środa, 8 czerwca 2016

koniec początku

Jak inaczej można rozpocząć piątek, czyli ostatni dzień tygodnia, pracującego tygodnia? Oczywiście na wybiegu. Nie jechaliśmy za daleko, bo kierowaliśmy się na pobliski wybieg na Batorym. Było duszno i było gorąco. Niestety prawie cały czas byłem sam i tylko na chwilkę pojawił się inny piesek - tylko na chwilkę. Tą krótką chwilę spędziłem na gonitwach i na szaleństwach. 
uwaga gonię cię
zaraz cię złapię

Bieganie było bardzo intensywne i bardzo męczące. Pogoda tak naprawdę mnie dobijała. Zresztą mam wrażenie, że wszyscy bardzo cierpieli, nawet ci ciepłolubni. Gdy piesio poszedł to ja wróciłem w tryb oszczędnościowy. Za namowa Pańcia, a w zasadzie idąc za przekąskami wdrapałem się na kładkę. I to był koniec mojego zaangażowania w ćwiczenia. Plan zejście z kładki odsunąłem na bliżej nieokreśloną przyszłość. Kładka to doskonały leżak, szkoda tylko, że nie pod drzewkiem. No ale i taka sielanka musiała się skończyć. Trzeba było wracać do domku i w zasadzie to dobrze się stało. Bo odpoczywać, można wszędzie, ale tylko w domku jest najlepiej. Przekąska przekonała mnie do udania się do autka, a droga do domku upłynęła mi na rozmyślaniu, gdzie będę się wylegiwał w domku.
wlazłem

i na tyle koniec

zlazłem, dawaj przekąskę

W domku było po prostu wielkie odpoczywanie. Wykorzystując całe zamieszanie ze sprzątaniem i dokończeniem wieszania siatki na balkonie wślizgnąłem się dyskretnie na leżankę Pańci. Byłem cichutko i byłem tak dokładnie zamaskowany, że prawie niewidzialny. Musze przyznać, że wylegiwanie się w tym miejscu jest niezwykle wygodne. Powiem szczerze, że idealnie do mnie pasuje i w zasadzie to ja nie dziwie się Pańci i jej zamiłowaniu do tego fioletowego bóstwa. Mam nadzieję, że szybko najdzie ją ochota na zmianę na jakiś lepszy i większy a ja przechwycę ten. Nawet byłbym w stanie podzielić się nim z Fuksją. Tym czasem, Fuksja odpoczywała na fotelu Pańcia, po przeciwnej stronie stołu. Ech dziwiłem się jej, że nie chce ze mną poleżeć na leżance. No ale może ona wolała być blisko balkonu na którym przesiadywał Pańcio. W zasadzie to pobawił się siatką, ale nie wyglądało to na coś konkretnego.

zamaskowany

mnie tu nie ma

no co tam jeszcze robisz?

Siatka w końcu była gotowa. Zawisła tak jak należy i Fuksja w końcu mogła całkiem swobodnie chodzić po balkonie. Początkowo temu nie dowierzała, ale z czasem zaczęła czuć się tam całkiem swobodnie jednak unikała dreptania po zewnętrznym parapecie. W końcu bez obaw i ciągłego podglądania przez człowieków mogła spokojnie wylegiwać się na parapecie przy oknie i obserwować cały świat. Bardzo długo delektowała się zapachami i widokami. Dopiero wieczorem zdecydowała się wrócić do nas na stałe, a w zasadzie to pewnie po prostu zatęskniła za Pańcią i za jedzeniem.
Fuksja nie może uwierzyć, że ma siatkę

W sobotę od świtu Fuksja próbowała wybudzić człowieków aby otworzyli jej balkon. Oj nie dała spać nawet mnie, a wiecie jak Furiat niewyspany to Furait zły. Na całe szczęście Pańcio wybrał się ze mną na szybki spacerek, po którym spokojnie zjadłem śniadanie i wróciłem do spania, ale do czasu. Bo ruszyliśmy w drogę. Upał nieźle dawał się we znaki, ale skrzypiąca i trzeszcząca LaBunia zawiozła nas na miejsce docelowe.
wstawać i otwierać balkon

Wylądowaliśmy pod dobrze znanym mi domkiem, gdzie czekali weseli ludzie, ale bardzo zajęci. Okazało się zajęli się jakimiś wykopkami. Bardzo pracowicie grzebali łopatami w ziemi. Ech pewnie zgubili jakieś dwa złote albo jednego dolara. No nic szkoda, ze wcześniej nie wiedziałem to bym przyjechał dużo wcześniej i im pomógł. Mimo, że przyjechałem na spacer z najmłodszym to postanowiłem im pomóc. Postanowiłem dobrać się do łopaty. Niestety jedyne co osiągnąłem to poślinienie drewnianej jej części. Okazało się, że ta metalowa część odpadła wcześniej. Wtedy nie wiedziałem, że do tej drewnianej części potrzebna jest ta metalowa aby łopata działała.
no daj ja będę kopał

no weź dawaj mi to!

W końcu rzuciłem to wszystko i poszliśmy na ten spacerek. Poszliśmy na plac zabaw, gdzie tylko leżeliśmy na kocu. Zresztą ten najmłodszy był jakiś marudny i w ogóle. Nie posiedzieliśmy więc długo i wróciliśmy do kopaczy aby posilić się arbuzem i lodami. No na całe szczęście ja poza wodą też dostałem odrobinę arbuza. Na lody niestety nie miałem co liczyć.W między czasie wykopaliska się zakończyły, i niestety nie odnaleziono zaginionych monet ani żadnego innego skarbu. 
uf jak duszno, uf jak gorąco

dobrze, że odpoczywamy

co on taki maruda?

Ech zmęczony, ale szczęśliwy pożegnałem się ze wszystkimi i pojechałem w jeszcze jedno miejsce. Pojechałem do Bojkowa. Tam był Fred a co najważniejsze był też szykowany grill. I miałem bardzo szczwany plan aby jak udawać spokojnego a w między czasie, gdy czujność człowieków będzie wyłączona zaatakować. Mój plan się powiódł, mój plan był idealny, więc innego wyjścia nie było. Po prostu ukradłem jedną z kiełbasek. Wielka ale jakoś się wcisnęła i czym prędzej uciekłem z miejsca zdarzenia. Co prawda był pościg za mną, ale nieskuteczny. Kiełbaska szybko zniknęła pod moimi faflami a potem w brzuszku. Cudowny jej smak był nie do opisania. Niestety pośpiech się zemścił i szybko kiełbaska wróciła. Nie chcąc się przyznać do błędu ukryłem się z tym i jeszcze po sobie posprzątałem. Reszta pobytu upłynęła już spokojnie i delektowaliśmy się zieloną trawką i odpoczynkiem, z tym, że ja byłem na smyczy. Wiecie, najlepszą oznaką zaufania jest kontrola. W końcu zmęczeni wróciliśmy do domku, zmęczeni i najedzeni oraz bardzo szczęśliwi i zrelaksowani. 
ech a tam grill

Niedziela to kolejne serie spacerów. Niezbyt długich, ale bardzo męczących. Planowaliśmy pojechać na wybieg, ale nam się odechciało z powodu duchoty i upału. Całe przedpołudnie się relaksowałem jak tylko się dało, ale niestety Pańcio wyciągał mnie na te spacery. Oj bardzo mi się nie chciało chodzić i kładłem się co rusz na ziemi. Miałem nadzieję, że to zatrzyma Pańcia i zrezygnuje z dreptanie, ale był bardzo uparty. Pogodzony z losem spacerowałem po tych okolicznych łąkach i lasach. Zamiast delektować się widokami i wiosną to wzdychałem z powodu upału. Łapki odmawiały mi posłuszeństwa i gdy tylko wdrapałem się do domku to niemal w progu padałem jak kawka na ziemię a raczej na podłogę. Całe szczęście, że spacerki rozpoczynały się od znoszenia bo inaczej to pewnie bym nawet nie dał rady wdrapać się na jeden schodek. W każdym razie tak podsumowując spacerki niedzielne to muszę powiedzieć, że bardzo dużo ludzi chodzi po lesie, w zasadzie to takich młodszych ludzi. Poruszają się zazwyczaj w grupkach i mają dobre humory oraz często zostawiają po sobie śmieci. Ech powiadają, że najgorszy to ptak co swe gniazdo kala. I chyba w tym przypadku mogę to zrozumieć. Przecież nie trudno jest zabrać ze sobą tą jedną butelkę i papierki po chipsach? No nic niedziela powoli dobiegała końca. Ja zmęczony spałem a Fuksja relaksowała się na balkonie do późnych godzin. Słońce już było tylko wspomnieniem gdy postanowiła wrócić do domu i oddać się w ramiona Morfeusza. Do ugryzienia!
a daj mi spokój z tym spacerowaniem 

nie idę i koniec

łąki i duchota

las i duchota

znowu łąki, znowu duchota i śmieci

czas do domku

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz