niedziela, 18 września 2016

Droga do szczęścia

Piątek od rana był bardzo zamieszany, aktywny. Coś tam Pańcio znosił do LaBuni. Nagle zapadła decyzja, że wszyscy musimy zejść. Fuksja została zapakowana do transporterka, co nie bardzo jej się podobało i ruszyliśmy w drogę. Najpierw jednak trzeba było zatankować kapryśną damę, a potem pozałatwiać jeszcze kilka spraw i w końcu mogliśmy ruszyć w trasę.. Jak zwykle z lekkim poślizgiem, ale kilometry nam mijały sprawnie.
no kiedy pojedziemy?
W trakcie drogi praktycznie się nie zatrzymywaliśmy. No dobra stanęliśmy raz na małe co nieco, ale dopiero pod samą Warszawą. Rozprostowaliśmy kości w słoneczku, tylko Fuksja wychodzić nie chciała. Ech nikt jej siłą zmuszać nie będzie. Zresztą jazda samochodem nie przypadła jej do gustu i teraz nie było inaczej. Gdy człowieki na nią patrzyli to po prostu krzyczała. Czasami robiła to tak po prostu, by pokazać wszystkim co o tym myśli. Wtedy po prostu budziłem się ze snu i noskiem trącałem jej transporterek, żeby trochę się uspokoiła i poczuła bezpieczniej. W końcu dotarliśmy do celu. Stanęliśmy pod wielkim nowym blokiem otoczonym wielką ilością aut i sprzętem budowlanym. Te potwory niszczyły drogę. Po chwili oczekiwania wjechaliśmy do podziemi tego budynku i tam zapoznałem miłą panią, która zaprowadziła nas do naszego tymczasowego mieszkanka. Jasne, nowoczesne, czyi po prostu ładne, tylko malutkie. No gdyby był jeden pokój więcej to pewnie byśmy zamieszkali tu na całkowite zawsze. Po początkowym zachwycie i zapoznaniu się ze wszystkimi kątami szukałem swojego miejsca do spania i wypoczywania. W tym czasie gdy my się mościliśmy wszędzie to Pańcio wnosił wszystko z LaBuni. No na szczęście nie miał za daleko, bo była widna. LaBunia luksusowo, jak nigdy, stała na swoim własnym prywatnym miejscu parkingowym, pod daszkiem. Wyglądała na bardzo zadowoloną, a ja coś mam wrażenie, że na pewno oznaczy to miejsc - na pewno coś będzie kapusiowaci.
może tutaj będzie moje miejsce?

Nie zdążyłem sobie wypocząć po męczącej podróży, bo znowu ruszyliśmy w drogę. Fuksja została w tymczasowym domku, celem pilnowania go, a my widną zjechaliśmy do LaBuni i w drogę. 
czemu to pomieszczenie samo jedzie w dół - fajnie

Na miejscu trochę posiedzieliśmy. Człowieki zniknęli a ja pilnowałem LaBuni. Człowieki po jakimś czasie szczęśliwi wrócili, budząc mnie i po malutkich zakupach wróciliśmy do domku - spać! Długo czekaliśmy na noc. Niestety nie było mojego legowiska, tylko dzienny pontonik i nie wiedziałem co mam ze sobą począć. Najpierw próbowałem pospać na dywaniku, ale to jednak nie było to. Dopiero po chwili się przekonałem, że pontonik, może być dobrym łóżeczkiem do spania, nocnego spania.
czy to dobre łóżeczko?

W sobotę skoro świt musiałem z Pańciem wyjść. Zwiedziliśmy najbliższe okolice naszego bloku i powiem szczerze, że oprócz wspaniałej windy to cała okolica również zachwyca. Trawa taka super zielona i gdyby nie budowa obok to było by cicho i spokojnie, ale jak skończą - to będzie cud, miód. Zrobiliśmy jedno malutkie kółeczko i szybko wróciliśmy do domku na śniadanko. Udało mi się załatwić wszystko co musiałem. W domku do swojej miseczki nawet nie zajrzałem. Po podróży, zawsze mam jeden, czy dwa dni poprzestawianego cyklu jedzeniowego. Skupiłem się na próbach zdobycia czegoś, ze stołu Borowskich.
spacerek
dajcie gryza jednego, lub wszystko!

Wypoczynek w domku nie trwał zbyt długo, bo Pańcia spostrzegła brak lampki nocnej. No i musieliśmy pojechać - no koniecznie musieliśmy kupić taka. Odwiedziliśmy ze dwa sklepy, przy okazji poznając trochę miasto i kupując całkiem sporo zupełnie "nie lampowych" rzeczy - jakieś tam jedzenie, picie i inne takie. W końcu się udało i aby to uczcić, udaliśmy się do centrum na lody.  Tam malutki spacerek, dobre lody i gofry i nawet łyk wody z rąk Pańci.
łyczek wody

Do południa wróciliśmy do domku i się bardzo relaksowałem i się wyspałem. Spałem jak suseł i nic a nic mi nie przeszkadzało. Wszystko jednak się skończyło popołudniu, bo Pańcio musiał mnie wyciągnąć na spacer. Oczywiście z piątego piętra zjechaliśmy windą. Tego luksusu będzie mi bardzo brakować w domku. Toż to przecież taki genialny wynalazek, że też sam na to nie wpadłem. Przecież wystarczy wielkie pudełko przywiązać do psiego ogonka - bardzo długiego psiego ogonka. Naprawdę genialne to w swojej prostocie i takie skuteczne i potrzebne, gdy ma się krótkie nóżki i długi kręgosłup. 

widną będę jeździł....

Spacerkowaliśmy po nowych i nieznanych nam miejscach. Powolutku kierowaliśmy się w stronę Pałacu Branickich. Już tam kilka razy byliśmy, ale nigdy popołudniu, nigdy gdy powolutku słońce się z nami żegnało. Po dotarciu na miejsce i przebrnięciu przez tłum ludzi, nie mieliśmy szans na spokojne zdjęciowanie. Kilku fotografów chodziło ze ślubnymi parami, nad głową oprócz szykujących się do odlotu niepoliczalnych ptaków, latały drony. Gwarno, głośno i kolorowo a w środku tego wszystkiego ja. Trochę się bałem tego spacerowania, ale jakoś dałem radę. W Parku spędziliśmy kilkadziesiąt minut, ale w końcu ruszyliśmy dale.
no a kiedy wracamy?

idziemy do parku?

ale ludzi

ładnie, ale nasze tymczasowe mieszkanko fajniejsze

jeszcze obwąchamy kwiatki i uciekamy

dobra, oficjalnie mam już dość


Kilka osób zainteresowało się moimi uszami. Z ciekawością pytała z jakiej jestem rasy. Było to bardzo przyjemne, ale i tak zdecydowaliśmy uciec z tego miejsca do pobliskiego rynku, na którym byliśmy z rana z Pańcią. Nasza wędrówka była trochę przerażająca. Bo im bliżej kulturalnego centrum miasta tym więcej ludzi i hałasów. Trochę się bałem, nawet trochę bardzo, ale Pańcio mnie motywował i powolutku wędrowaliśmy. Co chwila przystawaliśmy, bym mógł się oswoić z zastaną sytuacją. Było kolorowo, budynki były wyjątkowo urokliwe i pomalowane. Po tym szybkim zwiedzaniu po prostu zawróciliśmy i powolutku kierowaliśmy się do domku. Jeszcze raz zahaczyliśmy o pałac na małe zdjęciowanie przy bramie wjazdowej i w końcu do domku. Całe szczęście, że piękne słoneczko świeciło, bo spacer mimo wszystkich strachów był wspaniałą przyjemnością.
witaj przygodo

pod bramą jestem

zaraz będziemy w domku

W domku po zjedzeniu zabrałem się za spanie. W końcu po kilku kilometrach spacerowania należało mi się. Muszę sporo chodzić, żeby kondycja wróciła, bo Pancio zapisał mnie na i siebie na dogtrekking, który odbędzie się za kilka tygodni. Tak więc muszę ćwiczyć i sporo odpoczywać i nawet skacząca prawie po suficie Fuksja nie przeszkadza mi w tym wszystkim.
uwaga zaraz będę szedł spać

Fuksja szykuje się do lotu

Niedziela upływała nam bardzo leniwie. Wszyscy bardzo się relaksowaliśmy i leniliśmy. Poranny krótki spacerek pozwolił mi spokojnie pospać, bo przecież nie ma nic fajniejszego niż poranna drzemka po śniadanku. Fuksja podobnie jak ja myślała i sobie podrzemała na parapecie wygrzewając się w słoneczku.
poranna drzemka

Długo się z Pańciem zbierałem aby wyjść, bardzo długo, ale w końcu się udało wyjść. Tak więc ruszyliśmy w drogę - ruszyliśmy na spacerek. Udaliśmy się na ubocze miasta, dość długą drogą do celu wiodła między pięknymi domkami, gdzieś obok bardzo ruchliwej ulicy. W końcu dotarliśmy do celu - las Bagno stał przed nami otworem. Na wejściu przywitała mnie wiewiórka. Było miło i było to bardzo fajna zapowiedź tego spaceru. Szliśmy sobie między drzewkami, między krzewami. Czułem się trochę jak u mnie na Górze Hugona. Po przespacerowaniu tego wszystkiego nie mogłem zrozumieć, czemu ten las ma taką nazwę. Nie znalazłem tam nawet najmniejszej rzeczki, ani jeziorka. No chyba, że nie byłem w tej części, gdzie to wszystko jest.
w lesie

Przez środek tego kompleksu leśnego przebiegały tory kolejowe, który oczywiście przekroczyliśmy. Po drugiej stronie torów były górki i piaszczyste dróżki. Spacer wyglądał zdecydowanie inaczej, był bardzo brudzący, ale i męczący. Nie omieszkam wam wspomnieć, że słoneczko bardzo mocno świeciło. Oj bardzo fajnie to wszystko w lesie się układało. W końcu wyszliśmy z lasu i spokojnym krokiem kierowaliśmy się do domku. Miedzy domkami zaczepiałem psiaki za płotem. Zahaczyłem nawet o mały ciek wodny, z którego sobie uzupełniłem płyny w zbiorniczku. Było fajnie i męcząco i jak wróciliśmy do tymczasowego domku to się okazało, że w łapkach mam około 8km. Czyli nie jest źle.
czy to są tory, czy może spaghetti

ale tu fajnie

zaczepia psiaki z za połotu

łyczek wody

W domku trochę musiałem pocierpieć, bo Fuksja zajęła mój ponton a ja nie chciałem się z nią kłócić, więc położyłem się obok i zasnąłem jak kamyczek. Do nocy jakoś tak nam czas upływał na przepychankach o ten ponton i na zabawach z piłeczką. Czasami nawet ponton pozostawał pusty a my ze zmęczenia przysypialiśmy obok. Fuksja znowu latała po sufitach. Tak miął nam pierwszy weekend na emigracji. Do ugryzienia!
ona mi zajęła pontonik!

na pontoniku leży czapeczka!!!

no w końcu u siebie

konkurs lotów. Wygrywa Fuksja

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz