niedziela, 27 listopada 2016

Przyjąłem gościa

Poniedziałek po tak wielkiej dawce atrakcji musiał być leniwy i relaksujący. Jak się jednak okazało Pańcio miał trochę inny plan. Pojechaliśmy załatwiać jakieś załatwialskie sprawy a potem spacerowaliśmy. Znaczy najpierw przejechaliśmy kawałek. Zaparkowaliśmy pod "średnicówką" i ruszyliśmy w te pędy na spacer po lesie. Słoneczko rozświetlało całą okolicę.
idziemy w las
Nie zawędrowaliśmy zbyt daleko, ale i tak było fajnie. Chasałem wokół Pńcia. Doskonale, że miałem długą smycz, bo moja wolność była zdecydowanie większa. momentami czułem się jakbym był wolny - wolny jak ptak. W trakcie nasze orzeźwiające, ale bardzo brudzącej wędrówki wszystko przebiegało spokojnie no może oprócz mojego biegania. Nagle jednak świat się zatrzymał. Z leśnych odmętów odbiegały do mnie dziwne i niepokojące dźwięki. Po chwili między drzewami i krzewami zamajaczyła nam dwunożna postać. Oczywiście już od pierwszych niepokojących dźwięków byłem w stanie gotowości do walki, no ale po takich widokach od razu zrobiłem się gotowy do uciecz.... znaczy walki. Obudziła się we mnie natura psa bojowego. Na razie jeszcze nie ujadałem, ale dawałem wyraźnie do zrozumienia, że nie można ze mną zadzierać.
tryb "stóż" aktywny

czujny

Nasz marsz mimo wszystko kontynuowaliśmy. Jednak obeszliśmy tą majaczącą postać, bacznie ją obserwując. Postać ta taszczyła ze sobą wielki kosz i patykiem odgarniała liście - takie dowody i fakty doprowadziły mnie do jedynego słusznego wniosku, no może dwóch: albo to był grzybiarz, albo czerwony kapturek. Choć to drugie wydawało się być mało prawdopodobne. Co prawda były koszyk jak wspomniałem, ale były wielkie oczy i wąsy, no i brakowało czerwoneg kubraczka. No nic wędrowaliśmy ścieżka dalej i nim się zorientowałem powolutku zaczęliśmy zawracać. Jak wspomniałem spacerek długi nie był, ale jak się okazało był pełen emocji i z wielką radością wróciłem do LaBuni i do domku.
to co wracamy?

łyczek wody i do domku

Po powrocie do domku trochę ogarnęliśmy mieszkanko i w te pędy położyłem się spać. W zasadzie to nawet nie nadzorowałem za bardzo sprzątania. Tylko od czasu do czasu zerkałem jak się mają sprawy. Koty tym czasem albo szalały albo po prostu stały. Młody bardzo się rozochocił i w zasadzie w jego zyciu nie zmieniło się wiele mimo zlikwidowania jego kuwetki. Przecież ona miała być tymczasowa. W każdym razie poniedziałek w końcu był taki jak sobie wymarzyłem - spałem i śniłem a harce kotów w ogóle mi nie przeszkadzały. One zresztą też, w końcu położyły się spać. Poniedziałek minął szybko i spokojnie.
Fuksja wygrzewa się na swoim parapecie

Fart w cieniu 

drapak służy mu do leżenia

dama śpi

Fart wychodzi z ukrycia

Wtorek zaczął się dość niespodziewanie i dość nieoczekiwanie. Koty oczywiście w nocy wkręciły się do łóżka Borowskich i tak gruchały i tak mądziły, że spać się dało. Na szczęście zaraz po śniadaniu szybko podreptaliśmy na pobliską górę. To góra tylko z nazwa, bo to jedynie jako taki pagórek. Przez te kilkadziesiąt minut spacerku szybko odzyskaliśmy spokój i jakoś poczułem wewnętrzny spokój. Przy okazji udało nam się zrobić kilka zdjęć. Pańcio nawet na chwilę pozwalał mi swobodnie pobiegać, ale powiem szczerze, że jakoś nie miałem ochoty uciekać gdzieś. W zasadzie to pozowałem przed aparatem. Czułem się jak ryba w wodzie, albo basset w fabryce psiego jedzenia  to mój żywioł. Czasami sobie myślę, że chyba życie takie Top Model to nic trudnego. Wystarczy od czasu do czasu się uśmiechać, stanąć odpowiednio i mieć dramatyczny look. No w zasadzie to wystarczy być mną.
spojrzenie w przeszłość

ale smaczna trawa

Top Model jak w mordkę strzelił

w słońcu jak anioł

z ukrycia

dobra wracajmy

Koło południa razem z człowiekami udałem się na jakieś dziwaczne zakupy, czy coś takiego. No niemal cały dzień spędziłem na tych jazdach. Na szczęście nie musiałem wychodzić z LaBuni. Gdy w końcu wróciliśmy obładowani siatami to poszedłem spać. Jednak to nie był koniec mojego dnia. Jeszcze udaliśmy się na spacerek do centrum miasta -  udało nam się nim jeszcze słoneczko przestało świecić. Fajny był taki spacerek, ale po tak aktywnym dniu, bardzo męczący. W domku padłem jak długi i zasnąłem. Zasnąłem jak kamyk. Koty tym czasem harcowały i ani myślały spać. Coś czułem, że ta noc nie będzie taka spokojna. Ech z tymi kotami to ciężkie jest życie.
na mieście

kocia miłość

niewiniątko

Tak jak mówiłem noc nie była spokojna a rano było jeszcze gorsza. Gdy tylko człowieki wstały to młody od razu zrobił to tego nie powinien. Namoczył kołdrę. Oj Pańcio bardzo się zdenerwował, ale z godnością i honorem. Pościel szybko poszła w ruch a sypialni została zamknięta na cztery spusty. My tymczasem z Pańciem udaliśmy się do LaBuni i do centrum miasta. Trochę czasu pokręciliśmy się by znaleźć miejsce i w końcu Pańcio mnie zostawił i zniknął z tablicami naszej LaBuni. Po chwili wrócił zamontował tablice i poszliśmy się przejść po mieście. Poranek był piękny, choć zimny. Podreptałem trochę po okolicy, zrobiłem co zrobić musiałem, i już po chwili widziałem, że Pańcio ma lepszy humor. Daleko nie odchodziliśmy, ale spacerek był owocny. W takiej aurze aż chce się spacerować. Szkoda tylko, że musieliśmy wracać do domku, choc z drugiej strony mogłem położyć się spać. Bo to co działo się później to mogło niejednego przyprawić o dreszcze i zmienić kolor włosów. Pańcio przed snem szykował pościel. Wszystko obyło przebrane i pachnące i gdy wyszedł na chwilę to Fart znowu nasikał. Widziałem jak Pańcio wychodzi z siebie i stoi obok. Słyszałem jak liczy do 10 i chyba tylko to uratowało młodego. Za kare Fart wylądował w kuchni i został tam zamknięty. No mówię wam, że to liczenie chyba uratowało mu życie. Posiedział młody tam trochę a mokra kołdra dołączyła do tej suszącej się z rana. Człowieki spali pod kocykami, a Pańcia po kilkudziesięciu minutach młodego wypuściła - zlitowała się nad nim i tyle. Ten przyszedł dopiero do łózka późno w nocy i wiecie co był obrażony na Pańcia. Tulił się do Pańci i wzrokiem mordercy lustrował Pańcia. Ech kto koty zrozumie? Chyba się nie dziwicie, czemu z tego dnia jest tak mało zdjęć?
aromat Gliwic

dobra wracajmy już?

Na szczęście kolejny dzień pomimo złej aury pogodowej obfitował jedynie w pozytywne zaskoczenia. Po pierwsze i chyba najważniejsze pojechaliśmy przed południem do Rudy Śląskiej. Przejeżdżamy nieopodal prawie codziennie a teraz coś nas tknęło i zjechaliśmy na osiedle.  Zaparkowaliśmy LaBunie i poszliśmy na spacerek. Ledwo wysiedliśmy a tuż przed naszymi oczami rysował się obraz niezwykle malowniczy. Jeziorko sporych rozmiarów na którym po przeciwnej stronie ciągnęła się linia kolejowa. Postanowiliśmy tam się udać. Mimo iż mieliśmy niewiele czasu to postanowiliśmy choć pobieżnie poznać ten kawałek Śląska. Udaliśmy się ścieżką rowerową wzdłuż bliższego brzegu jeziorka. Tam, gdy znaleźliśmy pierwsze możliwe przejście przez niewielką rzeczkę, która zasilała jeziorko - jej nazwa to chyba "Kochlówka". W każdym razie udało się, trochę się wspinaliśmy i brnęliśmy przez błotko, ale byliśmy po drugiej stronie. Ścieżka prowadziła tuż przez pod torami kolejowymi. Pociągi jechały nam niemal po głowie, a kilka nas minęło. Trochę się bałem, ale widoki jakie miałem były fajne. Mało tego zeszliśmy niemal nad samą wodę szukać przejścia. No i przy okazji mogłem się napić tego i owego. W naszej wędrówce po łąkach natrafiliśmy na stado sarenek. Niestety, gdy tylko się zorientowały co i jak to od razu czmychnęły. Nie było nawet czasu na naszą reakcję bo to był momencik. No nic wtedy się zorientowaliśmy, że jest już późno i czas wracać do domku. Droga przed nami była niepewna i nie wiedzieliśmy jak szybko trafimy na przejście na drugą stroną. Droga za nami była znana i już mniej ciekawa, ale z drugiej strony czasowo pewna. Po długim namyśle zdecydowaliśmy się na powrót. W ten oto sposób kolejne miejsce wylądowało na naszej długiej liście - do zbadania. Ech czasami mam wrażenie że ta lista się nigdy nie skończy, a przecież są na niej jedynie miejsca z najbliższej okolicy. Ech co by było jakbyś się gdzieś przeprowadzili, albo coś takiego? Tak sobie myślę, że kiedyś musiał bym się przejść wzdłuż tej malutkiej rzeczki.
no tu przejścia nie ma

ech tutaj też brak

pod torami droga a na drodze ja!

ładny widok

tu też przejścia nie ma, ale przynajmniej można się napić

idziemy dalej

poleciały i pozostał po sarnach jedynie zapach

Na szczęście tego dnia już do końca się nudziłem, ale to nic złego przecież. Czasami trzeba najnormalniej w świecie sobie pospać i odpocząć. Oczywiście dotyczy to tylko zwierzaków, bo człowieki co chwila coś robili, coś gmyrali i kręcili. Ech dobrze, że mają nas oazy spokoju.
koci spokój

młody śpi wszędzie i zawsze

Piąteczek okazał się dniem bardzo spokojnym i leniwym. Mało tego człowieki się gdzieś szykowali. Zbierali rzeczy do torby. W kościach czułem, że gdzieś jedziemy. Cieszyłem się bardzo, bo to oznaczało, że znowu zrobię coś ekscytującego. Skoro jednak się pakujemy to na pewno gdzieś dalej pojedziemy. Byłem cały podekscytowany i gotowy na jakieś wielkie wyzwanie, tylko koty miały wszystko w nosie.  Cały czas zachowywały się jak koty i spały gdzie tylko się dało. Jak to koty przecież. Ja starałem się pomagać Borowskim w przygotowaniach do wyjazdu a te małe kocie smrodki tylko spały. Ech a to ja nie mogę wchodzić na kanapę i to mimo, że tak pomagam. Na tej ekscytacji zakończył się mój dzień a sobota przyszła bardzo szybko. 
kot prosty

kot ostry

W sobotę rano zaraz zleciałem z Pańciem na dół i szybko do LaBuni. Pomalutku zawiozła nas do Gliwic.Tam po szybkim spacerku zabraliśmy ze sobą nie tylko gospodarza mieszkanka z kafelkami to jeszcze pojechała z nami Wika. Wróciliśmy do domku i sprzątnęliśmy porządnie LaBunie. Okazało się, że ja niestety nigdzie nie jadę całą sobotę i prawie całą niedzielę spędziłem razem z gospodarzem mieszkanka z kafelkami. Postanowił on zostać ze mną i się zajmować nie tylko mną, ale i kotami. Bardzo dobrze mu się to udawało i trochę sobie spacerowaliśmy, trochę pospaliśmy jednak mimo wszystko nie mogłem wchodzić na kanapę. Ech co za życie. Pańcio pojawił się w domku popołudniu dnia następnego. Deszczowe niedzielne popołudnie trochę się poprawiło. Nie było Pańci i się trochę martwiłem, ale dowiedziałem się, że została zostawiona u Freda, do którego teraz jedziemy my. Ech tam były puste miski, ale najważniejsze, że byłem blisko moich człowieków. Była Pańcia. Dowiedziałem się, że człowieki pojechali sami do Wrocławia - zostawili mnie i sami udali się na jarmark bożonarodzeniowy. Ech z jednej strony było mi bardzo smutno, a z drugiej cieszyłem się, że nie musiałem się denerwować na hałasy i tłumy ludzi. Po powrocie do domku i po nocnym spacerku w końcu mogłem iść spać z rodzinką w komplecie. Ps. koty były grzeczne przez weekend bez Pańciów, no oprócz stłuczonych dwóch doniczek, ale to przecież drobnostka.
wracajmy do domku, do łóżeczka, do kotów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz