czwartek, 16 czerwca 2016

Sfuriatopogoda

Cały wtorek postanowiliśmy nie ruszać się do naszej mieściny. Po takich słowach z samego rana miałem nadzieję, że cały dzień będziemy leniuchować na tarasie lub w ogródku. i w zasadzie tak prawie było. Rano udałem się na spacerek po najbliższej okolicy apartamentu w którym śpimy i leniuchujemy. Fajnie było bo biegałem bez smyczy. Czułem się wolny jak ptak i w ogóle.
wolny jak ptak, biegam sobie, to tu to tam
Na szczęście zaraz po spacerku i zaraz po śniadanku zasiedliśmy wszyscy w ogrodzie. Człowieki nad książkami a ja po prostu tak bez wyraźniej roboty. Po prostu sobie leżałem i drzemałem, Tylko od czasu do czasu ten błogi sen był przerywany wypadem nad morze. Dobrze, że słońce pięknie świeciło i można było szybko wyschnąć. Ja tylko na chwilę wskoczyłem do wody i przez większą część czasu sobie szczekałem i patrzyłem na człowieków z brzegu. Wiecie taki ratownik amator był ze mnie, co ciągle nawołuje i krzyczy. Niestety im bardziej dzień zbliżał się ku końcowi tam bardziej pogoda zaczęła się psuć. Nie było to jakieś gwałtowne załamanie pogody, od po prostu słoneczko schowało się za chmury

relaks w ogrodzie, relaks w słońcu

Taka pogoda stała się dla Pańcia pretekstem by zakończyć relaks i udać się na spacer po Sukosan. W zasadzie to nie uszliśmy zbyt daleko bo zaczął kropić deszczyk, ale mimo wszystko doszliśmy do plaży miejskiej. Piękna betonowa z udogodnieniami dla każdego z jednym małym wyjątkiem. Obowiązuje tam zakaz wchodzenia psiaków. Tak więc obeszliśmy się smakiem i nie weszliśmy na nią. Szkoda wielka, no ale przecież nie można mieć wszystkiego. Do domku zawróciliśmy więc, a towarzyszył nam w tym spacerku lekko kropiący deszcz. Nie śpieszyliśmy się bo powiem szczerze, że było to nawet trochę przyjemne. W zasadzie ten dzień nie obfitował w żadne wielkie wydarzenia i był całkiem spokojny. Zakończył się dość tradycyjnie, czyli na oglądaniu meczu, którego zakończenia nie pamiętam, bo przespałem
idziemy na spacer

o kurcze, ale tu fajnie

Kolejnego dnia obudził nas rześki wiaterek i słoneczko. Pięknie to wszystko się komponowało razem z pięknie falującym morzem. Wiedzieliśmy, że ciepełko i taką pogodę trzeba wykorzystać na leniuchowanie w ogródku. Razem z Pańcią się opalałem i nawet szliśmy razem do morza. Jednak ja nie wchodziłem bo fale wysokie i silne. Wolałem nie ryzykować zamoczenia czubka noska, albo co gorsza czółka. Po prostu podziwiałem taplających się w wodzie człowieków. Oni zresztą też nie za długo falowali. No do południa i do obiadku to absolutnie panował spokój i pełna harmonia nie zmącona niczym, absolutnie niczym. Potem to się już zaczęło. Zasiedliśmy do LaBuni i ruszyliśmy w drogę. Oj a droga była interesująca ze względu na widoki. Tym oto sposobem dotarliśmy do miasta Nin a w zasadzie to do jego najstarszej części znajdującej się na wyspie. Prowadzą tam jedynie dwa mosty w tym jeden jest tylko pieszy. Miasteczko w blasku słońca prezentowało się nad wyraz wspaniale. W powietrzu unosił się zapach wszędobylskiej lawendy. Dodatkowo niewielka ilość ludzi dodatkowo podnosiła walory tego miejsca. W każdy kąt można było zajrzeć i spędzić przy nim tyle czasu ile się tylko chciało. Nikt nikogo nie gonił, nikt nikogo nie pośpieszał. Odwiedziliśmy każdy straganik, każdy sklepik. Niestety nie znaleźliśmy tam nic unikatowego, co przyciągnęło by naszą uwagę. Prawie wszędzie jest to samo, tak więc kupiliśmy jedynie lody. I po wyznaczonym przez bardzo drogi parking czasie wróciliśmy do LaBuni i ruszyliśmy w drogę powrotną.
i tu i tam jest lawenda

dawaj loda

łyk chłodnej wody

co tam widoki, patrzcie na mnie

prawie cała rodzinka w komplecie

ech, żeby to był jeszcze magazyn z przekąskami - po co oni tak wysoko budują

z Pańcią na moście

wygłupy

Nie wracaliśmy jednak do domku, pojechaliśmy na długie spacerowanie po Zadarze. Po drodze człowieki zakupili mi nową chustę. W zasadzie to spacerowanie było połączone z poszukiwaniem miejsca na kolacje.  W tych poszukiwaniach przeszliśmy chyba całe stare miasto w każdym możliwym kierunku, ale w końcu się udało. Odnaleźliśmy knajpkę na uboczu. Cisza i spokój a po chwili przy stoliku znalazły się pachnące smakołyki. Jakieś tam nioki z gorgonzolą oraz zielony makaron z krewetkami. Spod stołu gdzie odpoczywałem i się relaksowałem po strachu z bijącymi dzwonami te pierwsze wydawały się być niebem w pyszczku. Naprawdę idealny smak. Za to krewetki to nie moja bajka. Gdy Pańcio podsuwał mi je pod nosek to po prostu uciekałem gdzie pieprz rośnie. No to oprócz super ostrej papryczki to kolejne danie, które jest dla mnie niezjadliwe. 
to co gdzie idziemy coś zjeść?

w poszukiwaniu knajpki

Potem postanowiliśmy po prostu pokrążyć po mieście w oczekiwaniu na zachód słońca. W między czasie spotkałem kilka pisaków. Od mopsa po owczarka. Ponadto nieźle się wystraszyłem gdy z zaskoczenia wyskoczył na mnie gang kotów. W zasadzie były trzy, z czego jeden zdawał się mnie zupełnie olewać i tylko zerkał na mnie dość nienawistnie. W końcu jednak tak jak znaczna większość ludzi w Zadarze udalismy się nadmorską promenadą w kierunku Morskich Organów, aby podziwiać zachód słońca. Jednak w trakcie marszu zorientowaliśmy się, że nie ma sensu iść w tłum ludzi i gdzieś w połowie drogi sobie przycupnęliśmy. Mieliśmy świetny widok a przy okazji było o wiele mnie ludzi. Chwila relaksu sprawiła, że odetchnąłem z ulgą i się uspokoiłem. Gdy słońce całkowicie schowało się za horyzontem a w zasadzie za chmurami to postanowiliśmy udać się na most a potem do autka i w końcu do domku. 
szef kociego gangu

daleko jeszcze na ten zachód?

zachód? gdzie?

w blasku zachodzącego słońca

na moście

Ten dzień był bardzo męczący i co najważniejsze pełen prawie pozytywnych wrażeń. W domku po prostu doszedłem na swoje miejsce i padłem jak długi. Miałem nadzieję, na bardzo, ale to bardzo długi sen. Do ugryzienia

1 komentarz:

  1. Mój drogi kumplu! Ojj widzę, że spotkała Cię nie lada podróż :) ja zawsze padam po takich wypadach w teren. Wpadnij i poczytaj do mnie na bloga miałem pracowity weekend!

    wildjackjoker@blogspot.com

    OdpowiedzUsuń