niedziela, 13 listopada 2016

Niepodległość w marszu

Piątek był wyjątkowym dniem w tym tygodniu. Tego dnia świętowaliśmy rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Dla nas ten dzień nie różnił się prawie niczym. Nie wywiesiliśmy flagi za oknem, bo ona wisi u nas zawsze. Nie poszliśmy na żaden marsz, a po prostu pospacerowaliśmy trochę po okolicy. Zresztą pogoda nie była zbyt sprzyjająca. Po prostu dzień jak co dzień. Z tą różnicą, że niemal wszystko było pozamykane.  
idziemy na spacer
O świcie, czyli w okolicach godziny dziewiątej udaliśmy się z Pańciem na spacerek po naszych okolicach. Udaliśmy się na Górę Hugona. Nie zaszliśmy jednak za daleko bo ledwo dotarliśmy na koniec łąk a już chciało mi się wracać. Jakoś w takiej niesprzyjającej aurze nie miałem ochoty spacerować. Wolałem jak najszybciej wrócić do domku i jak najszybciej położyć się na pontoniku i pójść spać. Spacerowanie postanowiłem przełożyć na południe, albo i później. Na razie musiałem odespać zmęczenie po nocnym śnie.

aaaaaaa wracajmy już!

Gdy trochę nastrój się poprawił i wyspałem się udałem się kolejny raz na spacerek po okolicy. Obszedłem cały las po "mojej" stronie. Kolory leśnego dywanu olśniewały i to mimo braku słońca. Znaczy technicznie rzecz biorąc to słońce w dzień zawsze gdzieś świeci. Tym razem nasze świeciło gdzieś ponad chmurami - schowane. Pewnie było zmęczone - jemu tez należy się odpoczynek. Podczas spaceru las wydawał się być pusty. Tylko śpiew ptaków i jedna grupka ludzi. Kręcili się zupełnie tak jak my, i tak jak my mieli aparat i robili zdjęcia. z tym, że to była trójka i jedno z nich było malutkie, bardzo malutkie. Powolutku człapała z dorosłymi dzielnie dzierżąc parasolkę. Co chwilę zatrzymywali się i robili zdjęcia. Fajnie było to wszystko oglądać. W każdym razie wróciliśmy do domku trochę uśmiechnięci. 
hehe fotografują się tam

W ten spokojny i jakże podniosły dzień miałem nadzieję, że w domku będzie spokojnie a tym czasem było zupełnie inaczej. Cały domek aż się trząsł od chrapania kotów. One opanowały spanie do perfekcji i o dziwo zazwyczaj spały całkiem razem. Tak jakby znały się od stu lat. Choć czasem nie potrafiły się dogadać i jakby pokłócone szły spać na swoje pozycje, albo po prostu Fuksja ustępowała młodemu i szła do swoje samotni - szła na swój dekoder. Ciepły i przyjemny dekoder, na który młody jeszcze nie wchodzi bez pomocy człowieków. 
wspólnie na podusi

samotna mała krewetka na podusi

duża u siebie

Tego dnia, młody głównie spał, choć i zdarzały się chwile małej aktywności. Wtedy tez pokazał jakim jest żarłokiem. Okazuje się, że za jedzenie jest w stanie się pociąć i to w zasadzie nie jest ważne co jest do jedzenia  liczy się, że można to schrupać. Gdy Pańcia jadła serek to młody starał się z każdej strony do niej dostać. Z góry, z dołu i po boku i w końcu mu się udało. Po jego interwencji pudełko po serku wyglądało jak nowe - jakby wyszło z fabryki. Ech ma coś z basseta jak nic!

żarłok w akcji

To całe jedzenie jest dla niego niezwykle męczące i bardzo szybko zasypia. Potrafi zasnąć nawet w czasie swojego mycia. W tym drzemaniu pomagała mu Fuksja. Kociaki mimo początkowych kłótni i sprzeczek, oraz chwilowej separacji po prostu zasnęły razem. Tam zastała ich noc i człowieki idąc do sypialni musieli je obudzić. Dla nich to nic strasznego, po prostu kocia banda przeniosła się na łózko i zasnęła z człowiekami. Dobrze, że pilnowałem ich z dołu i nic a nic im się nie stało. 
wspólny sen

w każdej pozycji

nie zawsze łatwo się dogadać

Sen mi się przydał, bo w sobotę z samego rana ruszyliśmy w drogę. LaBunia wiozła nas dzielnie, a głos z nawigacji kierował. Po drodze zabraliśmy gospodarza z mieszkania z kafelkami. Przyjemnie i szybko się jechało - w ciepełku. Dotarliśmy na miejsce i musieliśmy wysiadać. Szkoda, bo było bardzo zimno i dość nie przyjemnie. Mimo wszystko nie żałuje, bo rozprostowałem kosteczki i okazało się, że na parkingu czekają "W górę Bulle" Byliśmi prawie pierwsi i postanowiliśmy się przejść. Obserwowałem okolicę i parking i nim się zdążyłem zorientować parking był już wypełniony po brzegi samochodami i psiakami. To znaczyło tylko jedno. Ruszamy na spacer. Przywitałem się ze wszystkimi w okolicy i ruszyliśmy z całym tłumem. Wędrowaliśmy po mieścinie zwanej Kończyce Wielkie. Malownicza i spokojna mieścinka, była pełna urokliwych domków, starych drzew i pagórków. Wędrowaliśmy to w górę to w dół głównie po asfaltowych drogach. Co chwilę zawiewał zimny wiatr i sypało śniegiem. Niestety był to taki zwykły śnieg, ostry i nim zdążył osiąść na ziemi to znikał. Dobrze, że wszyscy ludzie i psiaki byli mili, bo zrobiło by się bardzo nieprzyjemnie. My jak zwykle byliśmy w ogonie spaceru. Ponad 60 psów spacerowało z nami i prawie każdy nas wyprzedzał. Dotarliśmy na miejsce kulminacyjne - przerwa w spacerku. Pierwsza i jedyna przerwa pozwoliła nam na uzupełnienie płynów w postaci wody dla mnie i ciepłej herbatki dla człowieków. Zjedliśmy po bananie. Nawet zdążyliśmy wziąć udział w losowaniu nagród, ale nam się nie  udało. Jak to mówią, kto ma piękne uszy i ładnie wygląda ten w loteriach ma pecha. Po małym zdjęciu grupowym ruszyliśmy w drogę powrotną. Mijaliśmy dobrze znane miejsca i lokalizacje, bo trasa niemal się pokrywała z tą wcześniejszą. Mimo wszystko dzielnie i ochoczo dreptałem. W końcu znalazłem rytm marszu. Nie zawracałem sobie głowy wąchaniem wszystkiego i wszystkich. W końcu znaleźliśmy się na parkingu startowym. Pożegnaliśmy się ze wszystkimi, dziękując za wspaniałą organizację spaceru i wróciliśmy do domku. Ruszając jeszcze wszystkim machałem przez okienko i kilka osób mi odmachało. Do domku wróciłem tak szybko, że nawet nie zdążyłem się wyspać. Dobrze, że miałem resztę soboty.
tylko nas tyle

na zakręcie przy starym drzewie

halo czekajcie na nas

grupa czeka na maruderów

przez mostek i odpoczynek

trzymam kciuki za losowanie

dowód, że byłem na W Górę Bulle edycja XII

Na szczęście nikt mnie nie męczył już tego dnia i koty były jakieś spokojniejsze. Wszyscy czekaliśmy na niedzielę. Cała niedziela miała tylko jeden ciekawy i emocjonujący moment. Na porannym spacerku okazało się, że na ziemi leży śnieg. Co prawda nie było go dużo i szybko stopniał, ale można powiedzieć - "pierwsze śniegi za płoty", czy jakoś tak to się mówi. I na tym się skończyło, ale jeszcze odwiedziliśmy mieszkanko z kafelkami. Zdjęć z tego dnia nie było i bardzo dobrze, bo przecież byłem bardzo zmęczony i niekorzystnie wyglądałem, zwłaszcza moje wory pod oczami. Do ugryzienia!

o cały świat jest biały

no dobra nie cały

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz