niedziela, 23 października 2016

Nowości

Poniedziałek rano to dzień ważnych spraw. Jechaliśmy z człowiekami pożyczoną czerwoną strzałą, zwaną Fordzikiem. Po spacerku człowieki gdzieś zniknęli, ale gdy po jakimś czasie wrócili to byli bardzo weseli. Pewnie cieszyli się, że wrócili do mnie. Szczęśliwie wracaliśmy do domku a tu nagle na środku drogi stoi malutki koteczek, który cudem przeżył, gdy kolejne auta go mijały. My nie mogliśmy go minąć i Pańcio zahamował. Włączył awaryjne i szybciutko chciał malca przegonić z drogi. Ten maluch jednak hyc i pod autko. Trochę Pańcio za nim biegał i czołgał się pod autem. Maluch cwanie wskakiwał na koła, pod silnik - no a ja głośno instruowałem Pańcia co i jak ma robić. W końcu maluch zawinięty w szmatkę wylądował w pudełku w bagażniku. Jakimś dziwnym trafem mieliśmy takie wielkie pudełko w bagażniku. To dzięki temu, że przyszło zamówienie na psie rzeczy i kocie rzeczy. My jednak z maleństwem nie wróciliśmy do domku, Tylko zabraliśmy transporter Fuksji i w drogę.

 Niajpierw odwiedziliśmy naszego Weta. Trochę się naczekaliśmy na wizytę, ale w końcu się udało. Radośnie wkroczyłem do środka i od razu się przywitałem, ale gdy Wet dowiedział się, co nas sprowadza, to aż się uśmiechnął pod nosem. Kociak wylądował na stole i wesoły "doktór" ogląda go z każdej strony. No kociak okazał się chłopcem i niestety natura obdarzyła go kocim katarem, pchełkami i chorymi oczkami.  Mało tego, jest za lekki i w dodatku ma brudne uszy. Od razu dostał trzy wielkie zastrzyki i płyn na pchełki. Lekko oczka zostały przetarte i kotek wrócił do transporterka. Książeczka została założona i pożegnaliśmy się umawiając na kolejny dzionek.
Szybciutko pojechaliśmy do Bojkowa, gdzie czekała na nas popsuta LaBunia, która jak się okazało bez najmniejszego problemu odpaliła i ochoczo działała. Nic a nic jej nie dolegało. Mało tego, nawet miernik podpięty do akumulatora wskazywał, że wszystko jest w najlepszym porządku. Mimo wszystko dość długo nam zeszło, bo czekaliśmy na opiekuna Franka, bo posprzątaliśmy jeszcze troszkę Fordziaka. Młody dostał troszkę jedzenia z wyprawki jaką otrzymał od Weta. Cierpliwie czekał już w bagażniku LaBuni, która powolutku się rozgrzewała od środka. Ja początkowo biegałem sobie po okolicy, ale z czasem też wybrałem LaBunię i cierpliwie czekałem aż człowieki wszystko załatwią. W końcu i my ruszyliśmy do domku. LaBunia nas zawiozła jakby nigdy nic. Nowy kumple wylądował pod prysznicem, celem przejścia kwarantanny. Takiej ostrej. Zero dostępu a przede wszystkim ograniczamy możliwość rozprzestrzeniania się pchełek, uciekających z jego małego ciałka. Dostał miseczkę jedzenia i przestraszony chował się w swoim nowym malutkim domku. Oczywiście razem z Fuksja po kilku próbach w końcu dostaliśmy się do łazienki i przez szybę zapoznawaliśmy się młodym. Kotka raczej z dystansu i niepewnie ja oczywiście swój wielki nochal wszędzie muszę wetknąć i powąchać muszę wszystko. Pierwsze godziny w domu młody przespał i nic a nic nie zjadł.
mały, obraz nędzy i rozpaczy

nieufny "gluciarz"

cześć to ja twój Furiat

Kolejny dzień zaczął się od takiego tam karmienia młodego. Ten okazało się, był głodny jak wilk, ale nie wiedział, że w misce ma jedzonko. No ale jak już Pańcio pokazał mu co i jak to od razu zabrał się za czyszczenie miseczki - widać wyraźnie, że jest podobny do mnie: je jak prosiaczek, wszystko brudził na około siebie - to taki basset. Zaskakuje mnie to, że moje bassecie geny przenoszą się na inne zwierzęta przez powietrze - czy to znaczy, że jestem mega bassetem? My tym czasem pojechaliśmy z Pańciem do jesiennego Parku Skałka. Zrobiliśmy kółeczko wokół jeziorka spoglądając na wędkarzy i mijających mnie ludzi. trochę pobawiłem się z psiakami jakie spotkałem na swojej drodze. Niestety z powodu deszczyku wróciliśmy szybciutko do domku.
nawet napić się nie da!

 Następnie popołudniu pojechaliśmy do Parku Śląskiego, zobaczyć co tam na wybiegu. Tam był psiak, ale gdy tylko nas zauważyli to zaczęli się zbierać. Więc w  zupełnej samotności pokręciłem się po wybiegu i ruszyłem na oglądanie okolicy. Znaczy się wracaliśmy lekko na około. Jesień była w pełni i szkoda wielka, że nie udało nam się zastać tego piękna w słoneczny dzień. No nic opustoszały park i tak robił pozytywne wrażenie. My spokojnie i bezpiecznie wróciliśmy do LaBuni. Na malutkie zakupy pojechaliśmy nim jeszcze dotarliśmy do domku. W końcu mogłem spokojnie odpocząć i się wyspać.

pięknie i niestety pusto

ale sporo liści, żółtych i innych takich

może ktoś idzie?

no jak mamy wracać?

Gdy wróciliśmy do domku to Pańcio zabrał młodego do Weta. Wizyta była przeciągła, przynajmniej tak słyszałem. Na szczęście nie było kolejki i weszli z biegu. Zastrzyki i porządne mycie i płukanie wszystkiego co się dało. Uszy, oczka i jęzorek. Zabrali ze sobą całkiem sporo leków. Oj sporo tego a młody po powrocie do domku powolutku przenosił się do swojego małego pokoju. Zamknięty za drzwiami na sznurek już całkiem sprawnie sam pałaszował jedzonko. Miks suchej i mokrej karmy. Niestety tam już nie możemy wchodzić. Pokój jest zamknięty dla nas i kropka. Człowieki wchodzą tam sami. Nie tylko karmią młodego, ale również pielęgnują i aplikują leki. Wchodząc i wychodząc porządnie myją ręce płynem antybakteryjnym aby nie przenosić na resztę mieszkania ewentualnych zarazków i choróbsk. 

apetyt dopisuje - basset, jak nic!

Podobno malec poddaje się całkiem podczas pielęgnacji i można powiedzieć, ze już powolutku zaczyna akceptować człowieków. Może z dzikiej bestii przekształci się w jakiegoś pięknego salonowego kotka. 
Środa, to dzień spokojny i leniwy. Prawie nic się nie działo. Normalnie wszystko leciało. Raz spacerek, raz jedzonko ale przede wszystkim spanko. Popołudniu Pańcio zabrał młodego na wyprawę do Weta. Tam został zważony przez miłego weta. Sporo oglądania było znowu a przede wszystkim zastrzyki i kontrola stanu wszystkiego co skontrolować trzeba. Wet był zadowolony z postępów leczenia, choć jeszcze daleka droga do pełnego zdrowia. Kotek już trochę jest wypasiony i nawet ładnie korzysta ze swojej małej kuwety. Niestety zdarzyło mu się zsiusiać na narzutę leżącą na papasanie (taki fotel). Mamy nadzieję, że to jedynie okazjonalne i przypadkowe.
kot na wadze

Tym czasem spokojny dzień powolutku się kończył. Ja zmokły po spacerach starałem się ogrzać jak tylko się dało. Nie pomagało wycieranie ręczniczkiem i inne takie. Ja tego dnia wspiąłem się na wyżyny swoich umiejętności, na szczyt swojej zwinności i wdrapałem się na pufę. Do tej pory zajmowała ją Fuksja lub nogi Pańcia. Tam też czasami lądował komputer Pańcia. Wszyscy byli zszokowani moimi zdolnościami, mało tego sam się zszokowałem. Nie wiedziałem, że jestem zwinny jak kot. Chwilę tak posiedziałem, pooglądałem. Nawet wdrapałem się przednimi odnóżami na stół. Powąchałem, zobaczyłem wszystko i w końcu zszedłem i położyłem się spać. Tak całkiem normalnie, tak całkiem zmęczony. Przecież alpiniści po zdobyciu szczytu musza godzinami odpoczywać.
no i wlazłem

widzisz jaki jestem super

podano na stół

W domu to nie był koniec obowiązków. Musiałem przypomnieć, że trzeba jeszcze zaopiekować się kotem. Ten maluch nie dość, że je co trzy godziny to jeszcze wymaga mycia, przecierania i zakrapiania. Ech też bym tak chciał z wyłączeniem mycia, przecierania i zakrapiania. W zasadzie to chciałbym tylko jeść co trzy godziny, a w zasadzie to chciałbym jeść ciągle. Człowieki zamknęli się z młodym i chwilę z nim posiedzieli, bawiąc się i zaczepiając. Przede wszystkim jednak pielęgnowali go i leczyli przypisanymi przez Weta lekami. Maluszek grzecznie przyjmuje to co go czekać. Grzecznie poddaje się wszystkim czynnością. Po wszystkim może spokojnie zjeść i przede wszystkim napić się wody. Obserwując Fuksję, zawsze myślałem, że koty to tylko tak troszkę moczą pyszczek w wodzie na kilka łyków. Jednak młody uświadomił mi, ze one mogą pić tyle co dorosły wielki pies jakim jestem ja. Gdy całe zainteresowanie jego kociowatością mija to on chowa się do swojej budki w której grzej go poduszka elektryczna.
na ciepłym kocyku

olbrzymi kot morderca


mizianie kotka

a młody wodę pije tak

no i gdzie reszta wody?

Po tym wszystkim i ostatnim nocnym spacerku, na którym jedynie zdąrzyłem obniżyć poziom w zbiorniczku mogłem wyciągnąć kopytka, tak całkowicie, że dalej się już nie dało. Przyszła wspaniała i długo wyczekiwana noc. 
idę spać tutaj a potem mnie przenieście do legowiska!

Czwartek zapowiadał się dość dobrze. Z samego rana, czyli zaraz po śniadaniu, po odpoczynku czyli koło 9 ruszyliśmy na spacerek po okolicy. Szybkim krokiem skierowaliśmy się na pobliskie łąki. Pogoda nawet dopisywała. Razem z Pańciem spokojnie wędrowaliśmy. Automatyczna smycz mimo swoich problemów dawała radę, tak po japońsku,  czyli jako tako, ale dawała radę. Idąc lekko obwąchiwałem okolice i nagle na swojej drodze spotkałem pieska, który tak jak ja wybrał się na poranny spacerek. 
idziemy na spacer

Ten psiak biegał bez smyczy i jego Pani namawiała bułę abym też został spuszczony ze swojej. Niestety to nic nie dało i musiałem zostać na smyczy. Jednak mimo wszystko nie dawałem za wygraną i jakoś udało nam się dobrze bawić. Krótką chwilę, ale jednak się udało. Niestety psiak został odwołany i z oporami, ale jednak poleciał do swojej Pańci. Ja zostałem, a w zasadzie to poszedłem w drugą stronę. Tak do lasu, do mokrego, ale bardzo kolorowego lasu.
zażarta walka

atak ucholem

no i poszli

Jesienny las ma w sobie niezwykły urok. Kolory potrafią oszołomić. Barwy są tak intensywne, że aż w oczy rażą. Mimo wilgoci i braku słoneczka to jesienny las muszę oglądać codziennie. Takie kolory długo nie trwają. Trzeba z tego korzystać ile się tylko da. Oby tylko czas na to pozwolił.
ale tu kolorowo!

Piątek w domku był podporządkowany młodemu. Tego dnia już dość mocno rozrabiał w swoim pokoiku. Skakał i wariował po podłodze a mimo całej tej swojej energii bardzo ładnie poddawał się zabiegom pielęgnacyjnym. Nic a nic nie zmienia się w nim na niekorzyść, no może oprócz jego malutkiego siusiania na fotelik. No, ale żeby nie było niejasności - załatwia się do kuwetki, ale może czasami nie uda mu się dobiec. Fuksja jego szaleństwa oglądała przez szybkę z drzwiach. Dobrze, że miała do wykorzystany fotel od Pańcia. Widać w niej było pozytywne zainteresowanie i wielką ciekawość. Fuksja też od czasu do czasu była obserwowana i młody wcale nie peszył się.
obserwacja

Mimo obecności młodego nasz dzień powolutku toczył się swoim własnym rytmem. To tam coś odkurzyliśmy, to umyliśmy podłogę. Tam przetarło się kurz a tam coś umyło. No nie ma co narzekać na nasza rutynę. Przecież od czasu do czasu można tą rutyną złamać jakimś wyjazdem lub większym spacerkiem.
dzień jak co dzień - grzeczny piesek

W zasadzie kolejne części dnia oddzielają od siebie kolejne wizyty człowieków u młodego. Wieczorem jakoś to wszystko więcej czasu im zajmuje. Oprócz pielęgnacji, oprócz mycia i leczenia karmią go i przede wszystkim miziają. Mimo iż początek miziania polega na jego złapaniu to potem jest już zdecydowanie lepiej. Młody się tuli i przytula i nadstawia główkę a nawet brzuszek. Przy człowiekach nawet sobie pobiegał i pofiglował. Wszędzie go było pełno, ale i najlepsze zabawy muszą się skończyć. Człowieki wrócili do nas a młody widać, że z każdą sekundą ma się lepiej. Ma więcej energii i mniej gilów na nosie. Nawet Wet był z niego zadowolony i powiedział, że to ostatnie zastrzyki. Od teraz tylko tabletki i jak nic się nie będzie działo to w przyszły piątek dopiero się zobaczymy
w objęciach

miziają młodego

w kuwecie sika

W sobotę odwiedziła nas Wiki, co prawda dopiero popołudniu, ale jednak. Zjadła moje wspaniałe leczo i zaraz wychodziła. Oczywiście wcześniej chwile pobawiła się z młody. Wychodziła, a raczej my wszyscy wychodziliśmy, bo pojechaliśmy z nią gdzieś. Chwilę z nią poczekaliśmy i chwile Pańcia pobawiła się ze mną atakują mnie liśćmi. No masakracja jakaś. Te liście latające wszędzie były przerażające. Bałem się, że mnie przykryją całego. Nawet sobie nie wyobrażacie jak głośno protestowałem. Pewnie całe miasto mnie słyszało. W końcu Wiki sobie poszła a my pojechaliśmy na zakupy, z których dość szybko wróciliśmy po Wikę i ją odwieźliśmy do domku. Sami jednak nie wchodziliśmy, co bardzo mnie zmartwiło. Żałowałem, że nie zobaczę się z Fredem a w zasadzie z jego miseczką.
no idziecie już?

no weź nie ataku mnie!

zaraz odgryzę ci buta!

uratowany!

Nim dotarliśmy do domku to jeszcze udało nam się odwiedzić jeden sklep. Pańcio wniósł zakupy i mogliśmy z Fuksją spokojnie sprawdzić co i jak kupione zostało. Sobota spokojnie dobiegła końca przy dźwiękach szklanego pudełka. 
Niedziela zaczęła się bardzo gwałtownie i bardzo nieprzewidzianie. Rano człowieki kolejno zerwali się na równe nogi i popędzili autem na drugi koniec miasta. Zostawili mnie i zniknęli. Byli bardzo smutni, ja nie wiedziałem co się dzieje i się bardzo o nich martwiłem. Po dłużsyzm oczekiwaniu pojawił się sam Pańcio już troszkę mniej smutny. Co się działo i o co chodziło nie mam pojęcia, ale z Pańciem jeździliśmy w to miejsce kilka razy tego dnia. Co róż zawoziliśmy jakieś rzeczy. Pańcia z nami nie wracała. Nawet po spacerku na Skałce, który był dość przyjemny, bo w blasku słońca, Pańcia z nami nie wróciła do domku, mało tego nie wróciła z nami nawet na noc. Martwiłem się, że się obraziła na nas czy coś, ale przecież na nas nie można się obrazić. Mam nadzieję, że z rana już się pojawi. Ta niedziela była bardzo stresująca i zakręcona a przez to wszystko bardzo późno poszliśmy spać. Do ugryzienia!

na skałce zwykle jest fajnie

woda wodą, ale się martwię

dobra wracajmy już!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz