wtorek, 14 czerwca 2016

Na południu bez z mian

Droga z piątku na sobotę była długa i męcząca. W sumie to jechaliśmy 14 godzin i 30 minut. Z tym, że przeszło cztery godziny z tego czasu to różnego rodzaju postoje i spania. Sporo się tego zebrało, ale buła jakoś przez cały tydzień był bardzo zmęczony. Jechaliśmy całkiem spokojnie i oszczędnie. Ja w zasadzie całą drogę przespałem i budziłem się tylko na postojach głośno dając znać, że na parking wjeżdża Furiat. Budziły mnie również wszelkie jedzonka otwierane w aucie. Tutaj również miałem interes – odbierałem swoją część, taki podatek.. Jednak chciałem zauważyć, że sen był  taki na czuwaniu.
Kupujemy winietę – Czechy

Zatrzymywaliśmy się w zasadzie w standardowych miejscach. Buła jednak nie dotrwał do parkingu pod Mureckiem. Padł o wiele wcześniej, gdzieś między Wiedniem a Gradem. Na parkingu zatrzymaliśmy się i człowieki ścięło z nóg. To był czas mojej pracy. Każdy kto zbliżał się do LaBuni został ostrzeżony, że w środku pilnuje ja i lepiej, żeby uważał. Dzięki mnie nic się nie stało i człowieki mogli by spać spokojnie, ale się budziły, gdy ostrzegałem innych.  Czlowieki były dumne z mojego zachowania.
A jaką winietę kupiliście?

Zadanie wykonane – spokój zapewniony

Zmęczony pilnowaniem w zasadzie położyłem się spać, zamiast podziwiać piękni Austrii. Kilkanaście, no może kilkadziesiąt kilometrów jechaliśmy o świcie i robiło to pozytywne wrażenie. Znaczy wnioskuje tak bo zachowaniu człowieków – sam po prostu miałem łepek na obiciu drzwi i drzemałem. Krajobrazy to jedyne urozmaicenie w czasie jazdy po autostradzie, jednak ze względu na pęd wiatru nie ma jak ich podziwiać, przez otwarte okienko.  Wszystko na chwilę zmienia się w Słowenii, którą pokonujemy bocznymi drogami. Tam pozwoliłem sobie na wystawanie przez okienko. Niestety Słowenia kończy się dość szybko i znowu wraca się na autostradę. Na szczęście jesteśmy już w kraju docelowym. Granica Słowenia- Chorwacja, to jedyna gdzie sprawdzają dokumenty. Na każdej z nich z uśmiechem przez okienko witałem „Wartowniczki” W drodze po skąpanych w słońcu autostradach Chorwacji zjechaliśmy na dłuższy postój, aby rozprostować kosteczki to troszkę się pomiziać. To wszystko na zielonej ciepłej trawce. Aż nie chciało się wracać do LaBuni. Jedyne co nas do tego zmuszało to morze, do którego mieliśmy jeszcze kilka kilometrów.
O tak tu mnie miziaj

Widoków przez szybkę nie podziwiałem po pro prostu się położyłem. Klimatyzacja pięknie chłodziła samochód a za oknem aura powoli robiła się coraz mniej wakacyjna. Chmury na niebie wyglądały dość złowieszczo. Mało tego im bliżej morza tym bardziej płakały. No powiem szczerze, że troszkę się obawiałem tych naszych wakacji a przede wszystkim tego, czy za bardzo nie zmoknę na nich od deszczu. Na całe szczęście, gdy dojechaliśmy na miejsce, a w zasadzie do miasta blisko miejsca docelowego to pod noskiem uśmiechnąłem się jak tylko potrafiłem. Słoneczko świeciło. Po zaparkowaniu LaBuni (dokładnie w tym samym miejscu w którym stała, gdy znaleziona pod nią została Fuksja) ruszyliśmy na lody. W zasadzie lody były tylko pretekstem by udać się na zwiedzanie Zadaru i odsapnięcie nad morzem.
No dawaj loda

O tak ale smaczny

Dość szybko minęliśmy stare miasto i mijając stragany dotarliśmy nad morze. Dotarliśmy w okolice Morskich Organów. Tam chwilkę spędziliśmy by złapać oddech i udaliśmy się zobaczyć Pomnik Słońca. Powiem szczerze, że za dnia nie robi jakiegoś wyjątkowego wrażenia. Od po prostu wygląda jak zwykłe wielkie ogniwo słoneczne. Na szczęście szybko wróciliśmy na ograny, gdzie dłuższą chwilę się relaksowaliśmy. Moja psiowatość wzbudzała duże zainteresowanie. Ja jakoś na to starałem się nie zwracać uwagi, choć co chwile ktoś jakieś zdjęcie zrobił albo pogłaskał. Ja jak nie chodziłem po kosteczki w wodzie to po prostu delektowałem się świeżym powietrzem i aurą. Do czasu aż dźwięk dochodzący z organów nie zmienił się z przyjemnego mruczenia na przeraźliwe buczenie. Wtedy przyszedł czas aby wrócić do LaBuni i pojechać na miejsce docelowe. Kotka nie znaleźliśmy niestety, ale kilka po drodze widzieliśmy. Droga do domku to było tylko kilka kilometrów. Sam koniec drogi to przeciskanie się między wąskimi uliczkami.
Ale jak to idziemy dalej?

Pomnik a wygląda jak ogniwo słoneczne

Na organach fajnie jest

Chwila dla reporterów

Po szybkim rozpakowaniu się i dłuższym wypoczynku. W zasadzie to dłuższym śnie. Bo wszystkich nas ścięło jak w jednej chwili w jednym momencie. Tak więc po tym wszystkim udaliśmy się na spacerek po najbliższej okolicy. Tak tylko aby zapoznać się z nowym miejscem. No i przyznam szczerze, że wszędzie jest woda, a najbliższa plaża jest tylko kilka kroków od nas. Tego wieczoru nie zdecydowaliśmy się na kąpiel w lazurowej wodzie.
Dziś nie skaczemy?

Wróciliśmy do domku coś przekąsić a sen zastał nas na oglądaniu meczu Eruo. Nie wiem kto z kim a tym bardziej jaki był wynik. Po prostu usnąłem. Kolejny dzień rozpoczął się dość pochmurnie, choć i tak nie miałem ochoty wstawać. Nie miałem ochoty nigdzie wychodzić, ale przecież musieliśmy iść po pieczywko. Droga był długa i męcząca, na szczęście udało nam się dojść do sklepu.  Pod sklepem zostałem na chwilę sam i zaraz cała okolica poznała mój szczek. Ja nie wiedziałem co się działo i hałasowałem, żeby mnie nie zapomnieli. W każdym jak wyszli to byli trochę źli i zupełnie nie wiedziałem czemu.
No tędy raczej nie przejdziemy

Po powrocie do domku trochę się przejaśniło. Ba nawet przejaśniło się trochę bardzo. I resztę dnia w zasadzie spędziliśmy opalając się w ogródku przed naszym tarasem. Od czasu do czasu wskoczyliśmy do morza. Ja to się trochę bałem, ale gdy tylko czułem, że ktoś trzyma smycz, to zaraz wskakiwałem i pływałem jak torpeda. Dobrze, że na plaży nie ma żadnych zeskoków, tyko łagodne i spokojne wejście. Kamieniste dno naprawdę jest przyjemne i łapki się nie zapadają. Co prawa nasza plaża jest jakaś inna i dziwna. Po pierwsze miedzy kamyczkami jest piasek, co troszkę zabrudza wodę, a po drugie z obu stron ma wodę. Z tym, że do tej drugiej to chyba lepiej nie wchodzić.
Poczytaj mi

Opalam boczek

 Czy ktoś mnie wołał?

Teraz muszę wyschnąć po kąpieli

 Wcale nie śpię!

Wieczorek spędziłem na tarasie wypatrując zagrożeń i niebezpieczeństw, a tak naprawdę to chciałem delektować się świeżym morskim powietrzem – tak wiecie prosto w nosek.

To co idziemy na spacer?

Pańcio mnie wyciągnął na spacer. Poszliśmy na naszą plażę i kawałek dalej na łączkę aby podziwiać zachód słońca. Malowniczy i kolorowy choć za chmurami był bardzo spektakularny. Nawet Pańcio ze mną zapozował do jednego ze zdjęć. Po tej kilkunastominutowej przechadzce  wrócili do domku i znowu usnąłem nie poznając zakończenia meczu. Ech a tak kibicowałem naszym. Tak chciałem ich wspierać do samego końca, a wiecie jakie to trudne gdy słucha się komentarzu w nieznanym sobie języku?
Jaki zachód? Gdzie?

Razem z Pańciem na zdjęciu

W Poniedziałek gdy otworzyłem oczka to nie mogłem uwierzyć, że jesteśmy w Chorwacji. Myślałem, że ten weekend to jakiś sen, czy coś w tym rodzaju. Niestety nie było tak różowo, znowu skoro świt musiałem iść do centrum po pieczywko. Zupełnie nie wiem, czemu człowieki nie kupiły więcej tego wszystkiego od razu, dzień wcześniej. A przede wszystkim, czemu oni tak dużo zjedli wcześniej. No dobra trochę ich rozumie, bo przecież przy takiej pogodzie to sam bym jadła i jadł ile wlezie. Co zresztą czynie, bo człowieki dość ochoczo się ze mną wszystkim dzielą. No w każdym razie w ogóle nie chciałem iść na zakupy i Pańcio mnie musiał bardzo przekonywać. Gdy w końcu dotarliśmy pod sklep to byłem tam spokojny bo już wiedziałem co jest grane. Mogliśmy z chlebkiem wracać na śniadanie, ale wcześnie jeszcze zahaczyliśmy o okolice kościoła, gdzie troszkę popiłem deszczówki i wystraszyłem jednego kotka.

Uzupełniam wodę

W drodze powrotnej spotkałem jakiegoś lokalnego pieska. Bardzo skory do zabawy piesek się z nami przywitał i chwilę się pobawiliśmy i ostatecznie towarzyszył nam całą drogę do domku. Dopiero ostatnie metry pokonaliśmy sami. Chyba sobie już zdał sprawę, że trafimy do domku. No nic w każdym razie, w domku nie odpocząłem zbyt długo bo zaraz jechaliśmy.

cześć

Pojechaliśmy do Zadaru trochę pozwiedzać i pochodzić jego wąskimi i romantycznymi uliczkami. No dobra żartuje. Ja jechałem tam bo wiedziałem, że będą lody i na pewno pizza. No i wiecie nie myliłem się, nasza przechadzka miedzy bardzo wiekowymi budynkami przerywana była co chwila przez jakieś lody lub pizzę i inne takie frykasy. Wyprawa nie zapowiadała się za dobrze, bo w aucie zaskoczył nas deszcz, który padał aż do pierwszych chwil spaceru. Na szczęście już chwilę później słońce świeciło i dawało mocno o sobie znać. O tym jak Zadar jest piękny i czarujący nie da się opowiedzieć. Nawet zdjęcia nie są wstanie tej magii ukazać. Tu po prostu trzeba być. Stare miasto odcięte od reszty mostem i ogrodami. Wielki mury i szczątki rzymskich budowli. To wszystko na wyciągnięcie ręki. Do tego te piękne uliczki, na których nawet moje uszy pozostają czyste i lśniące.

Dajcie kawałek pizzy

Chyba to centralna część Zadaru

Na głównej ulicy

 Pańcia napada na bank

Chwila wytchnienia w okolicy ruin

 Najbardziej charakterystyczny obiekt w Zadarze i jakiś budynek w tle

Na pożegnanie lody

No i wróciliśmy do domku, wróciliśmy bardzo zmęczeni. Internet w dalszym ciągu nie działa, więc nie miałem Wam jak napisać od razu relacji z tego wszystkiego, więc zjadłem i poszedłem spać. Obudzili mnie na wieczorny spacer na pływanie, którego unikałem jak ognia bo były wielkie fale a potem znowu mnie obudzili na zachód słońca, ale nie pozowałem i olałem to zdjęciowanie. Dzień zakończyliśmy jak zwykle., na meczu, który nie wiem jak się skończył. Cieszę się, bo człowieki dają mi tu trochę więcej swobody i mogę sobie od czasu do czasu pobiegać bez nadzoru. Do ugryzienia!

1 komentarz:

  1. Ciesze sie Furiatku że tak miło spedzacie urlopek , bawcie sie dobrze z Twoimi Człowiekami <3 łapcie słoneczko i świeże powietrze, róbcie piekne fotki a potem wracajcie do nas ... Yoleck, Wiki, Papi i Szczotek ;)

    OdpowiedzUsuń