Droga z piątku na sobotę była długa i męcząca. W sumie to
jechaliśmy 14 godzin i 30 minut. Z tym, że przeszło cztery godziny z tego czasu
to różnego rodzaju postoje i spania. Sporo się tego zebrało, ale buła jakoś
przez cały tydzień był bardzo zmęczony. Jechaliśmy całkiem spokojnie i
oszczędnie. Ja w zasadzie całą drogę przespałem i budziłem się tylko na
postojach głośno dając znać, że na parking wjeżdża Furiat. Budziły mnie również
wszelkie jedzonka otwierane w aucie. Tutaj również miałem interes – odbierałem
swoją część, taki podatek.. Jednak chciałem zauważyć, że sen był taki na czuwaniu.
Kupujemy winietę – Czechy
Zatrzymywaliśmy się w zasadzie w standardowych miejscach.
Buła jednak nie dotrwał do parkingu pod Mureckiem. Padł o wiele wcześniej,
gdzieś między Wiedniem a Gradem. Na parkingu zatrzymaliśmy się i człowieki
ścięło z nóg. To był czas mojej pracy. Każdy kto zbliżał się do LaBuni został
ostrzeżony, że w środku pilnuje ja i lepiej, żeby uważał. Dzięki mnie nic się
nie stało i człowieki mogli by spać spokojnie, ale się budziły, gdy ostrzegałem
innych. Czlowieki były dumne z mojego
zachowania.
A jaką winietę kupiliście?
Zadanie wykonane – spokój zapewniony
Zmęczony pilnowaniem w zasadzie położyłem się spać, zamiast
podziwiać piękni Austrii. Kilkanaście, no może kilkadziesiąt kilometrów
jechaliśmy o świcie i robiło to pozytywne wrażenie. Znaczy wnioskuje tak bo
zachowaniu człowieków – sam po prostu miałem łepek na obiciu drzwi i drzemałem.
Krajobrazy to jedyne urozmaicenie w czasie jazdy po autostradzie, jednak ze
względu na pęd wiatru nie ma jak ich podziwiać, przez otwarte okienko. Wszystko na chwilę zmienia się w Słowenii,
którą pokonujemy bocznymi drogami. Tam pozwoliłem sobie na wystawanie przez
okienko. Niestety Słowenia kończy się dość szybko i znowu wraca się na
autostradę. Na szczęście jesteśmy już w kraju docelowym. Granica Słowenia-
Chorwacja, to jedyna gdzie sprawdzają dokumenty. Na każdej z nich z uśmiechem
przez okienko witałem „Wartowniczki” W drodze po skąpanych w słońcu
autostradach Chorwacji zjechaliśmy na dłuższy postój, aby rozprostować
kosteczki to troszkę się pomiziać. To wszystko na zielonej ciepłej trawce. Aż
nie chciało się wracać do LaBuni. Jedyne co nas do tego zmuszało to morze, do
którego mieliśmy jeszcze kilka kilometrów.
O tak tu mnie miziaj
Widoków przez szybkę nie podziwiałem po pro prostu się
położyłem. Klimatyzacja pięknie chłodziła samochód a za oknem aura powoli
robiła się coraz mniej wakacyjna. Chmury na niebie wyglądały dość złowieszczo.
Mało tego im bliżej morza tym bardziej płakały. No powiem szczerze, że troszkę
się obawiałem tych naszych wakacji a przede wszystkim tego, czy za bardzo nie
zmoknę na nich od deszczu. Na całe szczęście, gdy dojechaliśmy na miejsce, a w
zasadzie do miasta blisko miejsca docelowego to pod noskiem uśmiechnąłem się
jak tylko potrafiłem. Słoneczko świeciło. Po zaparkowaniu LaBuni (dokładnie w
tym samym miejscu w którym stała, gdy znaleziona pod nią została Fuksja)
ruszyliśmy na lody. W zasadzie lody były tylko pretekstem by udać się na
zwiedzanie Zadaru i odsapnięcie nad morzem.
No dawaj loda
O tak ale smaczny
Dość szybko minęliśmy stare miasto i mijając stragany
dotarliśmy nad morze. Dotarliśmy w okolice Morskich Organów. Tam chwilkę
spędziliśmy by złapać oddech i udaliśmy się zobaczyć Pomnik Słońca. Powiem
szczerze, że za dnia nie robi jakiegoś wyjątkowego wrażenia. Od po prostu
wygląda jak zwykłe wielkie ogniwo słoneczne. Na szczęście szybko wróciliśmy na
ograny, gdzie dłuższą chwilę się relaksowaliśmy. Moja psiowatość wzbudzała duże
zainteresowanie. Ja jakoś na to starałem się nie zwracać uwagi, choć co chwile
ktoś jakieś zdjęcie zrobił albo pogłaskał. Ja jak nie chodziłem po kosteczki w
wodzie to po prostu delektowałem się świeżym powietrzem i aurą. Do czasu aż
dźwięk dochodzący z organów nie zmienił się z przyjemnego mruczenia na
przeraźliwe buczenie. Wtedy przyszedł czas aby wrócić do LaBuni i pojechać na
miejsce docelowe. Kotka nie znaleźliśmy niestety, ale kilka po drodze
widzieliśmy. Droga do domku to było tylko kilka kilometrów. Sam koniec drogi to
przeciskanie się między wąskimi uliczkami.
Ale jak to idziemy dalej?
Pomnik a wygląda jak ogniwo słoneczne
Na organach fajnie jest
Chwila dla reporterów
Po szybkim rozpakowaniu się i dłuższym wypoczynku. W
zasadzie to dłuższym śnie. Bo wszystkich nas ścięło jak w jednej chwili w
jednym momencie. Tak więc po tym wszystkim udaliśmy się na spacerek po
najbliższej okolicy. Tak tylko aby zapoznać się z nowym miejscem. No i przyznam
szczerze, że wszędzie jest woda, a najbliższa plaża jest tylko kilka kroków od
nas. Tego wieczoru nie zdecydowaliśmy się na kąpiel w lazurowej wodzie.
Dziś nie skaczemy?
Wróciliśmy do domku coś przekąsić a sen zastał nas na
oglądaniu meczu Eruo. Nie wiem kto z kim a tym bardziej jaki był wynik. Po
prostu usnąłem. Kolejny dzień rozpoczął się dość pochmurnie, choć i tak nie
miałem ochoty wstawać. Nie miałem ochoty nigdzie wychodzić, ale przecież
musieliśmy iść po pieczywko. Droga był długa i męcząca, na szczęście udało nam
się dojść do sklepu. Pod sklepem
zostałem na chwilę sam i zaraz cała okolica poznała mój szczek. Ja nie
wiedziałem co się działo i hałasowałem, żeby mnie nie zapomnieli. W każdym jak
wyszli to byli trochę źli i zupełnie nie wiedziałem czemu.
No tędy raczej nie przejdziemy
Po powrocie do domku trochę się przejaśniło. Ba nawet
przejaśniło się trochę bardzo. I resztę dnia w zasadzie spędziliśmy opalając
się w ogródku przed naszym tarasem. Od czasu do czasu wskoczyliśmy do morza. Ja
to się trochę bałem, ale gdy tylko czułem, że ktoś trzyma smycz, to zaraz
wskakiwałem i pływałem jak torpeda. Dobrze, że na plaży nie ma żadnych
zeskoków, tyko łagodne i spokojne wejście. Kamieniste dno naprawdę jest
przyjemne i łapki się nie zapadają. Co prawa nasza plaża jest jakaś inna i
dziwna. Po pierwsze miedzy kamyczkami jest piasek, co troszkę zabrudza wodę, a
po drugie z obu stron ma wodę. Z tym, że do tej drugiej to chyba lepiej nie
wchodzić.
Poczytaj mi
Opalam boczek
Czy ktoś mnie wołał?
Teraz muszę wyschnąć po kąpieli
Wcale nie śpię!
Wieczorek spędziłem na tarasie wypatrując zagrożeń i
niebezpieczeństw, a tak naprawdę to chciałem delektować się świeżym morskim
powietrzem – tak wiecie prosto w nosek.
To co idziemy na spacer?
Pańcio mnie wyciągnął na spacer. Poszliśmy na naszą plażę i
kawałek dalej na łączkę aby podziwiać zachód słońca. Malowniczy i kolorowy choć
za chmurami był bardzo spektakularny. Nawet Pańcio ze mną zapozował do jednego
ze zdjęć. Po tej kilkunastominutowej przechadzce wrócili do domku i znowu usnąłem nie poznając
zakończenia meczu. Ech a tak kibicowałem naszym. Tak chciałem ich wspierać do
samego końca, a wiecie jakie to trudne gdy słucha się komentarzu w nieznanym
sobie języku?
Jaki zachód? Gdzie?
Razem z Pańciem na zdjęciu
W Poniedziałek gdy otworzyłem oczka to nie mogłem uwierzyć,
że jesteśmy w Chorwacji. Myślałem, że ten weekend to jakiś sen, czy coś w tym
rodzaju. Niestety nie było tak różowo, znowu skoro świt musiałem iść do centrum
po pieczywko. Zupełnie nie wiem, czemu człowieki nie kupiły więcej tego
wszystkiego od razu, dzień wcześniej. A przede wszystkim, czemu oni tak dużo
zjedli wcześniej. No dobra trochę ich rozumie, bo przecież przy takiej pogodzie
to sam bym jadła i jadł ile wlezie. Co zresztą czynie, bo człowieki dość
ochoczo się ze mną wszystkim dzielą. No w każdym razie w ogóle nie chciałem iść
na zakupy i Pańcio mnie musiał bardzo przekonywać. Gdy w końcu dotarliśmy pod
sklep to byłem tam spokojny bo już wiedziałem co jest grane. Mogliśmy z
chlebkiem wracać na śniadanie, ale wcześnie jeszcze zahaczyliśmy o okolice
kościoła, gdzie troszkę popiłem deszczówki i wystraszyłem jednego kotka.
Uzupełniam wodę
W drodze powrotnej spotkałem jakiegoś lokalnego pieska.
Bardzo skory do zabawy piesek się z nami przywitał i chwilę się pobawiliśmy i
ostatecznie towarzyszył nam całą drogę do domku. Dopiero ostatnie metry
pokonaliśmy sami. Chyba sobie już zdał sprawę, że trafimy do domku. No nic w
każdym razie, w domku nie odpocząłem zbyt długo bo zaraz jechaliśmy.
cześć
Pojechaliśmy do Zadaru trochę pozwiedzać i pochodzić jego
wąskimi i romantycznymi uliczkami. No dobra żartuje. Ja jechałem tam bo
wiedziałem, że będą lody i na pewno pizza. No i wiecie nie myliłem się, nasza
przechadzka miedzy bardzo wiekowymi budynkami przerywana była co chwila przez
jakieś lody lub pizzę i inne takie frykasy. Wyprawa nie zapowiadała się za
dobrze, bo w aucie zaskoczył nas deszcz, który padał aż do pierwszych chwil
spaceru. Na szczęście już chwilę później słońce świeciło i dawało mocno o sobie
znać. O tym jak Zadar jest piękny i czarujący nie da się opowiedzieć. Nawet
zdjęcia nie są wstanie tej magii ukazać. Tu po prostu trzeba być. Stare miasto
odcięte od reszty mostem i ogrodami. Wielki mury i szczątki rzymskich budowli.
To wszystko na wyciągnięcie ręki. Do tego te piękne uliczki, na których nawet
moje uszy pozostają czyste i lśniące.
Dajcie kawałek pizzy
Chyba to centralna część Zadaru
Na głównej ulicy
Pańcia napada na bank
Chwila wytchnienia w okolicy ruin
Najbardziej charakterystyczny obiekt w Zadarze i jakiś
budynek w tle
Na pożegnanie lody
No i wróciliśmy do domku, wróciliśmy bardzo zmęczeni.
Internet w dalszym ciągu nie działa, więc nie miałem Wam jak napisać od razu
relacji z tego wszystkiego, więc zjadłem i poszedłem spać. Obudzili mnie na
wieczorny spacer na pływanie, którego unikałem jak ognia bo były wielkie fale a
potem znowu mnie obudzili na zachód słońca, ale nie pozowałem i olałem to
zdjęciowanie. Dzień zakończyliśmy jak zwykle., na meczu, który nie wiem jak się
skończył. Cieszę się, bo człowieki dają mi tu trochę więcej swobody i mogę
sobie od czasu do czasu pobiegać bez nadzoru. Do ugryzienia!
Ciesze sie Furiatku że tak miło spedzacie urlopek , bawcie sie dobrze z Twoimi Człowiekami <3 łapcie słoneczko i świeże powietrze, róbcie piekne fotki a potem wracajcie do nas ... Yoleck, Wiki, Papi i Szczotek ;)
OdpowiedzUsuń