niedziela, 21 sierpnia 2016

przełamanie

W piąteczek o świcie korzystając z odrobiny słoneczka udaliśmy się do Parku Skałka. Wielka ilość biegaczy, która tam nas mijała działa trochę dołując. Za każdym razem myślałem sobie, że to mogłem być ja, ale nie mam takich fajnych butów, albo słuchawek, że o smart telefonie nie wspomnę. W każdym razie my w wolnym tempie dreptaliśmy wokół jeziorka. Trochę rozrabiałem, trochę piłę wody, ale ostatecznie powolutku robiłem kółeczko. Biegacze nas mijali dość regularnie i przede wszystkim dość często. Ech, skąd oni mają tyle sił aby tak przebierać nóżkami przez tak długi czas? Może tylko biegają w zasięgu naszego wzroku?
idziemy i zaraz ich dogonimy
Tak sobie po jednym kółku znudziło mi się chodzenie i przekonałem Pańcia aby wracać do autka i nie kontynuować tego marszu. Oj cieszyłem się, że wracaliśmy do domku. Jakoś ostatnio nie mam ochoty spacerować. Zdecydowanie bardziej wolę spać i leniuchować w domku. Może to ta pogoda, a może powoli kończące się ciepłe dni? Nie wiem. Wiem za to, że piątek prawie cały przespałem. Obudził mnie wypad po Pańcię. Kto to widział, aby spacerować, kiedy piesio chce się po prostu wyspać. Na szczęście do nocy był już całkowity sposób. Nawet biegająca po całym mieszkaniu i skacząca wszędzie Fuksja nie wyrwała mnie ze snu. Muszę jednak przyznać, że starała się niezwykle aby to zrobić. Okazało się, że ta mała wariatka biegała za jakimś latającym robaczkiem, który unosił się gdzieś pod sufitem. Ech, żeby to jeszcze latały jakieś bekoniki, albo przynajmniej parówki to bym zrozumiał, ale takie ganianie w zasadzie bez celu jest bez sensu. Po nocnym siku na dworze szybko zasnąłem.
wypatruje!

W sobotę od samego rana Borowscy zapowiedzieli, że popołudniu udamy się na jakiś wielki spacerek. No i cały dzień czekałem na ten wyjazd. No i się udało. Pojechaliśmy najpierw do Bojkowa, gdzie sprzątnęliśmy jakieś rzeczy, poprzenosiliśmy wszystko i w zasadzie zajęło nam to sporo czasu. Z tego miejsca udaliśmy się do Freda zabierając ze sobą Milkę. Aż się zdziwiłem, że kot w samochodzie może miauczeć. Bo nasza Fuksja to tylko wrzeszczy i krzyczy. No, ale jak widać każdy kot jest inny, a raczej jak to słychać. Potem jeszcze odwiedziliśmy wykafelkowane mieszkanko. Tam sobie pospałem i poleżałem, a w końcu ruszyliśmy na ten spacer. Musieliśmy najpierw na niego dojechać. LaBunia pojechała i zawiozła nas do Będzina. Tam Pańcia zniknęła a ja z Borowskim miałem okazję coś zjeść i chwilę poczekać. W końcu się pojawili wszyscy. Pańcia i dwoje miłych ludzi z dwójką malutkich człowieczków w wózeczku. No i się rozpoczął nasz wielki i długi spacerek, który trwał dokładnie kilka minut i koniec końców zasiedliśmy w pizzerii. Ech po chwili zamówienie człowieków było gotowe i co najlepsze, gdy ja spokojnie sobie leżałem i grzecznie, to moi Borowscy mnie częstowali tymi smaczkami. Głównie końcówkami pizzy, ale to i tak lepsze niż nic. Spędzili tam człowieki wiele czasu, bardzo wiele czasu na rozmowach i śmiechach. W każdym razie po dobrej godziny wylegiwania się odprowadziliśmy miłych człowieków i pojechaliśmy w siną dal, a dokładniej pod zamek w Będzinie.
w oczekiwaniu na pizze

a teraz to gdzie jedziemy?

Zamek w Będzinie jak zwykle stał w swoim miejscu, ale tym razem był trochę innych niż poprzednio. Było tam bardzo dużo ludzi i grała głośna muzyka. Bardzo głośna i trochę fajna muzyka. Gdy już znaleźliśmy miejsce do parkowania to Pańcio mnie wyciągnął. Pańcia została z książką w autku. Ja niechętnie, ale spacerowałem. Pańcio długo mnie przekonywał abym wędrował w ten hałaśliwy tłum. Na szczęście nie ciągnął mnie za sobą. Tak więc powolutku i z oporami dreptałem.
no poczekaj chwilkę, muszę ochłonąć

Ludzie obserwujący nas spacer byli przekonani, że jestem strasznie zmęczony, a tym czasem ja po prostu się bałem. Na szczęście każdy malutki etap Pańcio nagradzał ciepłymi słowami. Prawdą jest, że podczas tego spacerku się trochę zmęczyłem, bo trzeba było się wdrapać na górkę, która wcześniej była urwiskiem nad fosą. Udało się i obeszliśmy cały zamek. Na górce musiałem chwilę ochłonąć. Musiałem chwilę przyswoić całą tą otaczającą mnie aurę. Tłumy ludzi, muzyka celtycka, zamek i ja. To było magiczne i do tego zachodzące słońce. No dreszcze jak nic.
no i znowu pod górę

jęzor jak smok Będziński

W końcu przyszła pora powrotu do LaBuni. Do tej pory obchodziliśmy bokiem największy tłum. Teraz przyszła pora aby przez niego się przebić. Powolutku i z oporami schodziłem po schodkach. Sporo ich było, więc bardzo długo mi to szło, ale gdy wmieszaliśmy się w tłum, to już pędziłem jak szalony aby jak najszybciej mieć to za sobą. W trakcie mojej przeprawy życia, człowieki na mnie patrzyli i podziwiali i pewnie na jakieś zdjęcie przypadkiem się załapałem. Gdy byliśmy już na moście, czyli w połowie drogi do LaBuni to Pańcio mnie mocno przytulił i pogratulował mi mocno i pogłaskał a w zasadzie mocno czochrał. No i do domku wróciliśmy szybko i sprawnie. W domku gdy zasypiałem, to miałem myślałem, że mija dokładnie tydzień od czasu kiedy Wiki nas opuściła. Dalej się do tego nie przyzwyczaiłem.

W niedzielę odsypiałem będzińskie stresy i szaleństwa. Niedziela była bardzo leniwa. W skali mojego lenistwa to dałbym jej 11 na 10. Fuksja nadrabiała za mnie swoimi szaleństwami. Naprawdę wszędzie było jej pełno. Całą niedzielę ta szalona wariatka biegała, skakała i ganiała nie wiadomo za czym. Nawet zrobiła przegląd wszystkich półek w salonie. Wszystkie meble zwiedziła. Całe szczęście, że nie wskoczyła na biblioteczkę w najmniejszym pokoju. Bo tam to by mogła rozrzucić wszystkie kubeczki, a poza tym pewnie by nie dała rady odwiedzić każdej półeczki, bo jest ich tam po prostu za dużo. Do ugryzienia!

inspekcja!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz