piątek, 29 stycznia 2016

Swoje własne światło

Poniedziałki to take dni tygodnia, kiedy wszystko się zmienia. Już o tym wiele razy pisałem, ale ten poniedziałek był niesłychanie depresyjny - to jak się okazało był ostatni dzień ze śniegiem. W zasadzie chyba zaczęła się już powoli wiosna. Choć z drugiej strony tym śniegiem jeszcze za bardzo się nie nacieszyłem. Szczerze powiedziawszy to miałem nadzieje, że będzie jeszcze leżał. Zresztą ja lubię śnieg, bo jest taki mięciutki i w dodatku się na nim nie brudzę. W każdym razie poranny spacerek po załatwieniu formalnych spraw odbyłem nad stawem Zacisze.
olaboga, ale pusto
Tego dnia okolice stawu idealnie dopasowały się do nazwy. Nie było żywej duszy, cisza i spokój, tylko gdzieś w oddal było słychać samochody z drogowej trasy średnicowej. Takie zacisze pełną gębą. Aż szkoda było, zostawiać ten spokój. Niestety trzeba było. Zwąchałem zamarzniętą taflę stawu obwąchałem krzaczki i wracaliśmy do zaparkowanej w centrum miasta LaBuni. Było tak spokojnie i tylko plucha pod łapkami psuła całą tą piękną atmosferę. Niemal pod samym autkiem spotkałem piesia. Biegał tak sam bez człowieka i bez smyczy. Od razu trochę niepewnie, ale jednak od razu podszedłem się przywitać. Co się okazało, to piesio nie był sam. Po chwili za płotkiem usłyszałem głośne szczekanie i zaraz pojawiły się dwa psiaki w towarzystwie człowieka. Jak się okazało to byli towarzysze białego kudłacza. Pewne zwabiło ich moje malutkie szczekanko. Przywitałem się i po chwili każde poszło w swoją stronę.  
cześć!


W domku zabraliśmy się za sprzątanie. Ja oczywiście byłem bardzo zmęczony i nie wtrącałem się w to sprzątanie, no może oprócz wcześniejszego wybrudzenia i zmoczenia całej podłogi swoim podwoziem i łapkami. Po zwiedzeniu wszystkich pomieszczeń położyłem się na pontoniku i poszedłem spać. Fuksja tym czasem jak nigdy zaangażowała się na całego w to sprzątanie. Najpierw prosiła Pańcia o to aby zaczął a potem kierowała odkurzaczem, gdzie ma jeździć. No dobra z tym kierowaniem to trochę przesadziłem, bo siedziała w jego pobliżu jak był włączony. Gdy tylko Pańcio zbliżał się do niego aby włączyć o uciekała. Jakoś udało się posprzątać i przeczekać dzionek do wyjścia po Panią. Gdy podłoga była czyściutka to od razu zmieniłem lokalizacje na podłogę. W zasadzie to już nie mogłem się doczekać aby pójść po Pańcie. Niestety jeszcze musieliśmy trochę po prasować. Musiałem, więc pomagać aby było szybciej
no człowiek jeszcze nie sprzątasz?

mój nowy wierzchowiec!

pomagam w prasowaniu

Na Pańcię zwykle trzeba chwilę poczekać, bo jeszcze coś tam musi robić. Oczywiście wykorzystałem ten czas na poznawanie materiałów budowlanych i konstrukcyjnych. Tak sobie w głowie magazynuje te wszystkie informacje i dane. Już sporo tego jest, więc ledwo znajduje się miejsce dla jakiś nowych sztuczek, czy coś takiego. Troszkę padało w trakcie czekania, ale Pańcia w końcu wyszła i wróciliśmy do domku. Unikałem wychodzenia na dworek aby nie moknąc i się za bardzo nie brudzić. 
o to chyba nadproża

W wtorkowy poranek śniegu już nie było, w ogóle. Deszcz wypłukał cały biały puch. Od rana byliśmy w Katowicach. Pancia pojechała na jakieś badania, czy jakieś tam pobieranie krwi. Może oddawała tak jak ja. Znaczy Ona pewnie oddawała dla człowieków, bo przecież krew ludzka nie zadziała u piesków. No nic my z Pańcem najpierw długo szukaliśmy miejsca do parkowania a potem trochę dreptaliśmy po okolicy budynku, w którym zniknęła Pańcia. Pogoda była raczej byle jaka. Ciągle mżyło, ciągle kropiło.  Każda osoba, która wychodziła była ściśle weryfikowana, czy to akurat nie Pańcia. Kilka osób wyszło nim w drzwiach pojawiła się Pańcia. No i to było by na  tyle emocji tego dnia.
e to nie Pańcia

Odwieźliśmy Panią i pojechaliśmy do domku. Codzienność jakoś mijała na sprzątaniu, gotowaniu i leniuszkowaniu, a za oknem co prawda robiło się cieplej ale i coraz bardziej deszczowo, aż nie chciało się wychodzić, aż nie chciałem nigdzie wychodzić. Dopiero po Pańcię jakoś przekonałem się aby wyjść. Poszliśmy troszkę na około, ale jakoś się udało. Całe szczęście, że ciemno robi się coraz później to jakoś ten świat jeszcze weselszy jest i jakoś tak coś widać w okolicy godziny 16. Jak można się domyślić musieliśmy chwilkę poczekać na Pańcie. Całe szczęście, bo mogłem się troszkę po wspinać. Dobrze, że tam jest się gdzie wspinać. Całą dobrą zabawę przerwało pojawienie się Pańci. Szczęśliwie wróciliśmy do domku, bez żądnych ekscesów. Zapowiadało się leniwie a było jak zwykle pracowicie. Razem z Fuksją pomagaliśmy w farbowaniu włosów Pańci. Wtorek upłynął bardzo, ale to bardzo szybko i to na całe szczęście.
idziemy po Pańcie

wdrapuje się

na szczycie

Po pobudce, postanowiłem, że środa będzie dniem zmiany mojego nastawienia. Postanowiłem nie zawracać sobie głowy deszczem, brakiem słoneczka i tym podobnymi rzeczami. Postanowiłem cieszyć się dniem i czerpać z niego pełnymi garściami. Miałem nadzieję, że Borowscy zrozumieją mnie i będą mnie w tym wspierać. Zresztą im też uśmiech sam wchodził na buzie, bo było coraz bliżej weekendu. No więc po porannych domowych sprawunkach ruszyliśmy do głośnej LaBuni i pojechaliśmy. Najpierw odwieźliśmy Pańcię a potem ruszyliśmy na Skałkę. Jeziorko czekało na nas, bo ostatnio bardzo rzadko je odwiedzamy.
ruszajmy

Na skałce wędrowaliśmy wokół jeziorka. Zrobiliśmy całe dwa kółeczka. Niby nie wiele, to prawda, ale było tam pusto. Z jednej strony dobrze, bo mogłem zachowywać się całkiem swobodnie, a z drugiej nie było z kim pogadać, czy pobawić sę
to co spacerujemy?

Całe szczęście, że Borowsk od czasu do czasu mnie głaskał i chwalił, gdy byłem grzeczny. W innym wypadku mnie ganił. Jednak naszło mnie takie filozoficzne pytanie, czy ja jestem nie grzeczny bo mnie nie głaszczą, czy też łobuzuje i przez to nie głaszczą mnie. Ech czemu całe życie jest pełne tak wielu pytań, które muszą pozostać bez odpowiedzi. 
głaszcz mnie człowieku

Pod sam koniec spacerku znalazłem sobie wyśmienity patyczek i cały czas się nim bawiłem. Nie przerywałem nawet gdy wdrapaliśmy się na przystań kajakową. Znaczy ta przystań to tylko z nazwy, bo żadnej łódki nie było w pobliżu. Pańcio robił fotki przyrody, wychodzącego gdzieś daleko, daleko słońca a ja bawiłem się patyczkiem.
nie ucieknie m patyczek

o co chodzi?

Gdy wracaliśmy do autka jeszcze zeszliśmy nad samo jeziorko aby ostatni raz obwąchać wodę, i spróbować się do niej dostać. W końcu mogliśmy szczęśliwi i trochę zmęczeni wróć do LaBuni

papa niedostępna wodo

Reszta środy mijała nam na spokojnym wypoczynku, od czasu do czasu przerywanym jakimś spacerkiem, wyjściem po Pańcie. No po prostu była pełna laba i sielanka. Nawet Fuksja zachowywała się spokojnie, nie zaczepiała mnie. Może to było wynikiem, tego, że Pańcio dał jej przysmak w postaci kawałeczka szynki. Kto to wie, kto to wie. W sumie to dla nas żadna nowość, dość często dostajemy kawałeczki szynki jak Pańcio robi kanapki.
daj gryza!

Czwartkowe poranek to spacerek po okolicy. Nigdzie dalej się nie wybieraliśmy bo jakoś nie miałem ani ochoty ani potrzeby. Nawet fajnie było, bo mijała nas straż pożarna szukająca coś. Błyskali tyko światełkami, nie wydawali z siebie żadnych hałasów. Może przyjechali zobaczyć sobie moje długie uszy, albo coś takiego. Dobrze, że nie padało, dobrze, że było ciepło. Poranek upłynął nam dość przyjemnie. 
o jace runna mi wyrosła

o tam są strażacy

Chwilę posiedzieliśmy w domku, trochę pospałem, ale nie udało mi się odespać wszystkiego. Musieliśmy się zebrać i pojechać do Gliwic, odwiedzić Freda.  Po drodze zahaczyliśmy o Pańcię aby zabrać od niej jakieś wielkie i ciężkie pudła - dwa wielkie pudła. Dobrze, że nasze autko takie ciężary może dźwigać i nie stanowi to dla niego większego problemu. Na miejscu okazało się, że jest nie tylko Fred ale i miła mała blondynka z jeszcze mniejszym człowiekiem. Chwilę posiedzieliśmy, udało mi się opróżnić miskę  makaronem. Jeszcze próbowałem zjeść skorupki po jajkach i suchy chleb. Trochę powąchałem małego człowieka i zebraliśmy się do domku zabierając tobołek pełen jajek. Droga do domku była bardzo szybka. Wnieśliśmy jajka a Fuksja była nimi bardzo zafascynowana, chyba chciała pomóc wnosić, albo coś zjeść.
co tam macie w torbie?

No Pańcio na chwilę jeszcze zniknął bo poszedł po te kartony wielgachne. Jak się okazało było w nich sporo rzeczy dla nas. W zasadzie to były tylko dla nas. Żwirek dla Fuksji i karma dla niej. Dla mnie były nowe miseczki, które nie różnią się niczym od poprzednich. No może poza tym, że nowe są całe a moje już popękane. Do tego dostałem obrożę, której opis i recenzja pojawi się niedługo - tutaj zdradzę tylko, że się świeci. Najważniejsze, że dostałem nową karmę. Inny kolor paczki i całkiem inny kształt chrupek. Najfajniejsze jest to, że torba jest zamykana na zamek błyskawiczny.
zakupy i wszystkie dla nas

Popołudniu zebraliśmy się po Panią oczywiście ubrany byłem w swoją nową obrożę. Jest super. Świeci. Spacerek rozpoczęliśmy od wizyty w LaBuni. Coś tam jeszcze zabraliśmy, czy zostawiliśmy i łąką poszliśmy do Pańci. Oj było super. Chodziłem wszędzie i z każdego miejsca było mnie widać, nawet w najciemniejszym miejscu.  

co tam bierzemy?

ale się świecę.

Do Pańci dotarliśmy, gdy było już bardzo ciemno. Po prostu było bardzo późno. Czekanie na Pańcię to chyba jakiś rodzaj tradycji. Oczywiście korzystałem w tym czasie z oglądania różnych tam materiałów i elementów budowlanych. Strasznie lubię po nich się wspinać i je obwąchiwać a przy tym nie obawiam się, że upadnę, czy coś takiego. Troszkę deszczyk kropił, ale było miło. Siedziałem na nadprożach i obserwowałem drzwi z których miała przyjść Pańcia.

wdrapałem się 

i doskonale widzę

Wieczorkiem w domku, gdy w końcu do niego wróciliśmy, mogłem zająć się wielkimi kartonami. Ja je obgryzałem a Fuksja w nich przesiadywała. W niej kryje się najprawdziwszy kot, taki co uwielbia pudła i pudełeczka. Ona nie może przegapić nawet najmniejszego pudełeczka aby nie wskoczyć i nie posiedzieć. Tak po prostu, tak zwyczajnie. To głupie, przynajmniej w mojej opinii. Lepiej przecież je obgryzać i ślinić. No ale ja przecież jestem tylko zwykłym psem.  
zagląda i wygląda

Moje kartonowe zabawy przerwane zostały przez konieczność wyjścia na spacer. W ogóle nie miałem na to ochoty. No ale jak mus to mus. Szybko załatwiłem co miałem załatwić, ale  i tak się wybrudziłem i tak musiałem się wytrzeć. No po prostu jakaś masakra i tyle. Szkoda, że ja nie mam takie kuwetki jak Fuksja. Od czasu do czasu z pewnością bym skorzystał. Gdy wracaliśmy to z drzwi wybiegła Fuksja i czmychnęła na półpiętro. To całkiem normalne w jej wykonaniu. Schodząc ociera się o każdą nawet najmniejszą barierkę. Po prostu wchodzi do domku i tyle. Nigdzie dalej nie idzie. Tak kończył się nasz dzień i tydzień. Cieszyliśmy się udało nam się bez problemów dotrzeć do Piątku. Do ugryzienia
jak to na spacer?

musimy?

 dała drapaka i wraca

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz