować i poodpoczywać.  W między czasie trochę pobiegałem z Fuksją i ukrałdem jakąś skarpetkę z prania. Ech było o to trochę nerwów, ale się powoli dogaduje z Pańcie. Kaganiec dostaję gdy nie oddam ukradzionej rzeczy po dobroci. No nic ostatecznie po spacerku położyłem się spać na pontonik. Dołączyłem tym samym do Fuksji, która zawinięta w kocyk drzemała na swoim drapaku. Ostatecznie wygonie ułożyłem się w swoim legowisku w sypialni, zaraz po tym jak Borowscy się tam przenieśli. Fuksja tymczasem zajęła mój ponton. 
jak ci oddam to będzie ok?

Fuksja drzemie.

dobranoc

Fuksja dołączyła do nas jak co rano dopiero nad ranem. Godzina 5- 6 a Fuksja przylatuje aby cyckać paluszka kochanej Pańci. Że Ona to wszystko znosi od wielu miesięcy. No ale od takich rytuałów zaczyna się nas dzień. Potem Borowscy wstają, szykują się i sypią nam jedzenie. Sami jedzą. Potem żegnamy się z Fuksją polecając jej pilnowanie domku i ruszamy. Po tych wszystkich porannych rytuałach i obowiązkach późniejszych ruszyliśmy z Pańciem na spacer. Tak środowy spacer był bardzo fajny. Było trochę cieplej i jakby mniej ponuro. Może była to zapowiedź cieplejszych ni, ale na pewno było o wiele przyjemniej. Na spacerku obwąchałem okoliczne łąki i co najlepsze spotkałem dwa pieski. Jeden z nich chodził bez smyczy i taki posłuszny. Miał na imię Fred (zupełnie jak mój Fred) ale był większy i bardziej włochaty. Obwąchaliśmy się, ale na polecenie swojego człowieka ruszył. Drugi piesek był o wiele groźniejszy. Bez smyczy i o wiele mniej posłuszny. Po obwąchaniu się zaczął na mnie warczeć, więc sobie poszliśmy. Było to bardzo niebezpieczne warczenie.

idziemy tam?

no w trawie fajnie jest

Z tego miejsca chciałem powiedzieć wszystkim właścicielom czworonogów. Jeśli nie jesteście w stanie zapanować nad swoim psiakiem, głosem lub jest on bardzo nieposłuszny i uparty jak ja to nie zapomnijcie o konieczności smyczy. Może to was uchronić od wielu nieprzyjemności i smutków.
Po powrocie do domku udaliśmy się na spoczynek. Znaczy ja i Fuksja, ale Pańcio zamiast dać nam spokój to sprzątał. Moje legowisko jeździło po całym pokoju. Ja spokojnie i z godnością to znosiłem i postanowiłem skupić się na nadzorem i kierownictwem. Bez kierownika przecież nikt nie da sobie rady z czymkolwiek. 
sprzątaj a ja tu będę kierował

Na popołudniowym spacerku byliśmy w okolicach naszego dużego ronda. Spacerek szybko przeszedłby bez rewelacji gdyby nie to, że po drugiej stronie ulicy chwilę wcześniej stał się wypadek samochodowy. Widzieliśmy lekko potłuczone autka. Widok nie był zbyt wesoły, Gdyby nasza LaBunia miała nieszczęście w takim uczestniczyć, to pewnie byśmy byli bardzo smutni, zresztą jak uczestnicy tej kolizji. Cały ten spacerek w zasadzie to skończyliśmy idąc po Panią droga trochę okrężną. Na łąkach pobiegałem trochę z patyczkiem . Ostatnio czuję wielką potrzebę noszenia czegoś w pyszczku.
ale kwiatki ładnie pachną!

o tak patyczek

Wróciliśmy do domku i do końca dnia było spanie i odpoczynek. Nawet za wiele nie rozrabiałem. Za to Fuksja trochę dokazywała. Skakała i latała po całym mieszkanku, skupiając się przede wszystkim na stole, gdzie od czasu do czasu zaszeleszczały jakiś papierek na które ona polowała. Takie zgniecione papierki, sreberka i tym podobne rzeczy, są dla niej najlepszą zabawką. Ech w końcu udało nam się pójść spać.
dawaj papierka!

Czwartek przywitał nas deszczem, ale nie takim zwykłym deszczem, a deszczem połączonym ze smutkiem. Miałem poważne rozterki, czy wyjść na spacer. Pańcio podjechał do parku nad jeziorko, a ja się zastanawiałem, czy iść. Deszcz padał i w zasadzie to nie bardzo mi się chciało. No ale jakoś się przekonałem i w zasadzie dobrze, że poszedłem. Spacerek był bardzo fajny. Kilku wędkarzy się ze mną przywitało, znalazłem fajny patyczek z którym miałem sporo zabawy. Nawet na chwilkę zapomniałem, że na głowę i nie tylko leciał mi deszcz i to dość mocny i nieprzyjemny. Z tym patyczkiem spacerek szybciej mi zleciał. Wskoczyliśmy do LaBuni i ruszyliśmy do domku.
no nie wiem czy chce mi się spacerować!

mam patyczek!

Wkroczyliśmy do domku i od razu dostaliśmy po jednym chrupku przekąski. Taki Pańcio ma zwyczaj. Fuksja dostaje  za pilnowanie domku a ja za bycie grzecznym pieskiem. Tak więc razem z siostrą siadamy na komendę siad i dostajemy po smaczku. Potem od razu poszedłem spać. Musiałem porządnie odpoczywać, bo czekała mnie wieczorna wyprawa. Odpoczynek i leniwy dzionek się trochę dłużył w domku, ale to i dobrze, bo mogłem sobie pospać i mogłem sobie odpocząć. Nie było sensu wychodzić na dworek bo padało, wiało i w ogóle było nieładnie. Trochę pomogłem w sprzątaniu, ale ogóle nic się nie działo.

sprzątam


W końcu jednak Pani oznajmiła, że już czas ruszyć. Tak więc pożegnaliśmy Fuksje drzemiącą na dekoderze. Nie była zadowolona z faktu, że znowu zostaje sama. My jednak trochę smutni wyszliśmy prosząc ją o pilnowanie domku. Powiem szczerze, że od czasu kiedy pilnuje to w domku nic się nie stało i nic nie zniknęło. Dobra jest i tyle!
co mówicie?

znowu zostaje sama?

Odebraliśmy Panią i ruszyliśmy w drogę oczywiście wcześniej ustawiają nawigacje na cel naszej podróży. Droga nie była daleka, ale jechaliśmy w zupełnie obce mi miasto. Nie oglądałem świata, ale po prostu zasnąłem na kanapie. Uwielbiam spać na kanapie w naszej LaBuni. Gra muzyczka, jest cieplutko, jest mięciutko. Zaparkowaliśmy z wielkimi trudami, w drugim znalezionym miejscu. Ja zostałem i pilnowałem autka a Borowscy gdzieś zniknęli. Po jakimś czasie, nie wiem jakim, bo pospałem. Gdy autko otworzył Borowski to od razu wyskoczyłem i powędrowałem śladem do Pańci. Od razu ją znalazłem a na miejscu czekało kilka osób, ze wszystkimi się przywitałem. Wszyscy mnie pogłaskali. Głównie witali się ze mną miła ruda Pani i Pan. Znam ich z wyjazdów do Wrocławia, ale przecież w nim nie byliśmy. Było miło i okazało się, że to było spotkanie autorskie miłej Pani z Wrocławia. Szkoda, że nie byłem na nim, bo bym ją zapytał o to czemu do książek nie są dodawane przysmaki, albo dla czego karki nie są boczku? No nic chwilę porozmawialiśmy pożegnaliśmy wielką pisarkę a sami udaliśmy się do LaBuni i do domku. Po drodze był sklepik, był bank, ale w końcu późno w nocy dojechaliśmy i trafiliśmy do łóżeczka aby spać.

cześć wielka pisarko

do widzenia wielka pisarko

Ja od razu znalazłem się w swoim pontoniku i zasnąłem a Fuksja nie mogła przestać się cieszyć z naszego powrotu i nie mogła oderwać się od Pani. W końcu po dniu pełnym wrażeń wszyscy poszliśmy spać z nadzieją, że piątek zaskoczy nas słoneczkiem.

na pontonie

Pobudka w piątek zawsze jest trudna i zawsze jest wyzwaniem. Nie wiem po co mamy wstawać, skoro jest już prawe weekend. Czy piątek nie mógłby być już weekendem od samego rana? W każdym razie po śniadanku szybko przyszykowaliśmy się do wyjścia. Fuksja niemal cały czas siedziała na parapecie i wyglądała przez okno. Jak mniemam tam wypatruje potencjalnych niebezpieczeństw.  Ruszyliśmy na dworek. Pogoda była taka jak sobie wymarzyliśmy. Słoneczko świeciło, pogoda mocno spacerowa, więc zabraliśmy ze sobą aparat.

idziemy

strażnik teksasu na warcie

Na spacerek nie mogłem się doczekać i po wszystkich porannych obowiązkach szybko wróciliśmy pod domek i w drogę. Dreptaliśmy naszymi łąkami i wkroczyliśmy w las. Nasz spacerek był bardzo przyjemny. Kolory były wyjątkowo intensywne. Prawie nic nie zostało zielone. Wszędzie tylko żółć, czerwień i brąz. Szkoda tylko, że ziemia gdzieniegdzie błotnista. Gdy już wychodziłem z lasu to minąłem stojący na środku ścieżki wózek sklepowy. Szczególnie nie zwróciłem na niego uwagi, ale gdy po kilkudziesięciu metrach się odwróciłem to najnormalniej w świecie się go przestraszyłem i nastroszyłem się i zacząłem nawet na niego szczekać!
ale pachnie

i jest słoneczko!

a co to za krzaczorki?

w lesie wącham drzewo

o tam jest słoneczko!

a co to za koszyk?

Powróciliśmy do domku i w zasadzie nic się nie działo. Był ogólny spokój i jakaś taka melancholia. Pewnie spowodowane to było załamaniem pogody. Słońce schowało się za chmury i ani myślało wychodzić. Moja radość opadała i resztę dnia spędziłem na spaniu i leniuchowaniu. Dopiero wieczorkiem coś się ruszyło. Pańcio coś przyniósł i pozwolił mi powąchać. Z niecierpliwością czekałem aby to zjeść, niestety. Było to do buzi, ale nie do jedzenia. Okazało się, że zostały mi wyszczotkowane zęby. W piątkowy wieczór umyte zostały moje ząbki moją własną szczoteczką, kupioną specjalnie dla mnie. Zwykle używali swoich starych i szczoteczek gości, ale w końcu mam swoją. Fuksja przed snem miała małe obcinanie pazurków. Leniwe piątkowe popołudnie i wieczór zakończyło cały raczej deszczowy tydzień! Do ugryzienia!
co tam masz?

hej ??

to jest do jedzenia?

moja szczoteczka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz