niedziela, 11 grudnia 2016

Kot

W piątek od samego rana wszyscy się leniliśmy jak tylko się dało. Spacer krótki i owocny na szczęście szybko się skończył i wróciliśmy do spania. Szybko dołączyłem do wylegujących się kotów. Koty mają niestety lepiej, bo mogą w zasadzie prawie wszędzie spać. Kanapa,, grzejnik czy też dekoder. Mają nieograniczony dostęp do wszystkiego. W między czasie kurier wniósł moje ciężkie jedzonko. Tym razem paczuszka była tylko dla mnie i koty mogły ją jedynie powąchać. Zresztą taka ilość karmy starczyła by im pewnie na milion lat. Choć może przy młodym to na trochę mniej pięćset tysięcy lat.
jak tu się nie dołączać

oczy wołają - no chodź spać

wygrzewająca się Fuksja

Z Pańciem pojechaliśmy coś załatwić - jakieś zakupy czy coś takiego. Wsiedliśmy w LaBunie i ruszyliśmy w drogę.  Nie jechaliśmy za daleko, bo zatrzymaliśmy się niedaleko dobrze znanego mi miejsca - niedaleko Średniowiecznego gródka w Kochłowicach. Od razu ruszyliśmy w drogę. LaBunia została na dzikim parkingu a kroczek za kroczkiem szliśmy. Okazało się, że ta okolica jest bardzo blisko tego ostatnio znalezionego jeziorka. Ech psiak w ogóle nie ogarnia tej całej przestrzeni.  No w każdym razie po śniegu sobie dreptałem. Wąchałem i niuchałem, a Pańcio robił mi fotki. Tak sobie chodziliśmy po górkach i obserwowaliśmy horyzont. Coś mnie nos prowadził od lewa do prawa. Jakieś takie dzikie zapachy kręciły mi się po moim malutkim czarnym nosku. Instynktów nie jestem w stanie wyłączyć, więc dreptałem i dreptałem. Pańcio dawał mi wielką swobodę, ale jednak mimo wszystko delikatnie mnie nakierowywał. Swoją drogą fajnie się szło. I nawet nie zauważyłem, że wylądowaliśmy przy samym Gródku. Znaczy na łące obok. Prawda jest taka, że gdyby nie moja wnikliwa analiza tematu, to zwykła górka otoczona dołkami w ogóle nie kojarzyła by mi się z średniowiecznym drewnianym grodem.
spaceruje

no weź człowiek - co tu tak pachnie?

idziesz?

a co tam jest na horyzoncie?

Oglądając to jak ten gródek kiedyś, dawno temu wyglądał ma się jedynie żal, że czegoś takiego nie można odbudować. Z miłą chęcią bym to zobaczył i mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane. Na łące, czy też polanie z Pańciem trochę się powygłupialiśmy. Pańcio wydawał mi jakieś polecenia, które czasami robiłem a czasami nie. Najlepsze jednak było to, że Pańcio mnie wyczesywał. Dawno poważnie się tym zajmował a teraz poświecił na to tak wiele czasu. Czułem się dopieszczony i wyczesany. Pewnie zmniejszy się ilość sierści w mieszkaniu na kilka godzin. No nic po takiej pełnej obsłudze przyszedł czas na powrót do domku. W drodze do LaBuni to sobie jeszcze co nieco pobiegałem z patyczkiem. Wyboru wielkiego nie było, więc zwiąłem pierwszy lepszy i w zasadzie jedyny jaki znalazłem. Zaniosłem go pod autko, gdzie musiałem porzucić nim wsiądę.
no dobra wracajmy

znalazłem patyczek

już biegnę ci pokazać

W domku był super relaks. I naprawdę nic się nie działo oprócz tych zwykłych, codziennych rzeczy. Spanie dla zwierzaczków a robota dla człowieków. A to obiad, a to posprzątać. Wszystko przebiegało najnormalniej w świecie aż do czasu gdy brakło prądu. Pańcia szyła i nagle ciach - ciemno i głucho wszędzie. Człowieki rozejrzeli się i okazało się, że na ulicy i w sklepie obok też nie było światła. No ja wiem o co temu prądowi chodziło. Tak sobie uciekał z naszego mieszkanka i całego osiedla. Zapanowały wielkie ciemności, można by rzec egipskie, gdyby nie to, że Pańcio wyjął latarkę i powolutku człowieki wyciągali świeczki zabunkrowane gdzieś w szufladach. Powoli w mieszkanku robiło się nastrojowo, jasno i przyjemnie. No po prostu robiło się średniowiecznie. Nigdy w takich warunkach nie spacerowałem, więc z Pańciem się wybrałem na spacerek. No na osiedlu, ciemno i głucho i tylko gdzieniegdzie migotały świeczki przez okna i latarki. Panowała taki wspaniały spokój. Wędrowaliśmy i się okazało, że tuż obok prąd jest i latarnie świecą. No po cichutku żyliśmy nadzieją, że ten "koszmar" szybko się skończy. Z drugiej jednak strony miałem nadzieję, że potrwa to na tyle długo, że trzeba będzie wyjeść zapasy zbunkrowane w lodówce. No żyłem taką nadzieją i przedłużający się spacer w ciemnościach powolutku przygotowywał mi miejsce w brzusiu. Pańcio mnie tylko uświadomił, że nasza lodówka bez prądu trzyma zimno przez 18 godzin. Ech tak więc mocno zaciskałem uszy aby osiemnaście godzin nie było prądu. Niestety, gdy wracaliśmy pod domek to prąd powolutku wracał. Najpierw sklep i stacja benzynowa, potem sygnalizacja świetlna i powolutku w mieszkaniach. Ech nici z wyżerki. No nic przynajmniej zmęczony mogłem iść spać i dołączyć w sennych marzeniach do kotów, pogodzonych kotów.
dobrano

W sobotę z samego rana musieliśmy mieć dużo siły, bo z Pańciem zebraliśmy się aby pojechać do kotów. Rękawiczki i zapas worków mieliśmy ze sobą. Po zapoznaniu się z telefonicznym głosem i poznaniu wszystkich prezesów stowarzyszenia wędkarskiego otrzymaliśmy klucze i ruszyliśmy. Gdy tylko otworzyliśmy drzwi to koty się pochowały. Udało nam się zauważyć 3. Ja nie wchodziłem do środka, stałem przy bramie i patrzyłem jak Pańcio zapełnia kolejne worki. Przy okazji z tego co było na miejscu montował jakieś tam szałasiki. Kilka schronień udało się zbudować. Następnym razem postaramy się przywieźć tam nasz domek. Ten jeszcze schnie a u Pana prezesa powoli kiełkuje ta myśl. Koniec końców zebraliśmy pięć pełnych worków śmieci - każdy 120 litrów pojemności. Sporo prawda? Przygotowaliśmy miseczki na sznureczka do karmienia, aby łatwiej było dać kociakom jedzonko, bez zostawiania tam śmieci. Wychodząc spotkaliśmy parę starszy osób, które zostawiały kotą jedzenie. Mimo informacji, że po przeciwnej stronie jest miska na sznurku to i tak zostawili swoje jednorazowe opakowania. No trudno, najwyżej jeszcze raz przewędrujemy posprzątać. Ważne, że kotki mają co jeść. Zapakowaliśmy to wszystko do LaBuni i wróciliśmy do domku, bo miał przyjechać do nas gość.
przed 

po

Po chwili odpoczynku udałem się na spacer pod domek i po chwili spotkałem tam gospodarza mieszkanka z kafelkami. Przyprowadziliśmy go do domku i wiecie co się stało - człowieki moi zniknęli a ja sam musiałem zajmować się gościem. Było fajnie, nawet poszliśmy na spacerki ale przede wszystkim siedzieliśmy w domku. Moje człowieki wróciły w nocy i odprowadziliśmy gościa do auta i ciepło pożegnaliśmy, bardzo dziękując za wizytę.
Całą niedziele wegetowaliśmy w domu. Pogoda była ponura, deszczowa i męcząca. Wychodziłem tylko na chwile i szybko załatwiałem swoje sprawy. Z człowiekami co chwilę wyglądałem przez okno, licząc na chwilkę bez deszczu. Nagle jest i pada decyzja, że zbieramy się do LaBuni. Koty zostały, aby pilnować mieszkanka. No nic ruszyliśmy w drogę do Katowic, do centrum miasta na jarmark. Im bliżej celu, tym gorzej. Deszcz wrócił i wiatr zaczął wiać mocniej. Na szczęście z przerwami. Zaparkowaliśmy i ruszyliśmy przed siebie. Wędrowaliśmy centrum miasta, które było pełne świateł i ludzi. Trochę deszczyk kapał, ale źle nie było. W końcu dotarliśmy do jarmarku, nad którym górowała wielka kolorowa choinka. Krążyliśmy między budkami z różnymi różnościami, człowieki coś tam kupili i koniec końców udaliśmy się zakupić czekoladę. Wybraliśmy najlepszy moment, bo się strasznie rozpadało. Padało tak bardzo, że nawet parasol wydawał się być nieskuteczny. Schowaliśmy się pod daszkami i jakoś przetrwaliśmy tą nawałnicę. Powoli zaczęliśmy się zbierać. Szkoda, że pogoda taka sobie była. Nawet bardzo się nie bałem, a wychodząc kupiliśmy jeszcze podpłomyki z dodatkami (coś jak pizza, ale na bardzo, bardzo cienkim cieście). Nie ruszyłem tego aż nie wróciliśmy do autka. Jakoś tak hałasy się nasiliły i tak wszystkiego mi się odechciało. Jeszcze zrobiliśmy sobie fotkę na dowód, że byliśmy w Katowicach i do domku. 

a gdzie jest Pańcia?

Pańcia kupuje ser grillowany

byłem w Katowicach i to jest dowód

W domku szybko zabraliśmy się za spanie i odpoczywanie. Już wszyscy ze smutkiem i nadzieją wyglądaliśmy za nowym tygodniem. No nic kocie stworzenia mają najbliżej do Pańci i tak zasypiają a ja muszę gnieździć się na pontonie na podłodze. Do ugryzienia!

dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz