Niedziela była ostatnim dniem naszego wyzwania na endomeondo. Słońce witało nas od samego rana. Dzień zaczął się doskonale choć moment pobudki odwlekaliśmy o kolejne pięć minut i kolejne. No ale niestety nie mogło to trwać w nieskończoność, bo odzywały się naturalne potrzeby.
słońce, las - to jest spacerek!
Do południa to w zasadzie nic się nie działo ciekawego. Spaliśmy w najlepsze z pełnymi od śniadania brzuszkami. Głównie spałem na czerwonym kocyku o który od czasu do czasu musiałem się przepychać z Fuksją. Można powiedzieć, że to były takie nasze zabawy, W zasadzie dzień toczył się całkowicie zwyczajnie mimo iż to był tak ważny dzień.
kot czai się na mój kocyk
kocyk jest mój!
W końcu musieliśmy się zabrać za sprzątanie a potem szykowanie obiadu. Na ruszt poszła pizza. Pan przygotowywał farsz a Pani ciasto. Wszystko w najlepszej harmonii więc nie wtrącałem się za bardzo. Za to Fuksja pomagała pełną parą. Można by powiedzieć, że do cista to przyłożyła głowę.
no co się patrzysz?
Pizze zjedliśmy i pełen sił i energii ruszyłem z Panem na ostatni długi spacer i przedostatni w ogóle w naszej rywalizacji. Ja zajmowałem się wąchaniem a Pan robieniem zdjęć. Gorąco było bardzo, ale spacerowało się przyjemnie. Już po pierwszych krokach miałem jęzor do samej ziemi, ale dzielnie dreptaliśmy i nim się zorientowałem to byliśmy w Paru Skałka. Było tam wielu ludzi różnego wieku, jedni na nogach inni na rowerach a jeszcze inni z psami. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się takiego czegoś. Taka niespodzianka z okazji mojego ostatniego długiego spaceru! Super.
idziemy na Skałkę
Przechadzałem się wokoło jeziorka. Zrobiłem to dwa razy przy okazji jak przystało na imprezę postanowiłem się napić, bo tak naprawdę nie wiedziałem ile czasu spędzę jeszcze na nogach. Pyszna woda o takim naturalnym posmaku. Szybko zregenerowałem uciekające siły i po chwili byłem już gotowy do dalszej drogi
piję
żegnam was, idę dalej!
No i ruszyliśmy dalej, opuszczając te tłumy ludzi. Udaliśmy się do Parku mieszkańców Helioo, gdzie sprawdziliśmy czy bunkier jeszcze stoi. Okazało się, że stoi i ma się dobrze, jakby tego było mało to można go pozwiedzać. Z tamtą szybkim trokiem powędrowaliśmy nad kolejne jeziorko i przez las. Tu niestety nie mogłem pić, bo do lustra wody było kilka dużych metrów. Trochę szkoda, ale wędrować jakoś trzeba.
a teraz idziemy tam!
Takim magicznym sposobem znaleźliśmy się nad stawem Milicyjnym. Tu oczywiście pomimo obecności wielu wędkarzy znalazłem sobie miejsce i pochłeptałem wodę. Oczywiści z klasą i dystyngowanie, nie rozlewając ani kropli. Okoliczni wędkarze nie byli zbyt zachwyceni takim moim postępowaniem. Wędkarze zresztą są zazwyczaj bardzo miłymi i uprzejmymi lodźmy do czasu aż zmącisz im wodę. Mają okazję z rzucić na ciebie winę za niepowodzenia w łapaniu ryb. Ech na szczęście ci okoliczni jedynie się dziwnie na mnie patrzyli. Tak sobie pomyślałem, że mógłbym być rybakiem jeśli mógłbym używać granatów.
ech pić mi się chciało. Co się patrzysz wędkarzu?
jak mam stąd wyjść?
Szybkim krokiem kierowaliśmy się już w stronę domku. Po drodze zawitaliśmy do parku nad stawem zacisze, gdzie oczywiście się napiłem. Już nam się spieszyło do domku, więc tylko chwilę pobawiłem się z napotkanym pieskiem. Ja byłem na smyczy więc z szaleńczych pogodni były nici. Co prawda lubię wolność i bieganie, ale podobnie jak Pan uważam, że pies (a przecież jestem pieskiem) powinien chodzić w mieście i wśród innych nieznanych sobie ludzi na smyczy. Ostatnie metry udało nam się zrobić niemal w pełnym galopie. W końcu zawitałem do domku ominąłem powitanie z Fuksją i dopadłem do miski z wodą! Po tym udałem się do salonu gdzie najnormalniej w świecie zasnąłem tam gdzie stałem. W końcu po prawie 8 kilometrach mi się należało.
padłem!
Ta wegetacja, ten stan odpoczynku trwał w najlepsze aż do wieczornego spacerku. Ostatnie kilometry w wyzwaniu pozwoliły nam zakończyć rywalizacje z dość dobrym wynikiem. Miejsce w pierwszej dwusetce jest chyba powodem do dumy. Większą dumą napawa mnie jednak fakt ponad 200 kilometrów które przedreptałem. Nie liczymy oczywiście na żadne nagrody, ale cieszyliśmy się z faktu takiej rywalizacji. Zawsze chcieliśmy przejść jeszcze jeden kilometr i jeszcze jeden. Szkoda, że to już się skończyło.
nasz wynik
W każdym razie po nocnym spacerku miałem ochotę na chwilę zabawy. Wiec wygrzebywałem z pudełka kolejne zabawki. Raz sznurek, raz piłeczka a raz gadająca ręka na patyku. Gryzłem ją a ta od czasu do czasu się śmiała. Nie byłem pewien czy gryzłem za mocno, czy za słabo. Wiec porzuciłem zabawkę i poszedłem po kocie "wędki". Te niestety szybko zostały mi zabrane przez Pana. Nie miałem w końcu już nic do roboty i byłem bardzo zmęczony. W końcu padłem i wykorzystałem fakt, że Borowscy poszli do sypialni. Wskoczyłem więc na kanapę a chwilę później dołączyła do mnie Fuksja i tak spaliśmy. W środku nocy jednak się obudziliśmy i przenieśliśmy się do sypialni. Fuksja oczywiście na łóżko w nogi a ja szukałem i szukałem, aż w końcu postanowiłem zasnąć na czerwonym kocyku na przedpokoju. Do ugryzienia
zabawa z łapą
zdrowy sen!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz