poniedziałek, 26 października 2015

Krakowski weekend

W piątek obudziłem się skoro świt, znaczy się zaraz po pierwszym dzwonku z telefonu Pańcia. Od razu byłem gotowy do działania, nim jednak pojechaliśmy to poszedłem szybciutko na spacerek. Nawet pominąłem śniadanko. W trakcie spacerku obejrzeliśmy jeszcze LaBunie, czy aby nic jej nie dolega i szybciutko ruszyliśmy do domku. Raz dwa zjadłem śniadanko szybko ogarnęliśmy mieszkanko z bałaganu. Zostawiliśmy Fuksje na straży i ruszyliśmy w drogę. Pojechaliśmy jednak wcześniej po Wikę. Na tylnej kanapie nie byłem sam a droga nie była krótka. Czekało nas przeszło 90 kilometrów jazdy.
Oczywiście w drodze nie obyło się bez przygód. LaBunia postanowiła zrobić psikusa Pańciwi. Postanowiła pozwolić sobie na żarcik, aby zamiast piątego biegu włączać trzeci. Niestety kapryśna dama była jedyną, która się z tego śmiała. Na całe szczęście szczęśliwie dotarliśmy w piątkowe pochmurne popołudnie do Krakowa na targi książki. Po krótkim spacerku i zapoznaniu się z okolicą wróciłem do autka sobie pospać a człowieki ruszyli na łowy. Na szczęście Pańcio dość szybko wrócił, choć z drugiej strony to szkoda, bo śniła mi się szyneczka i ja w jednym pokoiku. No nic poszliśmy na spacerek i przed drzwiami wejściowymi czekaliśmy na nasze damy. Przy okazji wzbudziłem niemałą sensacje w śród mijających mnie miłośników literatury. Wyszła Wiki a na Panią jeszcze chwilkę poczekaliśmy, ale gdy wyszła to ruszyliśmy w kierunku centrum miasta.
no gdzie ta Pani?

Trochę czasu zajęło nam szukanie miejsca. Gdy się udało i głośno przypominałem o sobie aby nie zapomnieli o mnie ruszyliśmy na miasto ruszyliśmy po zapiekanki na Kazimierza. Położona blisko centrum Wawelu stara dzielnica żydowska na której są najsmaczniejsze zapiekanki na świecie.
to gdzie te zapiekanki?

Troszkę nam się zeszło ze spacerowaniem tam i w zasadzie powolutku zaczęło się ściemniać. To przez to miasto i przez te chmury. No ale w zasadzie jak pies szczęśliwy to czas jakoś tak szybko ucieka. W końcu dotarliśmy na miejsce, dotarliśmy na plac, gdzie pośród wielu wytwórców zapiekanek wybraliśmy ulubionego i zamówiliśmy i trochę sobie poczekaliśmy. I czekaliśmy.
no, długo jeszcze?

W końcu się pojawiły w okienku nasze zapiekanki. Policzyłem i wyszło, ze są tylko trzy. Dla Pańci, dla Wiki i dla Borowskiego. W mojej głowie pojawiło się wielkie: a gdzie moja zapiekanka? Na szczęście długo nie czekałem na odpowiedź. Wszyscy zgodnie oznajmili, że zostawią mi trochę swojej. Nie liczyłem na zbyt wiele, ale lepsze to niż nic. Pierwszy zjadł Pańcio i o dziwo podzielił się ze mną potem gdy już wracaliśmy a w zasadzie szliśmy w stronę rynku to zjadła Pani i w końcu Wiki. Rzeczywiście wszyscy się ze mną podzielili i powiem szczerze, dobrze, że nie zamawiałem jednej dla siebie, bo nie wiedział bym którą wybrać - wszystkie były równie smaczne.
ciamkam zapiekankę od Pańcia

a teraz o Pańci

cała się zmieściła w mordce i ją jem

a tu jem od Wiki

Zadowolony z siebie dreptałem dzielnie koło zamku Wawelskiego. Wywoływałem niemałe poruszenie w śród mijających mnie człowieków. Przy okazji zahaczyliśmy o kilka sklepów i to nie tylko z pamiątkami. Mijały nas wielkie psiaki ciągnące bryczki. Pięknie i odświętnie ubrane wywoływały u mnie poczucie zażenowania - bo przy nich wyglądałem jak biedny kuzyn z Wygwizdowa i nie pomagała nic a nic moja chusta. No na szczęście uśmiechający się do mnie ludzie poprawiali mi humor. W końcu dotarliśmy na rynek główny w Krakowie. Pełno ludzi, piękne budynku. My znowu poszliśmy w długa po sklepikach. Było fajnie a nawet bardzo fajnie. Niestety zmęczenie powolutku wkradało się w nasze nóżki i przyszedł czas powrotu. Oczywiście odwiedzaliśmy sklepy w poszukiwaniu kartek i magnesików na lodówkę. Wróciliśmy do autka i LaBunia będąc dalej bardzo dowcipną zawiozła nas do domku. Tam szybka kolacyjka i szybkie spanie. W końcu sobota będzie równie mocno emocjonująca.
daleko jeszce

pod pomnikiem

w Sukiennicach

Chciałem tylko zaznaczyć, że Wiki spała u nas. Znaczy na kanapie, ja jednak byłem tak zmęczony i zamroczony, że zamiast wygrzewać się na jej kołderce to spałem w swoim legowisku w sypialni z Borowskimi. Tam zastała mnie sobota i pomimo weekendu dość wcześnie z Pańciem wstałem i wyszedłem na szybciutki spacerek. Oj był zdziwiony takim rozwojem sytuacji, bo zaraz wsiedliśmy do autka i pojechaliśmy. Nie pojechaliśmy do Krakowa, pojechaliśmy do Gliwic. Zaparkowaliśmy autko i znowu poszliśmy na spacerek. Pochodziłem sobie po trawie i obwąchałem patyczki. 
a gdzie to się tak śpieszymy?

W końcu Pańcio zaprowadził mnie do mieszkanka z kafelkami, znaczy tego ostatnio remontowanego. Tam chwilkę posiedzieliśmy razem. Pańcio porozmawiał ze mną, że mam być grzeczny. Mocno mnie przytulił i zamknął za sobą drzwi. Nie smutasiałem się w ogóle, bo zostałem z gospodynią. Dzionek bardzo zwolnił do czasu aż bardzo za chciało mi się wyjść na dworek. Popołudniu bardzo mnie przycisnęło. Skakałem i piszczałem aż w końcu po raz pierwszy mogłem z tym człowiekiem pospacerować. Mogłem ją wyprowadzić gdzie chciałem. Po godzinnym spacerku, gdy wracałem spotkałem Freda wraz z opiekunka. Okazało się, że to z nimi spędzę resztę dnia i przedpołudnie niedzieli. Pochodziłem bez smyczy, pojadłem jak bąk, trochę posikałem po panelach no i poszczekałem na Milkę a no i nie zapominajmy, że zostałem ustawiony przez Freda.
Borowscy beze mnie pojechali do Krakowa, na zapiekanki, ale jakoś zły nie byłem na nich. Wiedziałem, że wrócą i to pewnie z dużą ilością rzeczy dla mnie - mam nadzieje.
Niedzielna pobudka w moim domku była leniwa. Fuksja zdawała się być zagubiona w otoczeniu bez mojej psiowatości. Nawet drzemała w moim legowisku. Fuksja z rana bawiła się z Borowskimi a w zasadzie to się nie bawiła a polowało. Był też czas na przytulanie i mizianie, przynajmniej tak Borowscy myśleli. Fuksja natomiast walczyła o życie w śmiertelnym uścisku.
a gdzie Furiat?

polowanie

dla ciebie to tulenie

dla mnie to walka o życie!

Do południa ja czekałem na moich Borowskich i nie mogłem się doczekać aż przyjadą i będziemy mogli razem wrócić do domku. Tak sobie czekałem i czekałem do czasu aż otworzyły się drzwi. Początkowo nie wiedziałem co jest grane, ale zaraz się zorientowałem się co się dzieje. Skakałem i troszkę się zsiusiałem. Nie mogłem się zdecydować, z którym z Borowskich bardziej się witać. Nie odstępowałem ich prawie na krok, no może poza czasem kiedy chrupałem sobie kosteczki. Chwilę jeszcze posiedzieliśmy. W zasadzie to przy obiadku sobie posiedzieli człowieki a ja się kręciłem między nimi a kuchnią. 
cześć człowieki!

W końcu zebraliśmy się do upragnionego domku. W autku z emocji aż usnąłem. Gdy zaparkowaliśmy pod domkiem, to poszedłem jeszcze na malutki spacerek. Tak w ramach siku i tym podobne. Już się troszkę ciemno robiło więc nie chciało mi się chodzić. Czekałem tylko na swoje łóżeczko aby w nim zasnąć. Nawet nie myślałem o jedzonku, bo jeszcze miałem pełny brzuszek. Tylko spanie było dla mnie ważne. Tak zakończył się nasz krakowski weekend. Mam nadzieje, że kolejny krakowski wypad będzie jeszcze bardziej intensywny, że będę mógł pospacerować między stoiskami z książkami. Do ugryzienia!
na spacerku

w końcu moje łóżeczko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz