niedziela, 9 października 2016

Champion

Piątek przed południem mieliśmy do załatwienia kilka ważniejszych i mniej ważnych spraw. Piątek był bardzo słoneczny i naprawdę cieszyłem się, że tak pięknie zapowiada się weekend. W każdym razie po krótkich i niezbyt wymagających spacerkach trochę czasu spędziłem w LaBuni czekając aż Pańcio wróci. Ostatnimi czasy nasze spacerki bardzo się ograniczyły, regenerujemy się. Powolutku i spokojnie wszystko leciało.
no już czekam i czekam
Cały ten spokojny dzień, spokojny i leniwy skończył się popołudniu, po pysznym obiadku. Razem z Pańciem zostawiliśmy dziewczyny w domku i ruszyliśmy. W drodze obmyślaliśmy, gdzie by tu pojechać. W końcu padło na Czarny Staw w lesie Kochłowickim. W zasadzie jak dotarliśmy na miejsce to słońce zdawało się szykować do schowania za horyzontem. Na parkingu było dość tłoczno a w okolicy trwała jakaś impreza z grillem. Szkoda wielka, że nie poszliśmy do nich a ruszyliśmy na wędrówkę w las. Na szczęście, albo i nie szliśmy jedną z głównych dróg w lesie. Szło się prosto i przyjemnie, ale nie było okazji aby zagłębić się miedzy drzewami. Gwar dość szybko zniknął za nami i byliśmy sami, z lasem a w zasadzie obok. Pańcio się śpieszył i tylko mówił, że idziemy nad staw. Po drodze ledwo zdążyłem zrobić małe co nieco. 
no poczekaj chwilę człowiek

W drodze okazało się, że nasza smycz automatyczna popsuła się a raczej lekko uszkodziła. Bardzo topornie się zwijała i czasami wymagała małego stuknięcia aby zadziałać. No nic trzeba będzie to oddać do sklepu - w końcu jest na gwarancji, czy coś.  Mimo tego pośpiechu udało mi się znaleźć jakiś wspaniały patyczek i butelkę, którą  wyrzuciliśmy do kosza, choć tych tylko kilka było po drodze. 
no nie wiem czy wziąć ten patyczek, czy szukać kolejnego?

Pędziliśmy i jak się okazało w końcu dotarliśmy nad Czarny Staw. Tam społeczność wędkarska była dość spora przez to, nigdzie nie mogliśmy się zaczepić nad wodę. wszystkie fajne miejsca były zajęta. No więc postanowiliśmy się udać na piaszczystą plażę, z tym, że ta pierwsza na którą dotarliśmy okazała się być małym bagienkiem. Szukanie tego właściwego miejsca było dość nudne i dość męczące, ale gdy się w końcu udało - to odpocząłem.
no i wszystko zajęte

e no tutaj raczej nie zejdę

w końcu woda

wychodzę z wody jak Afrodyt

Piaszczysta, ale wąska plaża ze ze skarpą była doskonałym miejscem na wypoczynek i w dodatku pięknie widać z niej było zachodzące słońce. A muszę się Wam do czegoś przyznać - było miło i Pańcio mi dał sporo swobody w bieganiu i leżeniu. Szkoda tylko, że nie było Pańci z nami i szkoda, że nie było innego bassiorka z którym mógłbym się powygłupiać. No nic w oczekiwaniu na zachód słońca sobie troszkę pofiglowałem. Pańcio robił zdjęcia a ja siedziałem na plaży chowając się za kłodą. Mam pewne podejrzenia, że robiłem to trochę nieskuteczne, choć Pańcio udawał, że mnie nie widzi.  Głównie skakałem po skarpie. Tam sobie odpoczywałem i tam się wylegiwałem, ale w końcu stałem się czujny. W okolicy hałasowali rybacy, którzy do tej pory cichutko siedzie w swoim namiociku. Tymczasem jednak postanowili wykosić trochę trawy jakąś maczetą, czy czymś takim. Wiecie takie ostrze fruwało w powietrzu, więc od razu stałem się podejrzliwy i trochę poddenerwowany. Gdy słońce już trochę zaczęło się chować za drzewami to powolutku zaczęliśmy się zbierać. Chcieliśmy zdążyć do LaBuni przez całkowitymi ciemnościami. 
nie widać mnie - schowałem się!

no tylko się wdrapuje

no nie zdecydowałem, czy zejść?

o tak relaks w trawie

no i gdzie ten zachód?

a co oni tam robią?

mały zaplątany patyczek


z patyczkiem

Po powrocie do domku walnąłem się spać i długo nie wstawałem. W zasadzie to tylko jedzonko było w stanie mnie wyrwać z mojego pontonika. Ten dzień był dobrą okazją na rozgrzewkę przez dogtrekkingiem.
Sobota rozpoczęła się skoro świt. Od rana miałem wrażenie, że nikt nie pamięta o moich urodzinkach. Ani me ani bee. Tylko śniadanko i zaraz wychodziliśmy. Mimo niesprzyjające aury LaBunia pędziła jak rakieta i dotarliśmy na miejsce. Dotarliśmy na imprezę Dogtrekking Gliwice 8 października 2016. Już od godziny sportowe psy ścigały się na 16 kilometrowym dystansie, a my zaraz mieliśmy ruszać na 8km. Od razu spotkaliśmy Foxa, który wprowadził nas w formalne sprawy. Pańco coś tam wypełniał, moja książeczka została sprawdzona. Zdążyliśmy się jeszcze tylko przywitać z Tiją (Na wypad z psem) i od razu musieliśmy stawać na starcie. Wysłuchaliśmy małą pogadankę i ruszyliśmy. Tuż przed startem spotkaliśmy się z Rico i jego człowiekami. Całą trasę spędziliśmy z nimi i dzięki nim się zaznajomiliśmy z dogtrekkingiem.
Fox

piękna Tija (Na wypad z psem)

Wędrowaliśmy dość spokojnym tempem na trasie rozmawiając i  wąchając. Od czasu do czasu próbowałem zachęcić Rico do zabawy, ale on gnał do przodu i czasami nie szczekał na inne psiaki. Taki ochroniarz z niego, że hej. Większość nas wyprzedzała i gdy my byliśmy w jednej trzeciej trasy to część ludzi już wracała. To tacy biegacze, sportowcy pełną buzią, którzy walczyli o zwycięstwo. My byliśmy po prostu dla rozrywki i dobrej zabawy oraz aby spotkać się ze znajomymi. Dla nas nie liczyło się miejsce a sam udział. Wszystko było ładnie zorganizowane. Na ulicach stali policjanci, którzy widząc moje jestestwo raczej się podśmiewali, ale nie dawali tego po sobie poznać. Pewnie nie zdawali sobie sprawy z tego co we mnie drzemie. Na ostatnim punkcie był poczęstunek i picie. Nasza karta zapełniła się w 100% posililiśmy się pączkiem, napiliśmy się, znaczy Pańcio się napił, bo ja byłem zbyt zaoferowany człowiekami, którzy mnie głaskali.
i ruszyli 

pędzimy 

wszyscy nas wyprzedzają

Wyścig ukończyliśmy na dość wysokiej lokacie. W zasadzie to jak się okazało to byliśmy pierwsi wśród bassetów. Sukces pełną gębą i jak widać nie trzeba się śpieszyć, można uprawiać sport na luzie i w dodatku osiągnąć taki sukces. Niecałe dwie godziny to takie normalne tempo, ale za to jaki sukces. Troszkę ten sukces zakłóca to, że byliśmy jedynym bassetem. W każdym razie na miejscu trwała fajna zabawa i to mimo całej tej aury deszczowo ponurej. Na chwilę pożegnaliśmy się z Rico, który gdzieś pojechał. W między czasie się trochę pokręciliśmy i mieliśmy okazję obejrzeć pokazy zdolności psiaków - jak skakały i biegały po tunelach. No powiem szczerze, że niektóre były bardzo fascynujące i powiem szczerze, że niektóre sztuczki byłbym w stanie wykonać i to bez najmniejszego szkolenia. 

ciężko było od nich oderwać wzrok - fajni 

takie sztuczki to potrafię i to bez najmniejszego problemu

wkręciłem się do zdjęcia na pokazach zdolnych psów

Pogoda się trochę psuła i pojawił się Rico. Chwilę postaliśmy i z daleka oglądaliśmy pokazy latających psów i pokaz psich zaprzęgów. W między czasie pojawiły się psiaki ze schroniska w Gliwicach z Panem Krzysztofem na czele. Oczywiście głaski i przywitanie z jego psiekiem. No dobra nie jego piesek, ale piesek, którym się opiekował tego dnia. Psiaki przybyły na pokaz szukając nowych ciepłych domków. Wszystko było fajnie, ale padający deszcz i ziąb zmusił mnie i Pańcia do powrotu do domu. Odebraliśmy dyplom i pożegnaliśmy się ciepło ze wszystkimi. W aucie miałem okazje odpocząć.
oglądamy wszystko z daleka (foto: Asia Stempniak)

głaski demona

Oczywiście nie było mi dane odpocząć. Pojechaliśmy po Pańcię i o dziwo była tam też Wiki. Wszyscy razem pojechaliśmy do centrum Katowic a chwilę później byliśmy już w Szweckim sklepie z meblami, gdzie człowieki przynieśli mi trzy składane własnoręcznie hot dogi. Od tej pory, Pańcia uznała, że bardziej pasuje do nich nazwa hound dogi i tak już zostanie. W każdym razie zjadłem trzy wspaniałe hound dogi przy akompaniamencie wspaniałych dźwięków. Śpiewali mi 100 lat. Byłem wzruszony.  Takie urodzinki to ja rozumie, tylko jedzonka mogło by być zdecydowanie więcej
moje urodzinki!

W końcu wróciliśmy do domku wcześniej odwożąc Wiki do domku. W końcu mogłem odpocząć. Nawet nie zdążyłem nic odpowiedzieć Fuksji bo usnąłem - zaraz po jedzonku i zdjęciu.


jestem w domku z dyplomem - DUMA!!!

W niedzielę nie było czasu zdjęciowania. Przedpołudnie spędziliśmy na sprzątaniu mieszkania a po obiadku pojawili się u nas goście. Przyjechała Wiki i rodzice najmłodszego członka rodziny, wraz z najmłodszym. Było fajnie, wygłaskałem się i troch obsiusiałem podłogę z radości. Mały człowiek w ogóle mi nie przeszkadzał. Od czasu do czasu nawet się z nim miziałem noskami i w ogóle od czasu do czasu na mnie siadał. Powiem szczerze, było to bardzo fajne. Pańcio był ze mnie dumny, że byłem taki spokojny w stosunku do malucha. Ten dzień był bardzo spokojny i leniwy a ja w między czasie walczyłem z butelką. Po pożegnaniu gościu, zrobiło się smutno i pusto. Przyszedł czas spania. Do ugryzienia!
zabawa z butelką

1 komentarz:

  1. Siempre logras hacerme sonreir y reir Furiat, excelentes fotos, eres un campeon, el lago precioso, y ademas como no puede ser de otro modo, eres admirado entre tus amigos, convidaste con las salchichas ?? jaja, Besos para todos ( Ah, las fotos nos encantaron ) do ugryzienia.

    OdpowiedzUsuń