niedziela, 22 stycznia 2017

Spacer z żabami

W piątek z samego rana wsiedliśmy z Pańciem do LaBuni i ruszyliśmy w drogę. Oczywiście ja zasiadłem w swoim miejscu, choć miałem ochotę zasiąść z przodu. Na razie nie jako kierowca, ale przedni pasażer nie byłby by zły. No, ale tam nie ma zapięcia dla mnie i w ogóle Pańcio pozwala mi bardzo rzadko siąść z przodu i to jest zwykle w jakieś ciepłe dni, żebym wyglądał przez okienko. Tymczasem zorientowałem się, że jedziemy nad jeziorko w Katowicach - nad Starganiec. Zaparkowaliśmy jednak po przeciwnej stronie drogi. Po kilkukrotnym sprawdzeniu z LaBunia jest zamknięta. Ruszyliśmy. Jak już nie raz mówiłem - zaśnieżony, mroźny last w którym nie ma żywej duszy jest miejscem magicznym. Tylko ja i Pańcio no i oczywiście aparat i setki myśli, marzeń i planów krzątających się w głowach. A to wszystko w rytm chrupiącego śniegu.
no idziesz człowiek?

Nasz spacerek zdawał się nie mieć końca. Po tej stronie lasu już byłem kilka razy, ale nigdy nie zapędziliśmy się w takie miejsca. Niby las wszędzie jest taki sam, ale mijany obszar był jakiś taki zdecydowanie inny - bardziej, a może mniej? Ciężko określić. W każdym razie spacerowało się fajnie. Szkoda tylko, że słoneczko nie pojawiło się ani na moment. No ale jak to mówią, nie można mieć wszystkiego. 

a kuku

Na spacerku sporo czasu poświeciłem na szukanie jakiś śladów życia i w zasadzie udało mi się jedynie natrafić na stare już tropy jakiś dzikich bestii jak króliki, czy sarenki. Nie było lwów, tygrysów czy pospolitych Słoni. Spacerując trochę pogryzłem patyczków, pogrzebałem w śniegu i ogólnie relaksowałem się tym dreptaniem. Nosek mi się napracował dość intensywnie i nim się zorientowałem to już siedziałem w LaBuni i wracałem do domku.
ktoś tu chodził

o patyczek

jakaś ślinka? gdzie?

i już nie ma

czy mam coś na nosie?

no idziemy już?

o uschnięta trawka

W domku to było już po kociemu. Ja spałem a koty biegały i szalały. Na całe szczęście mnie to nie wzruszało. Nawet Fuksja próbowała spać, ale Fart, łobuz nie dawał jej ani chwili wytchnienia. On sprawia wrażenie, że jak bym mały, jeszcze przed tym jak trafił to nas to zjadł chyba ze dwie paczki baterii, albo coś takiego.
no baw się no!

W sobotę to się leniliśmy. To była taka sobota - "niechciejka" Swoje wyjścia ograniczałem do szybkiego spaceru na małe psie sprawy a resztę czasu spędzałem po prostu na spaniu. Nie był to jednak czas poświęcony na leniuszkowanie. O nie. Ja obmyślałem plany na niedziele. Zastanawiałem się, gdzie wybrać się na spacerek. Trochę myślałem o Krecie, albo Madagaskarze. Jednak Pańcio trochę studził moje plany i polecił mi aby ograniczył się do najbliższej naszej okolicy. Ech, no więc oglądaliśmy mapki, czytaliśmy w internetach co i jak. Nawet Fart nam w tym pomagał no i wybraliśmy. Długo pertraktowaliśmy, bo ja jednak wolałbym choć te Seszele. No niestety nic to nie dało i w końcu wypracowaliśmy kompromis "Żabie Doły". Pańcio mi powiedział, że to prawie jak by być na bagnach Luizjany. Oglądałem zdjęcia z Luizjany - super! No a potem przyszedł czas na telewizornię przed snem i w końcu sen i zbieranie sił.
no a może Yellowstone?

sen o Luizjanie

chwila przed TV

No nie mogłem się doczekać kolejnego dnia. O poranku od razu byłem gotowy by ruszyć ku przygodzie. Gdy wyszliśmy z klatki schodowej i minęliśmy autko to od razu się zorientowałem, że na wyprawę będę musiał poczekać. Na razie przeszliśmy się po najbliższej okolicy. Słońce rozświetlało nam drogę i z wielką przyjemnością spacerowałem. Nie długo ale bardzo owocnie. W domku co chwilę przebierałem z nóżki na nóżkę, bo nie mogłem się doczekać podróży.
o jacie słoneczko

dobra, wracamy?

W końcu przed południem nastała ta wiekopomna chwila. Wsiedliśmy w LaBunie i ruszyliśmy w drogę. LaBunia furkotała i pędziła jak szalona, ale dotarliśmy na jakieś pustkowie. Stały tam już auta, ale myślałem, że się zagrzebiemy i trzeba będzie pchać auto. Na szczęście udało nam się zaparkować i rozpoczęła się nasza przygoda. Przeszliśmy pod dwoma wiaduktami kolejowymi i moim oczom ukazał się świat daleki od tego co widziałem na zdjęciach z Luizjany. Wszędzie śnieg, zamarznięte jeziorka. No ja się patrzyłem pytająco na Pańcią - gdzie te bagna? Nie powiem, trochę się wkurzyłem, ale jakoś musiałem to wytrzymać. Starałem się jakoś cieszyć tym co widziałem. Powędrowaliśmy główną drogą między drzewami, a gdy zdawała się kończyć, to zawróciliśmy. Tak kręciliśmy się troszkę w kółeczko. Mijali nas biegacze i spacerowicze oraz inne psiaki.
to śnieg, a więc nie bagna

jestem nie pocieszony twoim zachowaniem

Obraliśmy inną drogę. Przewędrowaliśmy między jeziorkami i drogą asfaltową minęliśmy kilka zabudowań i szczekające psiaki. Okazało się, że chyba oddalamy się od jezior. No więc udaliśmy wskoczyliśmy w jakieś krzaczory. Dreptaliśmy między gęstymi drzewami i nagle przed naszymi oczami na gałęzi nie dalej niż 10 metrów od nas usiadł wspaniały dzięcioł. Siedział sobie spokojnie i patrzył na nas - a my na niego. Cenne sekundy mijały a Pańcio zmieniał obiektów i gdy już prawie skończył to ptak odleciał. No i tyle było z dzięciołowania. Powędrowaliśmy więc głębokim, bardzo głębokim śniegiem. Szło się ciężko, ale brnęliśmy w to, bo nie chcieliśmy zawracać. Już dziś raz wracaliśmy i mieliśmy dość. Fajne i tajemnicze miejsce było, przy okazji zrobiliśmy kilka zdjęć a ta męczarnia zakończyła się, gdy dotarliśmy do mijanych przy głównej drodze zabudowań. 
no odfrunął ten dzięcioł - o tak!

no dobra idźmy

jeszcze tyle przed nami

ech jeszcze pod górkę?

czy tam jest ten mijany domek?

Znowu kręciliśmy się w kółko. Znowu zawróciliśmy i jakby tego było mało, to aby dotrzeć do LaBuni to musieliśmy jeszcze bardziej się wracać. Nim dotarliśmy do autka to miałem okazję porozmawiać z przyjaznym pieskiem a przede wszystkim skupić się na okolicy. Jest tu ładnie i zapewne na wiosnę będzie tu cudownie. Ptaki, rechot żab i zieleń, wszędobylska zieleń przemieszana z błękitem wody. Przydał by się jeszcze jakiś oprowadzacz bo terenie bo my jak te ćmy we mgle chodziliśmy jak poparzone kurczaki po rozżarzonych kartoflach.  Na pewno tu wrócimy i raczej nie będziemy czekać do wiosny. Przeszliśmy kilka ładnych kilometrów a i tak niewiele zobaczyliśmy z Żabich Dołów. Zresztą niedaleko jest schronisko do którego nie dotarliśmy, a chcieliśmy. No nic w domku padłem i spałem jak suseł. Nic i nikt nie był mnie w stanie obudzić. Do ugryzienia!
ale jak to znowu wracać?

ja tu zostaje - przyprowadź auto do mnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz